Grzegorz Schetyna musiał źle zrozumieć głosy podpowiadające jego partii jakiegoś rodzaju przyspieszenie. Za politykami PO faktycznie trudno w ostatnich dniach nadążyć, jednak przyczyną tego stanu rzeczy nie stały się sondażowe zyski, lecz gwałtowne, łatwe do wypunktowania i ośmieszenia wolty w kluczowych sprawach.
PiS, pytając największą partię opozycyjną o cztery istotne dla Polaków zagadnienia, takie jak wiek emerytalny, program 500+, przyjmowanie imigrantów, wreszcie likwidację istotnych dla państwa instytucji (IPN i CBA), postawił ją w sytuacji bez dobrego wyjścia. PO ma bowiem do wyboru zaprzeczenie własnym (choć ostatnie dni pokazały, że takowe nie istnieją) przekonaniom lub złożenie bardzo niepopularnych społecznie deklaracji, a więc włożenie w ręce PiS-u poręcznej broni na czas kolejnej kampanii wyborczej.
Cudowna broń
Nic dziwnego, że sprytny manewr rządzących uruchomił całą lawinę sprzecznych wypowiedzi, zaprzeczania własnym działaniom sprzed dwóch lat i idiotycznych tłumaczeń. Co więcej, Schetyna naruszył środowiskowe tabu, zmieniając partyjną narrację w sprawie przyjmowania uchodźców, co naraziło go na krytykę ze strony sprzyjających mu na co dzień mediów. I choć później próbowano rzecz obrócić w żart lub tłumaczyć chorobą przewodniczącego („zapalenie ucha”), straty wizerunkowe z tygodnia, który miał być ostatecznym potwierdzeniem triumfalnego powrotu PO do roli jedynej siły politycznej mającej szansę wygranej z PiS-em, będą trudne do odrobienia. Ci, którzy mogliby się nabrać na Platformę jako „lepszy PiS”, nie mają aż tak krótkiej pamięci, ci zaś, którzy „drugiego PiS-u” się obawiają, wciąż mają wybór w postaci Nowoczesnej. Przestawienie medialnej wajchy zajmuje dziś naprawdę chwilę, o czym Schetyna przekonał się choćby podczas swojego pobytu w radiu Tok FM. Nie brak też wśród sympatyków opozycji wprost formułowanych opinii, że w imię wygranej z PiS-em – a więc sprawy największej – powiedzieć można dziś wszystko, co wyborcy chcą usłyszeć, byle tylko później tego nie robić. Czy jednak takie rady pomocne mogą być w czasach internetu, będącego coraz bardziej skutecznym lekiem na „pamięć złotej rybki”?
„No easy way out”
Kwestia uchodźców jest dla PO najtrudniejsza, dlatego jej politycy próbują kluczyć i mówią, że „są przeciwni nielegalnym uchodźcom, lecz dotrzymać chcą podjętych przez siebie zobowiązań” dotyczących przyjęcia imigrantów „legalnych”, przede wszystkim – sprawdzonych pod kątem bezpieczeństwa. Polacy mają jednak świadomość, jak bardzo dziurawe okazały się unijne procedury weryfikacyjne. Historie o rzekomo niepełnoletnich chłopcach, którzy wbrew dokumentom okazywali się dorosłymi, brodatymi mężczyznami, których prawdziwy wiek ustalali lekarze i dentyści, mogą bawić na odległość, pokazują jednak, że w tej sprawie na Unię nie możemy liczyć, to zaś, de facto, proponują nam politycy opozycji. Chociaż w hasłach „przyjmowanie” zmienia się w odmowę, propozycja pozostaje ta sama – realizacja tego, co narzuci nam Bruksela, czy też, mówiąc wprost, Berlin.
Kwestie ekonomiczne, takie jak 500+, wiek emerytalny czy płaca minimalna, są dla politycznych mocodawców PO mniej istotne, co nie znaczy, że w wypadku wyborczej wygranej partia ta pozwoli Polakom na zachowanie socjalnych zdobyczy z czasów PiS-u. Aby się o tym przekonać, wystarczy przypomnieć sobie z jednej strony analizy głównego ekonomisty PO prof. Andrzeja Rzońcy, postulującego maksymalne ograniczenie minimalnego wynagrodzenia i ograniczenie jego dostępności, z drugiej – pamiętną letnią nagonkę na beneficjentów 500+. Platforma, która straszy dziś, że kolejne lata rządów PiS-u są zagrożeniem dla największego jak dotąd sukcesu polityki społecznej tej ekipy, wcześniej skupiała się na przekazie, że Polski na ten program w 2016 r. nie stać. Jednak wszystkie te elementy, łącznie z kwestią wieku emerytalnego, składają się w jedną logiczną całość. Polacy, z wyłączeniem oczywiście nielicznych elit, mają pozostać tanią, źle opłacaną, lecz pracującą aż do śmierci siłą roboczą. Entuzjastyczne reakcje na motywowane wyłącznie ekonomicznie zapowiedzi sankcji wobec naszego kraju formułowane przez nowego prezydenta Francji Emmanuela Macrona wskazują też, że mamy być równocześnie raczej rynkiem zbytu i dostawcą mniej skomplikowanych usług niż podmiotowym graczem w gospodarce Europy.
