Rewolucja seksualna w podstawówkach » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Atak zamiast debaty

Mroczne protesty, pikiety przed Sejmem, list wiceprezydenta Warszawy do nauczycieli i dyrektorów szkół, listy otwarte podpisywane przez nauczycieli, profesorów, wreszcie prowokacje.

Mroczne protesty, pikiety przed Sejmem, list wiceprezydenta Warszawy do nauczycieli i dyrektorów szkół, listy otwarte podpisywane przez nauczycieli, profesorów, wreszcie prowokacje. To, co rozgrywa się wokół reformy edukacji, do złudzenia przypomina histerię związaną z projektem Rodzina 500+, aborcją czy Trybunałem Konstytucyjnym.

Każdy projekt staje się przedmiotem publicznego linczu. Zamiast racjonalnej debaty pojawiają się akcje propagandowe, debata zostaje zastąpiona atakiem na ekipę rządzącą. Co ciekawe, w pierwszym rzędzie oburzonych stają nieraz ci sami, którzy wcześniej wprowadzali do oświaty chaos. Teraz kreują się na zbawców polskiej szkoły, choć wcześniej powierzchownie interesowali się ich losem. Gdzie byli, gdy eksperymentowano na edukacji za rządów PO? Gdy w głowie powstawały kolejne absurdalne pomysły, które zalewały szkołę stosami papierów, a na nauczycieli nakładały kolejne biurokratyczne obowiązki? Nie słyszeliśmy oburzenia autorytetów, gdy do przedszkoli czy szkół próbowano przemycać niebezpieczne i uderzające w rodzinę treści ideologii gender.

Nieuczciwa debata edukacyjna

Dziś kolejna odsłona igrzysk serwowanych nam przez opozycję od początku rządów PiS u. Tym razem na pożarcie została rzucona minister Anna Zalewska. Gdy w debacie publicznej przycichły albo zupełnie się wyczerpały tematy aborcji i TK, opozycja szybko znalazła przestrzeń do lamentów. Przy czym niektóre metody krytyki działań minister Zalewskiej przekraczają granice nie tylko dobrego smaku. Kilka dni temu głośno było w mediach o liście jedenastolatki, w którym (jak się okazało) córka działaczki na rzecz powstrzymania reformy żali się Annie Zalewskiej, że nie będzie mogła zrealizować swoich marzeń o nauce w gimnazjum. Posługiwanie się dzieckiem do rozgrywania własnej gry dowodzi, że dla politycznych przeciwników PiS u wszystkie chwyty są dozwolone.

Akcje protestacyjne organizuje też ZNP pod dowództwem Sławomira Broniarza – tego samego, który 17 lat temu sprzeciwiał się wprowadzeniu gimnazjów i który w 2015 r. zawarł porozumienie ze Zjednoczoną Lewicą, mającą w programie likwidację gimnazjów. Dziś szef ZNP bez poczucia wstydu maszeruje w pierwszym szeregu krytyków reformy. Można odnieść wrażenie, że będzie on protestował zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, czy zmiany w oświacie będą sensowne, czy nie.

W obronie reformy

Gdy stało się faktem, że gimnazja zostaną zlikwidowane, ruszyła lawina ataków na minister Zalewską. Zamiast uczciwej dyskusji rozpoczęła się nagonka. Szef ZNP chciał pozwać minister do sądu, były profesor UWr chciał pozbawić ją tytułu magistra, zaczęły się pojawiać listy w obronie gimnazjów pisane przez dzieci, a Kazimierz Marcinkiewicz – nieświadomy własnego szaleństwa – postulował, by minister edukacji zamknąć do więzienia. Zabrakło pytań o kształt polskiej szkoły w ogóle, bo doskonale wiadomo, że sama reforma systemu szkoły nie uzdrowi.

Najważniejszy argument podnoszony przez krytyków gimnazjum dotyczy kondycji wychowania w szkołach gimnazjalnych. Badania nie oddają do końca prawdy o szkole. Dopiero kilka lat pracy w zwyczajnym publicznym gimnazjum pokazuje, jak wiele trudnych wychowawczo zjawisk jest tam nagromadzonych. Kilkunastoletnia młodzież wyrwana ze szkół podstawowych, w bardzo trudnym dla siebie okresie, z bardzo różnych środowisk (wiejskich, małomiasteczkowych, miejskich) nie może sobie poradzić z tym wyzwaniem. Dla wielu dzieci zmiana szkoły w tym okresie to strach przed nowościami, co dodatkowo przyczynia się do wzrostu agresji.

