Chyba jeszcze nigdy obchody święta kobiet w Polsce nie były tak gruntownie zawłaszczone i zideologizowane przez jedną grupę. Dzień Kobiet, zamiast dyskusji o nietrafionych prezentach i mężczyznach biegających z kwiatami, został zdominowany przez manifestacje, happeningi, strajki. Wszystko pod szyldem obrony praw kobiet ciemiężonych przez nową władzę.
Już kilka dni przed marcowym świętem lewicowe media zrobiły wszystko, co tylko mogły, by manifestacjom kobiet nadać rangę wielkich wydarzeń. W zapowiedziach chodziło też o podkreślenie, że Polki występują przeciwko rządzącym, którzy je dyskryminują i łamią ich prawa. Tygodnik „Polityka” bardziej śmieszył i tumanił tytułami: „Bunt kobiet” czy „Kobiety przeciw Panom”, niż realnie opisywał skalę zjawiska.
Jak słusznie zauważyły przedstawicielki Ordo Iuris, postulaty feministek są obce większości kobiet w Polsce. W gruncie rzeczy nie reprezentują one ich poglądów. Wynika to z badań wykonanych na zlecenie instytutu, które wskazują na to, że przeszło 60 proc. kobiet opowiada się za pełną ochroną życia.
Szczytem perfidii było promowanie manifestacji z 8 marca wizerunkiem Anny Walentynowicz, która z wartościami propagowanymi przez środowiska feministyczne nie miała nic wspólnego. Przeciwnie – żywiła ogromny szacunek dla życia ludzkiego. Trudno się dziwić coraz większej bezczelności środowisk feministycznych, skoro bez żenady wykorzystały w czarnych protestach logo Solidarności, tak jakby ich poglądy odwoływały się do wartości solidarnościowych.
W obronie kobiet?
Zanim kobiety ruszyły na podbój polskich miast, wiadomo było, za czym i przeciwko czemu będą protestowały. Szkopuł w tym, że uzasadnienie tego zideologizowania święta wszystkich Polek polegało na zastraszeniu wykreowaną na własne potrzeby wizją rzeczywistości. Podobnie jak w wypadku manifestacji z końca poprzedniego roku, kiedy udało się wmówić Polkom, że PiS odbiera im prawa, chce zaostrzyć prawo aborcyjne, zamykać je w więzieniach itd. Spora część uwierzyła w niestworzone historie podsycane przez opozycję i zaprzyjaźnione media. Lewaccy propagandyści odtrąbili sukces akcji, dzięki którym PiS skapitulował i wycofał się z zaostrzenia prawa aborcyjnego, a przecież dziennikarze mainstreamu wiedzieli, że był to projekt obywatelski, a nie rządowy. Nie przeszkodziło to jednak w lansowaniu tezy o wielkim zwycięstwie środowisk feministycznych.
Mechanizm wykorzystany przy okazji Dnia Kobiet był podobny. Aby przekonać panie do protestu, szerzono narrację, że mamy w kraju władzę, która arogancko i arbitralnie przekreśla zdobyte przez nie prawa i wolności, w domyśle prawo do aborcji. Lewicowa prasa postanowiła skorzystać ze sprawdzonych metod straszenia i kreowania wroga. Wykorzystano więc propozycję zmian standardów opieki okołoporodowej do bicia na alarm, że kobiety nie będą mogły rodzić po ludzku, że stracą prawo do podmiotowego traktowania, nie będą mogły aktywnie rodzić itp.
Filozofia czarnych marszów
Czarne marsze, które odbyły się w październiku ubiegłego roku, były reakcją na projekty zwiększenia zakresu ochrony życia poczętego, niesłusznie nazywane zaostrzeniem prawa antyaborcyjnego. Feministki, i nie tylko, wyszły protestować przeciwko władzy, która ogranicza ich prawa. Tuż przed 8 marca środowiska feministyczne na gwałt szukały czegoś, co mogłoby być skutecznym impulsem zdolnym zmobilizować kobiety do buntu. Emocje udało się rozniecić newsem o wycofaniu z listy leków dostępnych bez recepty pigułki „dzień po”. Wrogiem Polek stał się minister zdrowia, który stwierdził, że jako lekarz nie przepisałby takiej tabletki pacjentce, nawet zgwałconej. Za co oczywiście posypały się na niego gromy, że chce utrudnić kobietom dostęp do środków antykoncepcyjnych.
Na manifestacje 8 marca kobiety wyszły z hasłami „stop przemocy wobec kobiet”, „nie odbiorą nam godności”, „prawo kobiet do wolności”, „bądźmy solidarne”, „nie chcemy aborcji, ale chcemy mieć wybór”. Były też hasła bardziej radykalne i ideologiczne, jak „zgotujemy wam rewolucję”. Oprócz złożenia życzeń pani premier manifestantki dały żenujący popis braku wyczucia i hamulców moralnych. Postanowiły sprezentować okaleczone lalki mające symbolizować dzieci, do których rodzenia rządzący politycy zmuszają polskie kobiety. Gierki prowadzone w tak delikatnej materii budzą nie tylko zażenowanie, ale i odrazę.
Propaganda strachu
Paradoks manifestacji z 8 marca polegał na tym, że część haseł na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie sensownych, jak niezgoda na przemoc wobec kobiet, prawo do godności, wolności, sprzeciw wobec dyskryminacji. Diabeł tkwił jednak w szczegółach. W języku manifestantek za przemoc wobec kobiet odpowiada głównie tradycyjny model rodziny i Kościół katolicki. Wolność i godność kobiety zaś sprowadza się do „decydowania o własnym ciele”, w tym do prawa zabicia dziecka nienarodzonego.
Panie, które walczą o prawa kobiet, nie mają wątpliwości, że za wszystkie ich bolączki odpowiadają politycy jednej partii. W ostatnim numerze „Polityki” czytamy: „Pogarda dla płci żeńskiej (...) osiąga w naszym kraju niewyobrażalne rozmiary”. Jako przykład takiego barbarzyńskiego polityka stawiany jest Janusz Korwin-Mikke, który ma niewiele wspólnego z partią rządzącą, ale ktoś usilnie próbuje uczynić go twarzą złych polityków, którzy nie szanują kobiet. Wygląda to tak, jakby środowiska feministyczne pod przykrywką walki o prawa kobiet chciały przede wszystkim przypuścić frontalny atak na nową władzę.
Mamy zatem do czynienia z zabiegami, które za pomocą wykreowanego obrazu rzeczywistości, manipulacji i strachu mają wykazać, że PiS to partia, która uderza w prawa kobiet, chce zniszczyć ich godność.
Mainstreamowe media straszą Polki porodami z czasów PRL-u, które mają powrócić w wyniku decyzji ministra Radziwiłła, choć wiadomo, że zarzut jest wyssany z palca. Naruszeniem praw i godności kobiety jest w wizji środowisk feministycznych wycofanie z wolnej sprzedaży pigułki „dzień po”, co fundamentalnie ogranicza prawa kobiet, ponieważ będą narażone na kontakt z bezwzględnymi katolickimi lekarzami, którzy nie przepiszą na nią recepty. Niepokoją się też feministki o losy konwencji Rady Europy w sprawie przemocy wobec kobiet, choć trzeba być naiwnym, by sądzić, że zapisy jakiejkolwiek konwencji zasadniczo wpływają na przemoc domową w krajach europejskich. W krajach, w których owa konwencja ma się dobrze, skala problemu wcale nie jest mniejsza. Zagrożone przez PiS są też szkoły i uniwersytety, głównie ze względu na nieobecność ideologii gender, tak oczekiwanej przez środowiska lewicowe oraz wycofanie edukacji seksualnej w duchu europejskim.
Sugerowanie, że to PiS odpowiada za przemoc domową w naszym kraju, wmawianie, że feministki walczą o prawa kobiet, rozgrywanie sprawy in vitro, które według zwolenników tej metody nie budzi żadnych wątpliwości etycznych, wreszcie próba stworzenia wrażenia, że sytuacja kobiet po objęciu władzy przez PiS radykalnie się pogorszyła, sprawiły, że część kobiet naprawdę uwierzyła w iluzję rzeczywistości. Tymczasem to Prawo i Sprawiedliwość realnie pomogło rodzinie. To znienawidzona przez środowiska feministyczne partia dała kobietom realny wybór: macierzyństwo lub praca. Obniżyła wiek emerytalny dla kobiet, faktycznie wspiera rodzinę i próbuje bronić tradycyjnie rozumianych wartości, takich jak miłość, godność i szacunek.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#polityka #kobiety
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Leszek Galarowicz