Hołownia to zwykły cham. Tylko tak da się skomentować ostatnią prowokację tego kandydata na prezydenta, który w spocie zakpił ze śmierci 96 osób w Smoleńsku, wrzucając zdjęcie brzozy i papierowego samolociku. A następnie, kolokwialnie mówiąc, „rżnął głupa”, udając, że nie domyślił się właściwego kontekstu. Niestety, wiele wskazuje na to, że swoje prymitywne cele Hołownia osiągnął.
Zrobiło się o nim głośno, miał zwiększone zasięgi swojej obecności w internecie i telewizji, mrugnął okiem do najprymitywniejszej, palikotowej części elektoratu Platformy Obywatelskiej. Ale zrobił przy okazji jeszcze jedną rzecz. Pokazał, czym jest ten „fajny Polak” PO, „GW” i TVN. I z tego właśnie powodu jestem szczęśliwy, że jest ktoś taki jak Hołownia. Każdy fajnopolak może przejrzeć się w nim jak w lustrze. I zobaczyć, jak jest to „słabe”. Bez polotu i nudne. W jakimś sensie przypominające ten, stworzony przez Michnika i spółkę, projekt tożsamościowy z początku lat 90., imitacyjno-aspirujący chochoł, który miał w teorii przeprowadzić nas z polskiego ciemnogrodu do postępowej Europy.
Który, co się błyskawicznie okazało, z Zachodem miał tyle wspólnego, że brał wszystkie wady tego świata, bez żadnych jego zalet. I właściwie Hołownia to taki Michnik 2020. Z tą samą pogardą, ukrywanym nieudolnie chamstwem i agresją, który całą swoją pozycję buduje, pasożytując na najniższych instynktach Polaków. Na ich potrzebie „bycia lepszym” od współobywatela, na ich kompleksach i potrzebie roztopienia się, zrezygnowania z własnej tożsamości, aby awansować w drabinie społecznej.
Na szczęście Hołownia już nie ma charyzmy oraz inteligencji Michnika i jego możliwości oddziaływania. Zostało to zastąpione telewizyjnym plastikiem, sztucznością i ciężko maskowaną głupotą. I w ten sposób patrząc na Hołownię jako na nieudolnego Michnika naszych czasów, marnego epigona – możemy jednak uznać, że Polska zmieniła się na lepsze.