Podejście polskiej opozycji do wizyty prezydenta USA Joego Bidena i całkowicie tożsamy z nim ton nieżyczliwych władzy mediów zmieniały się kilkukrotnie. Każda z wersji była jednak kompromitująca, naznaczona politycznym egoizmem, krótkowzrocznością i ignorowaniem interesu Polski. Gdy śledzi się akrobacje, mające na celu wykrzywienie obrazu rzeczywistości w taki sposób, by był on strawny dla opozycyjnego odbiorcy, można całą rzecz uznać za komedię, ale nie wszystkie elementy tej operacji medialnej faktycznie nastrajają do śmiechu.
Odkąd w przestrzeni medialnej zaistniał temat wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce, było oczywiste, że wyprawa Bidena ma wesprzeć Ukrainę i jej sojuszników, Polska zaś jest sojusznikiem w tym regionie najważniejszym z racji skali naszego zaangażowania, a także z powodów logistycznych i geograficznych. Taka wizyta wzmacnia więc Polskę, równocześnie pokazując, że mniej skłonne do pomocy i obarczone swoimi interesami i sentymentami wobec Rosji europejskie potęgi, Niemcy i Francja, na własne życzenie znalazły się niespodziewanie poza głównym nurtem wydarzeń i polityki w regionie. Już ta myśl jest dla zorientowanej na Berlin części opozycji trudna do zaakceptowania, a dochodzi do niej jeszcze wizerunkowa korzyść, której naturalnym beneficjentem są rządzący Polską – nie tylko prezydent Andrzej Duda, lecz także rząd PiS. Pokazuje to wyraźnie ostatni sondaż CBOS, w którym PiS uzyskuje najwyższe od wielu miesięcy poparcie. Co ważne, rozłożone tradycyjnie na kilka dni badanie prowadzone było w większej części już po decyzji prezydenta RP w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym, oddalającej od Polski pieniądze z KPO. Zapewne, gdyby nie ta okoliczność, wynik PiS byłby jeszcze lepszy, ale nawet to 36 proc. dla niedogadującej się we własnym gronie opozycji może być niepokojące.
Pierwszą reakcją opozycji (w tym dziennikarzy) było wielodniowe wbijanie klina między władze w Warszawie i Waszyngtonie. Próby te oparte były na dwóch filarach. Przypominano więc trudne początki wzajemnych relacji, gdy zorientowana na Donalda Trumpa Warszawa nowego gospodarza Białego Domu witała bez entuzjazmu, a zarazem podkreślano niejasne stanowisko Trumpa wobec Rosji. Pomija się przy tym całkowicie fakt, że sam Biden do napaści na Ukrainę w lutym zeszłego roku długo opierał swoją politykę na nierealistycznych rachubach, w których Niemcy miały stać się głównym gwarantem interesów USA w Europie, Rosja zrezygnować miała z budowania wymierzonego w Amerykę partnerstwa z Chinami, a ceną za to było zniesienie najgroźniejszych sankcji przeciw Nord Streamowi 2.
Prezydent Biden swoją politykę zweryfikował szybko, opozycja pozostała jednak przy swoich, pomijających te fakty narracjach. Równocześnie wiele było z jej strony oczekiwań, że proukraiński charakter wizyty zostanie rozmyty jakąś krytyką polskich władz, a wsparcie dla Polski (więc i Ukrainy) stanie się tym samym warunkowe, osłabione zastrzeżeniami wobec „praworządności” czy relacji władzy z „wolnymi mediami”. Nadzieje te się nie spełniły, o czym w kolejnych dniach pisał dla Oko.press Piotr Pacewicz, najpierw zauważając, że „Biden zapomniał już, jak Duda kochał Trumpa”, by dzień później skonstatować, że „w odróżnieniu od swego marcowego [2022] przemówienia Biden w najmniejszym nawet stopniu nie wskazał na niedoskonałości obecnej Polski. Ani pół aluzji o demokracji, praworządności, prawach człowieka. W zgiełku broni takie tematy zostały wyciszone”.
Próbowano więc jako porażkę Warszawy przedstawić niespodziewaną wizytę Bidena w Kijowie, choć wizyta ta nie byłaby możliwa bez logistycznego wsparcia Polski i wzmocniła, a nie osłabiła oczekiwany przez nas wydźwięk całej podróży prezydenta USA. Media jednak kreowały ten etap jako porażkę, a może nawet upokorzenie Polski, której znaczenie miałoby tym samym zostać zakwestionowane. – Wizyta historyczna była, ale w Kijowie, nie w Warszawie. Myślę, że trochę zostanie spuszczone powietrze z tego balona cudownego samopoczucia władz państwa polskiego, które chciały się grzać w cieple prezydenta Bidena – mówił w Polsacie Bronisław Komorowski. – On jest jak dobry baca, który pilnuje oddanego mu w pieczę terytorium. Musi się spotykać z juhasami w różnych częściach tego terytorium, ponieważ tam wilki grasują. Musi uzgadniać z nimi sposób bronienia się przed tym zagrożeniem. Nie siedzi w swoim szałasie, tylko idzie tam, skąd przychodzi zagrożenie – komentował natomiast w Tok.fm jego doradca Roman Kuźniar.
Wśród gości zaproszonych przez media do komentowania tej wizyty było wielu polityków i ekspertów znanych dotąd ze swojej prorosyjskości, a często, jak Kuźniar właśnie, również z niechęci do USA. To, jak wiele jest w polskiej debacie osób reprezentujących tę opcję ideową, nieponoszących konsekwencji za dotychczasowe, błędne i szkodliwe działania czy analizy, pokazuje, że nawet przy oficjalnej krytyce Putina i dzisiejszej Rosji strefa rosyjskich wpływów w debacie publicznej wykracza poza marginalne grupy antyukraińskich, nawróconych na pacyfizm, jawnych rusofilów. Warto w tym miejscu wspomnieć jeszcze o cytowanych przez Deutsche Welle słowach Bartosza Wielińskiego, mówiącego, że Polska nie może stać się najważniejszym partnerem USA w regionie, ponieważ przeszkodą są kwestie praworządności.
Wreszcie pierwszy dzień pobytu Joego Bidena w Warszawie stał się okazją do udowadniania, że ten przyjechał tu, by wesprzeć polską opozycję w sporze z władzą, od rządzących się równocześnie dystansując. Do historii przejdzie jednak raczej nie spotkanie Bidena z Rafałem Trzaskowskim, ale jego opis w dwóch tweetach na profilu Michała Wróblewskiego z Wirtualnej Polski. Najpierw Wróblewski napisał, że rozpoczyna się spotkanie prezydenta USA z Trzaskowskim, do którego dołączą Donald Tusk i Tomasz Grodzki, by po chwili dopisać, że nie trwało ono nawet minuty. Zwolennicy opozycji w sieci niemal zlinczowali dziennikarzy takich jak Joanna Miziołek czy Michał Kolanko, którzy podeszli do tego faktu z lekką ironią i konstatacją, że efekt był, zważywszy na skalę zabiegów, nad wyraz skromny.
Naprawić to próbuje się kompromitującymi manipulacjami. I tak Kinga Gajewska (a wraz z nią wielu sympatyków PO) wrzuca do sieci zdjęcie Tuska z Bidenem, tyle że zrobione w... 2014 r. Nie przeszkadza to jednak mediom pisać o „niespodziewanym spotkaniu z politykami opozycji”, które według przywołanego już Komorowskiego jest „kiwaniem palcem przed nosem Dudy i Morawieckiego”. Zrobione w pośpiechu zdjęcie to zaś sygnał w stronę opozycji. – W zachowaniu prezydenta USA odczytuję chęć pokazania, że w kwestii wartości, umiłowania wolności i wspólnoty poglądów „jestem z wami” – mówił więc były prezydent, tym razem odwiedzając radio RMF. Inne media nie ustają w kreowaniu nowej rzeczywistości. „Trzaskowski, Grodzki, Morawiecki, Tusk. Seria spotkań Bidena” – leje miód na serce czytelników portal TVN. Jeszcze ciekawiej wtorkowy dzień opisuje tytuł z portalu „Gazety Wyborczej”: „ [Biden – K.K.] spotkał się z prezydentką Mołdawii i polskimi politykami”.
Niewątpliwie tak właśnie było, tylko proporcje nie do końca się zgadzają. Wizyta ważnego gościa okazała się więc okazją do umniejszania znaczenia własnego kraju. Próbuje się również wykreować wrażenie, że Joe Biden przyjechał tu raczej do Tuska i Trzaskowskiego, niż do Dudy i Morawieckiego. Obraz ten trafia do przekonanych, ale w oczach całej reszty ośmiesza przede wszystkim polityków opozycji.