Gazeta Polska: Roman Tuska » CZYTAJ TERAZ »

Boże Narodzenie, czyli mamy prawo do sacrum

Choć debatę publiczną determinuje polityka, bliskość świąt Bożego Narodzenia to dobra okazja, by uświadomić sobie, że pod bieżącymi sporami ukrywa się znacznie głębsza rzeczywistość. To od nas jako obywateli i obywatelek zależy, czy sacrum, chrześcijańskie symbole i ewangeliczne prawdy także w święta znikną z otaczającej nas rzeczywistości, wyrugowane przez coraz bardziej wyzute z treści symbole okolicznościowej konsumpcji.

Lubię, gdy w przestrzeni publicznej pojawiają się stopniowo bożonarodzeniowe ozdoby i melodie. Ładniejsze lub brzydsze, bliższe sacrum lub profanum, wołają o opamiętanie do starego, zgorzkniałego Ebenezera Scrooga, który chowa się w wielu z nas. Przypominają, że wiara, duchowość i religia, wbrew dawnemu marzeniu komunistów, w atrakcyjnej formie propagowanemu przez ich współczesną progeniturę, nie dadzą się wyrugować z ludzkiego życia. A że człowiek jest zwierzęciem politycznym, czyli istotą społeczną – wedle wciąż aktualnej definicji Arystotelesa – to i religijnych i duchowych symboli nie da się schować w kruchcie. Niezależnie od tego, jak krucha, poraniona, zlękniona przez opinie współczesnego świata jest ludzka duchowość – promieniuje siłą własnej natury. Niezależnie od tego, jak poraniony, opluty, osłabiony jest współczesny katolicyzm – jego niezbywalną cechą jest dzielenie się ze światem Dobrą Nowiną. 

W Boże Narodzenie zdumieć się jak dziecko

Wcielenie, a później śmierć i zmartwychwstanie Boga-człowieka były głupstwem dla greckich filozofów i zgorszeniem dla Żydów. Dla tych pierwszych Absolut mógł jaśnieć jedynie jako czysta, duchowa moc, obca obrzydliwościom materii. Dla tych drugich Jahwe nie mógł objawić się w ukrzyżowanym, wędrownym nauczycielu, lecz potędze odrodzonego Izraela. Chrześcijaństwo pokazało, że poraniony przez grzech świat doczesny został obmyty w Bożej łasce, a królestwo Boże przekracza granice pojedynczych ludzkich królestw, interesów, konfliktów, niesnasek. 

Choć dziś w dobrym tonie wśród ludzi opiniotwórczych jest dyskredytowanie właściwie całego dorobku chrześcijaństwa, katolicyzmu i christianitas, to w grudniowy czas wielu z nas wraca do religijnego korzenia świąt. Boże Narodzenie, choć programowo komercjalizowane, drenowane z religijnych odniesień przez „neutralne światopoglądowo” instytucje publiczne, wciąż wraca prostotą swoich symboli i intuicji, obyczajów i melodii. Powraca do polskich domów wraz ze spiesznym krokiem dzieci wracających z rorat, kolejką wiernych po opłatek w zakrystii po niedzielnej sumie, trzymaną delikatnie w dłoniach choinkową ozdobą sprzed dekad, na której aniołek zerka ku betlejemskiemu niebu, urodą krakowskich szopek, melodią kolędy pośród wielkomiejskiego zgiełku, żartobliwymi sporami o to, czy 24 grudnia podarki przynosi gwiazdor, Święty Mikołaj czy aniołek. A te wszystkie drobiazgi układają się w świąteczny kobierzec, który pachnie igliwiem choinek i aromatami świątecznych potraw.  

Przypomnę raz jeszcze wiersz T.S. Eliota w pięknym przekładzie Antoniego Libery, o którym pisałem niedawno także w „Gazecie Polskiej” w tekście „Poezja, cisza i święta” (nr 50 z 11 grudnia 2024): „Choinkę się obchodzi na różne sposoby, / Lecz kilka z nich można pominąć: / Ten stadny, pospolity, obliczony na zysk. (…) / No i wreszcie dziecinny – (…) Że płomyk świeczki to gwiazda, a pozłacany anioł / Z rozpostartymi skrzydłami na samym czubku choinki / Nie jest żadną ozdobą, lecz prawdziwym aniołem. / Na widok świątecznej choinki dziecko zdumiewa się. / I oby tak już zostało: niech zdumiewa się dalej, (...) / Niech ta radość i cześć / Nie będą zapomniane w wirze późniejszych przeżyć: / Wyparte przez rutynę, wyczerpanie, znużenie, / Świadomość śmierci i tego, że się ponosi klęskę, (…) Niech więc pod koniec życia, w osiemdziesiątą Gwiazdkę / (Chodzi mi o ostatnią, którąkolwiek by była) / Nawarstwione wspomnienia owych corocznych wzruszeń / Stopią się nagle w jedną nieopisaną radość (…) / Bo ten początek będzie odsyłał nas do końca, / A tamto pierwsze przyjście przywiedzie na myśl drugie”. 

Wspólna radość ze świętowania

To nie jest wyłącznie opowieść o indywidualnym doświadczaniu Bożego Narodzenia. To historia wspólnoty, zakorzeniona w powtarzaniu tych samych gestów i rytuałów, przygotowywaniu tych samych lub podobnych potraw, śpiewaniu i słuchaniu kolęd i pastorałek, uczestnictwu w pasterce. Dzisiejszy czas nie jest nam łaskawy – skazani na pośpiech, pod presją obowiązków, których końca nie widać, wyłączamy coraz więcej świątecznych zobowiązań albo zadowalamy się ich namiastkami. A do tego groteskowy, antyświąteczny przekaz w mediach dla pań „na wysokich obcasach”: z obowiązkowym opisywaniem Wigilii i świątecznych dni jako psychicznej tortury i nieznośnej udręki. Alternatywą dla deprecjonowanych coraz chętniej wspólnych, rodzinnych świąt jest osamotnienie jako jedyna forma „świątecznego wypoczynku”. 

Nie trzeba doktoratu z socjologii, by wyobrazić sobie kruchość społecznych więzi pokolenia jedynaków, wychowanego przez dorosłych, którzy coraz bardziej cenią sobie „psiacierzyństwo”. Już widać pierwsze świąteczne reklamy z psami i kotami w rolach dzieci. Rzecz nie tylko w obronie rodzinnych, wspólnych świąt Bożego Narodzenia. Liczy się także to, co w przestrzeni publicznej. Pamiętają Państwo zapewne skandal z ostatnich lat, gdy stołeczny ratusz zaprezentował nie tylko wyzute z religijnych symboli, ale po prostu paskudne świąteczne kartki. Tak jakby ich najważniejszym celem było zasygnalizowanie, że to szpetny, pusty czas, który jak najszybciej warto mieć za sobą. To skrajny przykład. 

Magia świąt. Jakich? 

Zastanówmy się jednak, ile dziś w przestrzeni publicznej obaw, żeby świąteczne ozdoby, instalacje, życzenia przypadkiem nie uraziły czyichś uczuć antyreligijnych. Zbiera mi się na torsje, gdy czytam i słyszę kolejne banały o „magii świąt”. Tak jakby w Polsce wstydem było powiedzieć, że obchodzimy Boże Narodzenie. Jakby ta prosta prawda miała kogoś boleśnie pokąsać i popsuć komuś humor. 

Ten trend, związany z desakralizacją świąt, płynie już nie tylko z lewej strony. Staje się standardem. A gdy go obserwuję, zastanawiam się: powiedzmy, że Warszawa i inne metropolie są stracone; ale czy urzędniczki w średnich miastach, bibliotekarki w małych szkołach, wójtowie, kierownicy i prezesi mniejszych firm naprawdę tak się boją odrobiny sacrum w przestrzeni publicznej? Jak to jest, że w domach wciąż mają odwagę położyć na wigilijnym stole opłatek z Dzieciątkiem, a tam, gdzie wypadałoby zdobyć się na nieco odwagi, zadowalają się migoczącym brokatem bałwankiem i strojnymi w lampki LED reniferem Rudolfem i Santa Clausem? Żeby było jasne: nie mam nic do tych dwóch zacnych postaci z podejrzanie czerwonymi nosami; poczciwy bałwanek też ma swoje miejsce w popkulturowej wigilijnej opowieści. 

Ale niech chociaż samorządowcy z centroprawicowych partii zdobędą się w przedświąteczny czas na odwagę i zaryzykują na rynkach swoich miast szopkę betlejemską. Niech powiedzą w ten sposób „sprawdzam” religijności jednych i tolerancji drugich. Żyjemy w świecie coraz uboższym w symbole niezwiązane z marketingiem, komercją, polityczną walką, coraz bardziej wyjałowionym z treści niepodlegających logice kupna i sprzedaży. Niech choć w Boże Narodzenie religijne znaki nie muszą umykać przed przechodniami do kościołów. Bo sacrum ma prawo do odrobiny przestrzeni publicznej. Szczególnie w świąteczny czas. Dla naszego wspólnego dobra. 
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko