Gazeta Polska: Oni obawiają się Karola Nawrockiego. Atak metodami rosyjskimi nie był przypadkowy Czytaj więcej!

System szwankuje kosztem najsłabszych

Zastanawiam się niekiedy nad tym, dlaczego w Polsce jednak rosną statystyki związane z przemocą domową.

Zastanawiam się niekiedy nad tym, dlaczego w Polsce jednak rosną statystyki związane z przemocą domową. Jednym z poważnych problemów jest to, co można nazwać „niejawnymi kosztami transformacji”. Tymczasem Niebieska Karta, czyli system udzielania pomocy ofiarom przemocy domowej, wciąż działa nie dość skutecznie. Szwankują możliwości odizolowania sprawców od krzywdzonych – najczęściej dzieci, kobiet, ludzi starych i niepełnosprawnych.

Funkcjonowaniu Niebieskiej Karty przyjrzała się w tym roku Najwyższa Izba Kontroli. Efektem tego jest dokument „Pomoc osobom dotkniętym przemocą domową”. Jak się okazuje, w ostatnich latach wzrosła liczba ujawnianych przypadków przemocy – w 2010 r. ujawniono ok. 20 proc. takich przypadków, a w 2014 r. już 25 proc. W ciągu tych lat wzrosła także liczba zakładanych Niebieskich Kart: w 2012 r. wypełniono blisko 64 tys. NK typu A (które rozpoczynają procedury interwencyjne), a dwa lata później już ponad 99 tys.

Kaci i ofiary

Czym właściwie jest przemoc domowa w świetle polskiego prawa? Dochodzi do niej wówczas, gdy ktoś bliski, działając umyślnie i wykorzystując przy tym swoją przewagę (fizyczną, ekonomiczną, środowiskowo-rodzinną), narusza prawa i dobra osobiste innej, wspólnie zamieszkującej osoby, a także powoduje, że ona cierpi i ponosi jakieś szkody: „zarówno ofiarą, jak i sprawcą może zostać każdy: kobieta lub mężczyzna, dziecko czy osoba starsza, nie ulega jednak wątpliwości, że ofiarami przemocy stają się zazwyczaj osoby najsłabsze, tj. dzieci, kobiety, a także osoby starsze i niepełnosprawne”.

Przemoc domowa stanowi w Polsce z jednej strony swoiste tabu, z drugiej – narzędzie światopoglądowej walki w sporze o wizję ładu rodzinno-społecznego. W czym rzecz? Z jednej strony środowiska prawicowe bardzo często bagatelizują lub wprost negują zjawiska związane z przemocą domową, sugerując, że dyskusje o przemocy domowej mają na celu rozmontowanie „tradycyjnej polskiej rodziny”. Z drugiej zaś strony dysfunkcje i patologie w polskich domach wykorzystywane są przez środowiska lewicowe i liberalne choćby do daleko idącej krytyki Kościoła czy nawet tradycyjnych rodzin wielopokoleniowych, a nawet wielodzietnych.

Niestety, obie te strategie są wyrywkowe, krótkowzroczne i ze szkodą dla ofiar przemocy domowej. Dlaczego? Po pierwsze, powinniśmy wprost mówić o problemach społecznych, jakie są dziś udziałem Polek i Polaków. A problemy rodzin to także są kwestie wpływające na jakość funkcjonowania całego społeczeństwa. Po drugie, robienie tabu z bolesnych problemów rodzin sprawia, że ofiary przemocy zostają osamotnione albo z większymi trudnościami otrzymują odpowiednią pomoc. Po trzecie, traktowanie haniebnych zjawisk związanych z przemocą domową jako narzędzia ideowej walki z prawicą niczego nie zmienia w sytuacji ofiar – wzmaga za to efekt tabu. Po czwarte, stygmatyzacja rodzin wielodzietnych czy wielopokoleniowych jest więcej niż krótkowzroczna, a w dodatku etycznie podejrzana – szczególnie w świecie o tak rozbitych więziach międzyludzkich jak nasz.

Przemoc – ukryty koszt transformacji?

Zastanawiam się niekiedy nad tym, dlaczego w Polsce jednak rosną statystyki związane z przemocą domową. Jednym z poważnych problemów jest to, co można nazwać niejawnymi kosztami transformacji. Przemiany społeczno-gospodarcze w Polsce nie zakończyły się przecież w latach 90. XX w. W dorosłość weszły i wchodzą nowe roczniki wychowane w duchu darwinizmu społecznego, coraz częściej pochodzące z niepełnych rodzin, o powierzchownych relacjach z najbliższymi. Niestety, znaczna część debaty o przemianach ostatnich dekad była konsekwentnie sprowadzana do rosnącego PKB, budowy autostrad i ciepłej wody w kranach. Równocześnie – bardzo przepraszam, ale tak to widzę – zdaniem części prawicy wystarczyło o czymś nie mówić albo „pokropić kropidłem”, żeby problem zniknął. Jednak tak to nie działa: znaczna większość polskich rodzin, znaczna większość dzisiejszych dwudziesto-, trzydziesto-, czterdziestolatków na własnej skórze doświadczyła bolączek transformacji.