Oczywiście uproszczeniem byłoby obwinianie gimnazjów o kryzys wychowania. Za błędy w wychowaniu dzieci odpowiadają przede wszystkim rodziny. Co nie zmienia faktu, że, delikatnie mówiąc, błędem było rozbijanie dwóch etapów edukacji na trzy, z których drugi przypadał na najtrudniejszy okres dla młodego człowieka, czas, w którym często ma on duży problem sam ze sobą. Zresztą problem polskiej szkoły wynikał nie tylko z tego, ale w dużym stopniu również z braku pomysłu na radzenie sobie z problemami wychowawczymi. Nie udało się bowiem wypracować skutecznych narzędzi rozwiązywania trudności wychowawczych. W stertach programów, planów profilaktycznych zagubiono proste zasady. Obowiązek, odpowiedzialność, szacunek stały się martwymi pojęciami. Praca wychowawcy gimnazjum nierzadko sprowadzała się do gaszenia klasowych konfliktów, a nie pracy nad kształceniem ucznia, jego rozwojem.

Między bajki można włożyć założenie, które przyświecało twórcom reformy w rządzie Jerzego Buzka, że gimnazja mają zrównać szanse młodzieży z różnych środowisk. Część ekspertów podkreśla, że gimnazja nie wpłynęły na zwiększenie szans edukacyjnych dzieci. Zamiast tego w polskich gimnazjach dominuje syndrom określany przez prof. Kozieleckiego jako NiL, czyli nuda i lęk. Nuda spotyka uczniów szczególnie zdolnych, a lęk tych najsłabszych.

Niezależnie od próby stworzenia w mediach wrażenia, że wszyscy protestują przeciw nowej reformie, od listów otwartych, protestów i innych akcji, prowadzone badania dowodzą, że Polacy popierają reformę. Badania zlecone dla jednego z lewicowych tygodników pokazały, że za reformą jest 50 proc. Polaków, a przeciw jest tylko co trzeci pytany, 20 proc. ankietowanych zaś nie ma na ten temat zdania. Co ciekawe, gdy przed rokiem jeszcze w kampanii wyborczej do parlamentu Instytut Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS przeprowadził podobne badanie, wyniki były zdecydowanie bardziej jednoznaczne – za likwidacją gimnazjów było wtedy blisko 70 proc. Co się stało, że dziś nastroje Polaków się zmieniły? Czy gdyby reformę chciała przeprowadzać PO lub Nowoczesna, to poparcie dla niej byłoby większe?

Reforma okiem sceptyka

Dziś jednym z głównych argumentów podnoszonych przez jej oponentów jest zbyt pospieszne tempo jej przygotowania. Wprawdzie PiS zapewnia, że jest inaczej, ale nawet dla części zwolenników likwidacji gimnazjów wątpliwości budzi tempo prac, a przede wszystkim brak informacji o nowych podręcznikach, podstawach programowych itp. Nie można udawać, że wszystko jest dobrze, skoro wydawcy z Polskiej Izby Książki ostrzegają, iż jeśli do końca listopada nie będą gotowe nowe podstawy programowe, to nie będzie nowych podręczników.

Przeciwnicy reformy często powołują się na argument, że gimnazja spowodowały, iż poziom kształcenia się poprawił. Na potwierdzenie przytaczają wyniki międzynarodowych badań umiejętności uczniów PISA, które dowodzą, że osiągnięcia edukacyjne polskich piętnastolatków od 2000 r. systematycznie się poprawiają. Uczniowie są lepiej wykształceni nie tylko w zakresie umiejętności matematycznych, ale także czytania i interpretacji tekstów. Można tylko postawić pytanie, czy jest to zasługa gimnazjów, czy zajęć dodatkowych, które w ostatnich latach cały czas się rozwijają i przejmują część zadań szkoły.

Można zrozumieć głosy zwolenników obecnego systemu, którzy dostrzegają, że ze szkolnej mapy Polski znikną szkoły o bardzo wysokim poziomie, choć część, np. te, które są zespołami szkół, zapewne odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Przeciwnicy reformy często odwołują się do argumentu finansowego. Pieniądze, które pochłonie zmiana systemu edukacji, można by przecież przeznaczyć na inne potrzeby oświaty.

Co dalej z reformą edukacji? Czy rzeczywiście zostanie ona przesunięta w czasie, jak sugeruje część mediów? Wydaje się to mało prawdopodobne. Niezależnie od tego otwarte pozostaje pytanie o kształt polskiej oświaty, bo przecież naiwnością byłoby sądzić, że zmieni się ona po reformie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nadal trzeba będzie szukać odpowiedzi na pytanie, na jakie wyzwania współczesności powinna odpowiadać szkoła, jakiego ucznia chcemy wykształcić i wychować, jaką wiedzę, umiejętności i wartości powinien on wynieść ze szkoły.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#reforma #edukacja

Leszek Galarowicz