Przewożenie dorosłych drzew i objeżdżanie Europy, by je wyszukać, wydaje się pomysłem kompletnie bez sensu.
Znający się na Warszawie polityk Prawa i Sprawiedliwości Paweł Lisiecki poinformował, że ZDM Warszawa na placu Centralnym w Warszawie zasadzi 50 drzewek z niemieckiej Brandenburgii. Będą kosztowały 2 mln zł. Jestem pewny, że większości społeczeństwa i pewnie 99 proc. mieszkańców Warszawy nic ta informacja nie mówi. Czy 40 tys. zł za zasadzenie drzewa to dużo? Może drzewo warte jest dokładnie tyle? Z pewnością gdyby porozmawiać, dowiedzielibyśmy się, że drzewa są bezcenne i mają wartość niematerialną. Że zieleń uspokaja, a dzięki cieniowi w lecie ktoś może nie dostać udaru. ZDM tłumacząc się z zarzutów, przekonuje, że wszystko jest super, a oni często korzystają z sadzonek – a raczej z drzew, bo to już 35-letnie okazy – z Czech, Niemiec i Holandii. To jednak przykład tego, jak obrzydliwie bogata jest Warszawa. Podam kilka liczb. Jak łatwo ustalić, koszt odnowienia lasu w Lasach Państwowych – uwzględniając sadzonki i robociznę – to około 7–10 tys. zł. Mówimy tu jednak nie o posadzeniu 50 drzew, ale kilkunastu tysięcy na hektar. Można by więc powiedzieć, że posadzenie drzewa w Warszawie jest jakieś 40 tys. razy droższe niż w Lasach Państwowych. Może dlatego jest tak, że miastowy z Warszawy płacze, gdy widzi zrąb sosny. Sporo to też mówi o legendarnej gospodarności samorządowców. No, chyba że każdy z nich sadzi sobie dorosłe drzewa o wartości 40 tys. zł, ale szczerze powiedziawszy, nie sądzę. Raczej każdy z nich, gdy płaci z prywatnych pieniędzy, rozumie, że drzewo rośnie długo. Na marginesie należy zwrócić uwagę, że ZDM osobiście w Brandenburgii wybierał sadzonki i okazy drzew. Muszę przyznać, że tu chyba już wszyscy zapomnieli o ekologii. Przewożenie dorosłych drzew i objeżdżanie Europy, by je wyszukać, wydaje się pomysłem kompletnie bez sensu. No ale najlepsze interesy robi się na dużych słomianych inwestycjach.