Zresztą nawet w polskim kinie zobaczymy analizy tego zjawiska. Dekada minęła od nakręcenia słynnego filmu „Plac Zbawiciela” w reżyserii Krzysztofa Krauzego. Zatrważające losy młodego małżeństwa z dwójką dzieci mówiły o ciemnych stronach rodzimej transformacji więcej niż niejedna uczona analiza. W publicystycznym skrócie: okrucieństwo pewnych aspektów transformacji wzmogło także okrucieństwo między ludźmi. Warunki egzystencji i warunki przetrwania (robienia kariery) w świecie takim jak nasz są więcej niż dwuznaczne. Z jednej strony ekonomiczny i materialny sukces, korzyści z nimi związane mogą mieć dziś imponujące rozmiary, o jakich długo nie śniło się pokoleniu dzisiejszych 50-, 60-latków. Z drugiej, co przecież stanowi tajemnicę poliszynela, w Polsce w ostatnich dekadach wzrosła liczba zarówno samobójstw, jak i osób ze zdiagnozowanymi problemami psychicznymi. Nie, nie zamierzam śpiewać peanów ku czci Polski Edwarda Gierka czy szerzej: Polski Ludowej. Warto jednak sobie uświadomić, że transformacja kosztuje więcej, niż chcielibyśmy na ogół przyznać.

Dobre domy, zła przemoc

Jedną z form społecznej samoobrony przed gorzką wiedzą jest od lat ten sam argument, że patologie w rodzinach dotyczą marginesu społecznego albo konkubinatów. Nie jest to jednak prawda. Słabości biednych po prostu lepiej widać, takie rodziny są pod stałą obserwacją ciekawskich sąsiadów i licznych instytucji publicznych. Bieda jest łatwa do stygmatyzacji, ponieważ nie chroni się za fasadą zbudowaną z pieniędzy i prestiżu. Prawda jest jednak taka, że w tzw. zwykłych domach albo „dobrych domach” czy wreszcie w domach raczkującej klasy średniej przemoc częściej przybiera formy patologicznej presji psychicznej czy ekonomicznej. Jest ona bardziej subtelna, bardziej wyrafinowana i nierzadko świetnie zamaskowana zwyczajnym czy też dostatnim życiem. To niestety wiąże się z pewnym praktycznym materializmem współczesnego polskiego społeczeństwa: pytania o status materialny czy zawodowy partnerów
/partnerek życiowych nie tak rzadko są najistotniejszym tematem przy okazji rodzinnych niedzielnych obiadków. A świetnie zorganizowane i bogate wesele znaczy dziś nierzadko więcej niż pytanie, czy coś z tego w ogóle będzie na dłuższą metę.

Wrócę jeszcze do raportu NIK‑u o plusach i minusach funkcjonowania procedur i instytucji odpowiedzialnych za Niebieską Kartę. Świetnie w nim widać wieloletnie zaniedbania w infrastrukturze i polityce społecznej w III RP. Najsłabsi płacili jak zwykle najwięcej za to, że „państwo działa tylko teoretycznie”. Zacytuję wymowny fragment dokumentu: w ostatnich latach „wsparcie zapewniane osobom doświadczającym przemocy było niewystarczające. O ile schronienie w sytuacji kryzysowej zapewniały wszystkie skontrolowane ośrodki, to tylko w 9 z 24 gmin stworzono warunki umożliwiające osobom (bądź rodzinom) z udokumentowaną przemocą domową uzyskanie trwałego schronienia, np. mieszkania komunalnego lub socjalnego. Niestety czas oczekiwania na te mieszkania wynosił nawet ponad dwa lata. Problem zapewnienia bezpiecznego schronienia jest o tyle istotny, że w dalszym ciągu najczęściej to osoby krzywdzone w sytuacji kryzysowej muszą opuszczać wspólne miejsce zamieszkania”.

Państwo umywa ręce?

Szczególnie ostatni ze wskazanych problemów wiąże się z bardzo delikatną kwestią. Otóż w Polsce większość domów samotnych matek (zwykle są to „przechowalnie” dla kobiet z udokumentowaną przemocą domową) prowadzą żeńskie zgromadzenia rzymskokatolickie. To dzieła rzeczywistego, praktycznego miłosierdzia – nie zamierzam tego negować. Z drugiej jednak strony bardzo dobrze widać, jak łatwo państwo polskie „outsourcingowało” pomoc publiczną, że o polityce mieszkaniowej, komunalnej i socjalnej nie wspomnę. Hipotetyczne dwa lata oczekiwania na mieszkanie socjalne czy komunalne dla ofiar przemocy domowej to dwa lata życia w niepewności i silnym stresie.

A przecież z tego, że siostry zakonne wykonują swoją posługę, żadną miarą nie powinno wynikać, że państwo polskie i jego klasa polityczna jest zwolniona z odpowiedzialności za los najsłabszych. Jak to już niegdyś zauważyłem: skoro nasi politycy tak bardzo lubią klaskać papieżom, to niech zrobią nieco więcej, by to klaskanie nie brzmiało tak pusto.

Powtórzę raz jeszcze: polskim rodzinom nie pomoże ani bagatelizowanie przemocy domowej, ani światopoglądowe wojny wokół niej. W tych kwestiach należy szukać wszelkich możliwych sojuszników, dostrzegać każdy gest dobrej woli – dla dobra najsłabszych.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#bieda w Polsce #Najwyższa Izba Kontroli

Krzysztof Wołodźko