Armenia podpisała z Francją umowę wojskową, przewidującą m.in. dostawy nowoczesnej broni. Ponadto zadeklarowała chęć wstąpienia do UE, zawiesiła członkostwo w tzw. rosyjskim NATO, czyli ODKB, i zażądała, by rosyjscy żołnierze stacjonujący w Armenii opuścili kraj.
Jednocześnie chce doprowadzić do pokoju z Azerbejdżanem, choć Erywań alarmuje, że Baku może rozpocząć kolejną wojnę. To wszystko układa się w całość – Ormianie, powszechnie uważani za prorosyjskich, po licznych porażkach i rozczarowaniach podjęli ryzyko i skręcają na Zachód. Naturalnym, nowym i bliskim partnerem jest Francja, gdzie żyje duża i wpływowa diaspora ormiańska. Paryż już nie ukrywa, że chce prowadzić aktywną politykę w Europie Środkowej, Wschodniej i na Kaukazie. Francuzi korzystają zresztą ze swoich historycznie uwarunkowanych wpływów, które obecne są szczególnie właśnie na Kaukazie, a także w Rumunii i Mołdawii. Pytanie teraz, co zrobi z tym Kreml – czy będzie spokojnie przyglądał się zwrotowi Armenii, której czuje się swego rodzaju patronem? Premier Armenii Nikol Paszynian liczy prawdopodobnie na to, że Moskwa niewiele wskóra, skoro prawie wszystkie swoje środki zaangażowała w wojnie na Ukrainie.
Autor jest dziennikarzem TV Biełsat