Rolnicy czują, że muszą protestować wszyscy. Ale mam wrażenie, że w zasadzie nikt nie ma pomysłu, co zrobić, aby było dobrze.
Strajki i protesty rolników w tym roku są pod wieloma względami rekordowe. Wydaje się, że idą one dużo lepiej od czasu, gdy do rządu wszedł Michał Kołodziejczak. To pewnego rodzaju paradoks. Ten samozwańczy watażka w jakiś sposób kanalizował aktywizm. Statystyczny chłop nie musiał protestować, bo wszystko załatwiał Kołodziejczak. Działania lidera AgroUnii były głośne, chociaż faktycznie nie było w nich żadnej siły. Dziś jest inaczej.
Rolnicy czują, że muszą protestować wszyscy. Że trzeba dać świadectwo i pokazać własną siłę. Dziwią się jednak, że ich działań nie naświetlają media.
To możliwe, ale zainteresowanie mediów to nie jest klucz. Mam wrażenie, a słucham tej dyskusji, patrząc na to z boku, że w zasadzie nikt nie ma pomysłu, co zrobić, aby było dobrze. Nie mają tego pomysłu oczywiście władze, które kupują czas i modlą się o to, żeby za chwilę rolnicy wrócili na własne pola i skończył się im czas na blokowanie dróg. Nic mądrzejszego nie ma do powiedzenia również opozycja. PiS życzy wszystkiego najlepszego rolnictwu i chętnie pokłóci się między sobą. Planu nie ma. Co chyba najgorsze w tej sytuacji, pomysłów nie ma również szczególnie polski rolnik. Owszem, uważa on, że winnymi jego złej sytuacji są Ukraina i Zielony Ład, ale w zasadzie jedynym rozwiązaniem tak postawionego problemu jest opuszczenie UE. Na tym wyszlibyśmy jednak jak Zabłocki na mydle, bo korzystamy z dostępu do rynku w zachodniej Europie. Wszystko więc próbuje się zamykać w propagandowych hasłach. Kołodziejczak mówi o kontrolach i okresach przejściowych na żywność z Ukrainy. I wtedy ma być dobrze. A jak nie będzie, to powiemy, że się polepszy, jak wybudujemy port zbożowy. Koło będzie mleć dalej. Może coś zawieje z innej strony na świecie.