Polityczny atak na prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Roberta Bąkiewicza i na samą organizację został przyjęty z dużą aprobatą przez środowiska lewicowo-liberalne. Najmniej w tym wszystkim chodzi o kwestie „bodnarowskiej praworządności”. Bardziej o wendetę na środowiskach patriotycznych i narodowych, które choćby w czasie Strajku Kobiet miały odwagę postawić się radykalnej lewicy i bronić kościołów przed furią wyborców Donalda Tuska. Tymczasem premier otwarcie zapowiada bezprawie w swoim wykonaniu.
Kolejne kroki Donalda Tuska pokazują, że z praworządności zrobił sobie poręczny materiał, którym ludzie posługują się tam, gdzie król piechotą chodzi. Czy to za mocne słowa? Kwestia kuriozalnego uchylenia kontrasygnaty ws. wyznaczenia na przewodniczącego zgromadzenia Izby Cywilnej SN sędziego Krzysztofa Wesołowskiego, powołanego do Izby Cywilnej SN w marcu 2022 r., nie pozostawia złudzeń. Kilka miesięcy temu mogło się jeszcze wydawać, że nikt nie pójdzie na rympał mocniej niż Bartłomiej Sienkiewicz w sprawie przejęcia telewizji publicznej. Daremne złudzenia. Przy jawnym i cichym przyzwoleniu unijnych gremiów, wśród lewicowo-liberalnej medialnej klaki i wrzaskach socialmedialnego elektoratu spod znaku „silnych razem”, obficie podlewanego Sokiem z Buraka, koalicja 13 grudnia pozwala sobie na coraz więcej. Prowodyrem jest oczywiście Donald Tusk, a jego prawą ręką w niecnych dziełach – Adam Bodnar. Ale każdy, kto należy do tej koalicji, powinien w przyszłości ponieść swoją część odpowiedzialności za to, co dziś się w Polsce wyrabia.
Niedawny nalot policji na dom Roberta Bąkiewicz i paru innych osób ze środowisk narodowych i patriotycznych, a także na siedzibę Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, wpisuje się w haniebny trend. Anty-PiS szuka pretekstów, by zaszkodzić ludziom, których w ostatnich latach zapisał na listach proskrypcyjnych. Nawet jeśli takie listy nie zostały zapisane drukiem, to mocno utkwiły w głowach lewicowo-liberalnych elit. I tych wszystkich, którzy po 2015 r. zapłonęli nienawiścią do PiS. Nie mogli oni wybaczyć Zjednoczonej Prawicy, że na niemal dekadę odsunęła ich od władzy, apanaży, wpływów, możliwości, poczucia bezkarności i siły. Przecież dziś dobrze już widać, że o niewiele więcej chodziło. Koalicja 13 grudnia nie jest w stanie zgodzić się ze sobą nawet w sprawach, które jeszcze kilka lat temu budziły potężne emocje. Myślę choćby o kwestii aborcji i uchodźców. Jedno wyszło im z pewnością – wygaszanie projektów infrastrukturalnych, na czele z CPK, które na dłuższą metę szkodziłyby planom rozwojowym Berlina.
Pragnienie zemsty jest potężną siłą, motywującą i dyscyplinującą ludzi obecnej władzy i jej klakierów. Głośno nikt tego nie powie, może poza nielicznymi radykalnymi publicystami lewicy, że chęć zaszkodzenia ludziom w jakikolwiek sposób kojarzonym z PiS stała się potężnym politycznym motorem działań. Kto pamięta bazylikę Świętego Krzyża w Warszawie, oblężoną przez wyborców i wyborczynie dzisiejszej koalicji 13 grudnia w czas Czarnego Protestu, ten doskonale wie, o czym mowa. Kto pamięta tamtą wściekłość lewackich aktywistek i liberalnych mediów, że z pomocą Roberta Bąkiewicza zorganizowano ruch obrony zagrożonych świątyń, ten niczemu dziś się nie dziwi.