Zaciskanie (nie swojego) pasa służyć ma nie przyszłym zyskom i rozwojowi gospodarki, ale jedynie ograniczeniu kosztów międzynarodowych korporacji, które, wraz ze swoimi rządami i strukturami UE, mają kontrolować władze w Warszawie. Odzyskiwanie podmiotowości, tak wyśmiewane przez opozycję „wstawanie z kolan” i przywracanie godności kolejnym grupom społecznym, jest dla takiej wizji Polski najgorszym możliwym scenariuszem.
Przetasowań nie będzie, będzie agresja
Ostatnie tygodnie nie przynoszą, wbrew medialnym i sondażowym zaklęciom, przesunięcia na scenie politycznej. Obóz, który przegrał trzema procentami wybory prezydenckie, do wyborów parlamentarnych zaś poszedł podzielony, nie powiększa stanu posiadania, konsoliduje się jednak znów wokół Grzegorza Schetyny, de facto zaś – Donalda Tuska. Nie gwarantuje to wygranej w wyborach parlamentarnych, zwłaszcza gdy do ich planowanego terminu bardzo wiele (m.in. dzięki śledztwom CBA) może się wydarzyć. Masowe protesty uliczne, nawet w swojej najbardziej liczebnej odsłonie, nie powtarzają frekwencyjnych osiągnięć sprzed roku. Opozycja stawia więc coraz wyraźniej nie tyle na masowość, ile na radykalizm najbardziej zdeterminowanych lub zmanipulowanych grup flirtujących z przemocą.
Wbrew temu, co z różnymi intencjami mówią zarówno sympatycy opozycji, jak i część propisowskich komentatorów, to, co wydarzyło się podczas ostatniej miesięcznicy, nie jest zjawiskiem nowym. Podobne sceny rozgrywały się w czasach obrony krzyża na Krakowskim Przedmieściu, gdzie oprócz aktów przemocy symbolicznej („happeningi” podczas burd organizowanych przez Dominika Tarasa) dochodziło do napaści fizycznej. I choć wtedy to Platforma była u władzy, cel operacji był podobny – eskalacja napięcia, kreowanie poczucia zagrożenia i wizerunku polityków, a wraz z nimi sympatyków PiS-u jako grupy agresywnej, sfrustrowanej i nieobliczalnej. Nie oznacza to oczywiście, że nad uderzeniem Adama Borowskiego przez sympatyka grupy Obywateli RP, przedstawianej w mediach jako garstka trzymających białe róże pokojowych idealistów, mamy przejść do porządku dziennego. Wręcz przeciwnie, należy się domagać potępienia tego aktu przemocy i przywrócenia prawdziwego obrazu tego wydarzenia, pokazania prawdziwej wymowy tego czynu. Pamiętajmy, że już kilkanaście minut po mordzie na łódzkim działaczu PiS-u Marku Rosiaku dla wielu polityków i dziennikarzy winny okazał się nie Ryszard Cyba, ale Jarosław Kaczyński. Weekendowe dyskusje w telewizyjnych studiach pokazały, że również teraz podejmowane są próby takiego przedstawienia sprawy.
Prowokacyjne intencje Obywateli RP są jednak jasne. Trudno ukryć je nawet sprzyjającym im mediom, takim jak związany z „Wyborczą” portal OKO.press. Zamieszczony w nim reportaż Piotra Pacewicza „Atak z łokcia i różańca. Angelika z Elbląga i Elwira z Puław w smoleńskim tłumie, kilka metrów od Kaczyńskiego”, pomimo wysiłków autora, jest ewidentnym obrazem ustawki obliczonej na wywołanie agresji drugiej strony. Potrzebne jest wypracowanie strategii działania podczas tego typu wydarzeń. Opozycja, która nie radzi sobie w cywilizowanej grze wyborczej, coraz częściej sięgać może po takie metody – oczywiście kreując się cały czas na ofiarę.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Grzegorz Schetyna #Platforma Obywatelska #PO
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski