Koszulka "Nie Bać Tuska" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Czy kryptowaluty zastąpią tradycyjny pieniądz?

W zeszłym tygodniu światowe rynki rozgrzała informacja, że założyciel koncernu Tesla Elon Musk, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, ekscentryk i innowator, polecił firmie zakupić bitcoiny (BTC) za, bagatela, 1,5 mld dol. To nie wyglądało na okazję inwestycyjną. Bitcoin kosztuje obecnie ok. 48 tys. dol. – najdrożej w historii.

Okazało się, że w kryptowaluty inwestuje nie tylko Elon Musk. Bitcoiny skupują od dawna rekiny z Wall Street, tacy jak Ray Dalio z firmy Bridgewater i Mark Cuban. Dalio, do niedawna konserwatysta w tym względzie, określa obecnie kryptowaluty jako alternatywę wobec złota i rzeczywistą rewolucję w świecie finansów. Z kolei Cuban przyznał się, że zainwestował w bitcoina oraz inne cyfrowe waluty – ether/ethereum, litecoin, sushi oraz aave. Musk wcześniej sugerował, że może być także właścicielem dogecoina, jednostki, która ostatnio zyskała kilkunastokrotnie na wartości. 

Bitcoin wkracza na salony

Finansista David Rosenberg twierdzi, że obecnie inwestycje w kryptowaluty mogą przynieść znacznie wyższe stopy zwrotu niż tradycyjne kruszce. Tylko w 2020 r. bitcoin dał zarobić inwestorom 300 proc., a już w pierwszym miesiącu tego roku – kolejne 30 proc. 
Ekonomiści upatrują w kryptowalutach zabezpieczenia przed ryzykiem politycznym i gospodarczym w dobie wielkiego resetu (teoria mówiąca o powstaniu popandemicznego nowego światowego porządku). Funkcjonowanie w środowisku zerowych stóp procentowych, rosnącej inflacji i wysokiej niepewności skłaniają inwestorów do szukania „bezpiecznych przystani” wykraczających poza tradycyjne rozwiązania. Niektóre prognozy dla bitcoina są szokujące. Raoul Pal, były menedżer funduszu Goldman Sachs, uważa, że cena BTC wzrośnie do 1 mln dol. w 2026 r. Wymienia kilka powodów. Przede wszystkim to ograniczona podaż, po drugie wzrost popularności kryptowaluty oraz pojawianie się coraz to nowych instrumentów finansowych powiązanych z BTC. Na kryptowalutach można zarobić. Gdy ktoś zakupił bitcoina w 2010 r., płacił za niego… 6 centów. Przy dzisiejszych cenach są to niebotyczne zyski. 

Jednak aby kolejne prognozy stały się faktem, konieczna jest popularyzacja waluty, na co zwraca uwagę Sylwester Suszek z BitBay – polskiej giełdy kryptowalut. Tak się stanie, gdy konsumenci będą wykorzystywali cyfrowy pieniądz do płatności za produkty i usługi jako alternatywę dla tradycyjnego pieniądza. Już teraz kapitalizacja BTC przekroczyła 865 mld dol., przez co stał się 14. walutą świata. Jego wartość jest już większa niż krążących w obiegu złotych. Bitcoin przestał być postrzegany jako narzędzia ukrywania dochodów przez grupy przestępcze i terrorystów. W zeszłym roku na płacenie kryptowalutami zezwolił dostawca usług płatniczych PayPal, który obsługuje bitcoina, bitcoin cash, ethereum i litecoina. Plany wsparcia kryptowalut ogłosił także MasterCard. Umożliwi on obsługę alternatywnych płatności u ponad 30 mln sprzedawców. O otwieraniu rachunków kryptowalutowych poinformował ostatnio najstarszy bank w Stanach Zjednoczonych BNY Mellon (The Bank of New York Mellon Corporation). Prawdziwa rewolucja w świecie finansów stała się faktem. 

Bitcoiny – czym to się je

Kryptowaluty to rozproszony system księgowy bazujący na kryptografii. Jednostki płatnicze tworzą się w ramach określonego algorytmu, z reguły w łańcuchach bloku tzw. blockchain. Posiadacz wirtualnej waluty ma określony klucz prywatny do portfela kryptowalutowego. Istotny w tym systemie jest fakt, że jest on rozproszony i niekopiowalny. Kryptowalutę można przechowywać w specjalnej aplikacji czy na rachunku przy giełdzie kryptowalut. Nie ma banku centralnego, który steruje wirtualnym pieniądzem, nikt nam ich nie zablokuje czy nie umniejszy ich wartości. Można powiedzieć, że kryptowaluty są swego rodzaju zakładem, czy alternatywne metody płatności zyskają podobną pozycję do tradycyjnych rynków finansowych trawionych przez regulacje, spekulacje oraz inflację, uderzającą po kieszeni inwestorów. 

