Ledwo Donald Trump wygrał wybory prezydenckie w USA, a zaczął chwiać się rząd kanclerza Olafa Scholza. Ale to niejedyne zmartwienie Berlina. Mówi się, że jedno z czołowych stanowisk w administracji Trumpa obejmie Richard Grenell, który za kadencji 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych obejmował stanowisko ambasadora USA w Niemczech.
Przy tym nie znosił go establishment polityczny w Berlinie, choćby dlatego, że przyczynił się do obłożenia sankcjami Nord Streamu 2. – Niemcy muszą zaprzestać karmienia bestii, gdy jednocześnie nie płacą dostatecznie dużo na rzecz NATO – ostrzagał ambasador USA. Grenell określany jest także jako „jastrząb”, jeśli chodzi o Chiny.
Od lat ostrzega przed wpływami Komunistycznej Partii Chin (KPCh) w sferach władzy, biznesu i akademickich w USA, a nominację przez demokratów Tima Walza na kandydata na stanowisko wiceprezydenta USA określił jako coś, „co uczyni komunistyczne Chiny szczęśliwymi”. Życiorys Walza jest pełen bardzo niebezpiecznych rekacji z KPCh. Ale w admistracji Trumpa na czołowych stanowiskach poza Grenellem ma być kilka innych osób znanych z twardego stanowiska wobec ChRL. Nic dziwnego, że dla Pekinu, tak jak dla Berlina, powrót Trumpa to najgorszy scenariusz.