To były obrazy historyczne, które niestety utonęły w zalewie informacji, jakimi karmią dziś opinię publiczną nadpobudliwe media. Obraz figury Chrystusa sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu, oblężonego przez rozzłoszczone protestujące, obelżywe nie tylko wobec polityków prawicy, ale wobec wszystkiego, co wielu zwykłych Polaków i Polek wciąż kojarzy z religijnym sacrum i patriotycznymi świętościami. Figura Chrystusa, zdobna łacińskim wezwaniem „SURSUM CORDA” („W górę serca”), kojarzy się także ze zniszczoną w 1944 r. przez niemieckich barbarzyńców Warszawą. Mamy zatem wpisane już na dobre w polskie dzieje obrazy starej i nowej barbarii. I tych, którzy próbowali się jej przeciwstawić.
Podobno mamy dziś do czynienia z „demokracją walczącą”. Młodych lewaków może to nawet kręcić, szczególnie jeśli zapomną, kim dla klasy ludowej był i jest neoliberał Donald Tusk. Nieco starsi mają jednak słuszne powody do obaw. W czasach PRL mieliśmy do czynienia z tak zwaną demokracją ludową. W jej imieniu nie tylko wsadzano do więzień polskich patriotów, nie tylko łamano życiorysy ludziom, którzy nie chcieli tonąć w czerwonym bagnie, nie tylko okradziono Polskę z niepodległości. W imię demokracji ludowej zabijano ludzi. I za Bieruta, i później za Jaruzelskiego. PZPR-owcy siadali do okrągłego stołu ze świeżą krwią na rękach – choćby ks. Stanisława Suchowolca. Czym zatem ma być dzisiejsza „demokracja walcząca”? W co się przepoczwarzy? Nawet jeśli nie posunie się do jawnej zbrodni, która jest tabu w demoliberalnym świecie, to ilu ludzi zostanie zaszczutych przez koalicję 13 grudnia rzekomo w świetle prawa? To nie są pytania przesadzone. Dobrze widać, że obecna władza słucha tylko klakierów. I tych, co judzą, by pozwalała sobie na coraz więcej.
Jeszcze niedawno Donald Tusk obłudnie zapewniał, że jego celem jest rozliczenie i pojednanie. Było wiadomo, że to humbug, analitycy zwracali uwagę, że taka formuła jest dobrze widziana szczególnie wśród kobiet, które Tusk chciał do siebie przekonać jako polityk. Dziś lider starej antypisowskiej koalicji już nawet nie udaje, że chodzi o jakiekolwiek polsko-polskie pojednanie. „Demokracja walcząca” to wezwanie do dalszych represji i szykan: sztandar, którego łopotanie ma ukryć coraz więcej niewygodnych dla tej władzy spraw. A lista rzeczy coraz trudniejszych do załatwienia tylko rośnie. Bo stara gwardia, lewicowo-liberalna sitwa, rządzi tak jak zwykle – nieudacznie. Obsiedli ministerstwa, instytucje, spółki skarbu państwa i znów nic nie mogą, nic nie potrafią, zaraz zaczną starą śpiewkę o wyprzedaży, zaciskaniu pasa przez społeczeństwo i konieczności ukrócenia pisowskiego rozdawnictwa. Tusk jest sprytny, nie zaryzykuje wprost takich tekstów. Będą to za niego robić inni. Głośno i po cichu. Jego zadanie jest inne: mamić ludzi, by jak najdalej w czasie odsunąć czas rozliczeń. Dziś nawet w miarę życzliwe mu media mówią, że uchylenie kontrasygnaty może się skończyć Trybunałem Stanu.
Teraz jednak trwają głównie seanse nienawiści. Punktowe uderzenia mają na celu przerazić i obezwładnić przeciwników koalicji 13 grudnia. Zmusić ich do milczenia, bierności lub zdrady. Najaktualniejsze dziś hasło brzmi zatem „Nie bać Tuska”. Czy jak kto woli, bardziej wzniośle: „SURSUM CORDA”.