Do eksplozji popularności cyfrowych walut przyczyniło się kilka faktów. Przede wszystkim w latach 70. ubiegłego wieku załamał się system, w którym waluty miały pokrycie w złocie. Od tego czasu rząd jest w stanie zalewać rynek niewyobrażalną ilością gotówki, która osłabia jej wartość. Doskonale widać to na przykładzie ostatnich dwóch kryzysów. Krach na rynku kredytów hipotecznych ze swoim apogeum w 2008 r. spowodował, że rządy ośmiu najbogatszych krajów świata rzuciły na pomoc bankom astronomiczną sumę 8 bln dol., ratując je przed upadkiem. Efektem ubocznym kryzysu była duża zwyżka cen na rynku surowców i metali szlachetnych, która osiągnęła swój szczyt w 2010 r. 

Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją. W wyniku pojawienia się tzw. czarnego łabędzia, nieoczekiwanego zjawiska, jakim jest koronawirus, który doprowadził do destabilizacji globalnej gospodarki, odpowiedzią rządów jest pompowanie pieniędzy w gospodarkę w zasadzie bez żadnych ograniczeń. Wydaje się, że banki centralne mogą dowolnie, bez żadnych konsekwencji dodrukowywać banknoty. Jeśli dodamy do tego zapowiedzi wielkiego resetu, bardzo poważnych ograniczeń wolności gospodarczej i osobistej, presję na delegalizację gotówki i coraz większą ingerencję biurokratów w życie gospodarcze, nietrudno dostrzec logikę w ucieczce w kryptowaluty. Można sobie wyobrazić, że rządy poddawane coraz większej presji fiskalnej będą ograniczały użycie gotówki, jak jest już np. we Włoszech, lub wypuszczały pieniądz bez pokrycia, dodatkowo sterując jego dystrybucją. Jak? Na przykład poprzez bon turystyczny, który aktywuje się wyłącznie przy płatności w hotelach, czy e-talon żywnościowy do realizacji w sieci narodowych sklepów spożywczych. 

Tych ograniczeń nie posiadają elektroniczne waluty. Są one bezpieczne dla wszystkich stron transakcji, bardzo szybkie transakcje przebiegają w czasie zbliżonym do rzeczywistego, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, są anonimowe i generują symboliczne koszty.

Pieniądz przyszłości?

Większość e-walut ma charakter deflacyjny. To znaczy, że mają sztywno ograniczoną liczbę, która ulega stopniowemu zmniejszaniu. Muszą więc z założenia zyskiwać na wartości. Do kryptowalut deflacyjnych należy zarówno bitcoin, jak i inne altcoiny (waluty alternatywne): ethereum, litecoin oraz dash, czy ich forki (waluty powstałe w wyniku rozwidlenia kodów walut bazowych), takie jak ethereum classic czy bitcoin cash. Bardzo ciekawą walutą jest ripple (XRP), znacznie tańszy od pozostałych. Umożliwia on bowiem bardzo szybkie rozliczenia między instytucjami i jest akceptowany przez niektóre banki jako system błyskawicznych płatności. 
Kryptowalutą deflacyjną nie jest natomiast reklamowany przez Elona Muska dogecoin. To raczej token – wirtualny żeton. Tutaj nie ma określonej stałej liczby e-monet, więc ich stale przybywa. Mimo to kurs rośnie na podstawie różnorodnych akcji podejmowanych przez społeczność skupioną wokół dogecoina. 

Było o zaletach, teraz o zagrożeniach. Oczywiście może się zdarzyć i tak, że zazdrosne o rynkowy sukces banki centralne mogą starać się deprecjonować kryptowaluty, a może nawet je delegalizować np. pod pretekstem wykorzystywania ich do prania brudnych pieniędzy czy finansowania działań wywrotowych. Byliśmy tego świadkami przy okazji ostatniej transakcji Tesli, gdy oskarżono ekologa Muska o hipokryzję, bo kryptowaluty, które produkuje się na wysokowydajnych komputerach, powodują… globalne ocieplenie.
Trzeba pamiętać też o krachach na tym rynku. Na przełomie lat 2017/2018 bitcoin stracił 66 proc. wartości. Dwucyfrowe wahania kursów nie są rzadkością nawet w ciągu dnia. Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym, decydując się na tego typu inwestycje. 


Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org).

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#kryptowaluty #bitcoin

Tomasz Teluk