Koszulka "Nie Bać Tuska" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Zdrowia życzmy samorządom. I pieniędzy

Problemy finansowe i prawne powodują, że znaczna część samorządów nie realizuje własnych projektów związanych z polityką zdrowotną albo czyni to w bardzo ograniczonym zakresie.

Problemy finansowe i prawne powodują, że znaczna część samorządów nie realizuje własnych projektów związanych z polityką zdrowotną albo czyni to w bardzo ograniczonym zakresie. Co więcej, obecnie funkcjonujące samorządowe programy prowadzą na ogół do narastania nierówności w dostępie do świadczeń zdrowotnych.

Obszernie omawia to zagadnienie niedawny raport Najwyższej Izby Kontroli pt. „Realizacja programów polityki zdrowotnej przez jednostki samorządu terytorialnego. Informacja o wynikach kontroli”. Skąd taki dokument? Otóż – przynajmniej w teorii – do obowiązków gmin, powiatów, województw należy zagwarantowanie równego dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej dla zamieszkujących dane terytorium obywateli. Polega ono na opracowywaniu, realizacji oraz ewaluacji programów polityki zdrowotnej, wynikających z rozpoznanych potrzeb zdrowotnych.

Lepiej zapobiegać!

Niestety, gdy zajrzeć do samorządowego portfela, dobrze widać, że fikcja sobie, a fakty sobie. W praktyce udział wydatków na własne programy zdrowotne w budżetach lokalnych wygląda więcej niż mizernie. I tak w 2010 r. samorządy terytorialne wydały na tego typu cele 0,046 proc. wszystkich własnych środków budżetowych (tak, zero za przecinkiem nie jest redakcyjną pomyłką). W 2011 r. było 0,039 proc., w 2012 r. – 0,035 proc., w 2013 r. – 0,033 proc., w 2014 r. – 0,034 proc. I dopiero w 2015 r. wskaźnik podniósł się do 0,042 proc. Ale mówimy wciąż o bardzo niewielkich wydatkach w ogólnej strukturze samorządowych finansów.

Co istotne – ponieważ wskazuje, że gminy trafnie rozpoznają kwestię, choć w skali mikro – większość samorządowych programów zdrowotnych była nastawiona na profilaktykę. To szersza, zasługująca na uwagę kwestia: jesteśmy w Polsce przyzwyczajeni do leczenia szpitalnego, problemy ochrony zdrowia rozumiemy często jako reakcję na pojawiające się symptomy albo zaawansowane stany chorobowe. Jest to kompletnie nienowoczesne podejście do możliwości, jakie realnie stwarza nowoczesna medycyna. Niestety, brakuje nam poważnej dyskusji publicznej na ten temat.

A przecież wiele mądrości jest w starym powiedzeniu „lepiej zapobiegać niż leczyć”. Nie bez powodu czytamy w raporcie NIK-u, że prowadzenie działań profilaktycznych przynosi wymierne korzyści dla społeczeństwa w postaci: „poprawy świadomości zdrowotnej populacji, poprawy stanu zdrowia ludności, zwiększenia wykrywalności chorób we wczesnym stadium rozwoju, zmniejszenia liczby osób z powikłaniami chorób i trwałym inwalidztwem, ograniczenia liczby zachorowań i zgonów, obniżenia kosztów leczenia, a także mniejszych strat finansowych (zasiłki chorobowe, straty produkcyjne)”. Profilaktyka naprawdę opłaciłaby się nie tylko polskiej służbie zdrowia – ale całemu społeczeństwu, przedsiębiorcom i budżetowi państwa.

Samorządy, które się starają

Jakie są najpoważniejsze mankamenty samorządowych programów ochrony zdrowia? Przede wszystkim w skali kraju widać znaczne rozwarstwienie na gminy bogate i biedne. Te pierwsze mogą sobie niekiedy pozwolić na wdrażanie własnych programów zdrowotnych. Jednak w większości samorządów, które w ogóle próbują się zmierzyć z takim wyzwaniem, istnieje silna bariera dochodowa – zwykle tego typu przedsięwzięcia są dostępne tylko dla najuboższych i mieszkańców danego terytorium. Bardzo często zawodzi również – to temat szerszy, dotyczący odpływu elit z prowincji – zapewnienie kadr zdolnych do udźwignięcia logistycznego wymiaru takich projektów zdrowotnych, od koordynacji działań do ich ewaluacji (oceny wyników sfinansowanych przedsięwzięć). Źle funkcjonuje w tym względzie komunikacja administracji samorządowej i rządowej (pytanie, czy w innych dziedzinach jest lepiej, uważam za otwarte), a to prowadzi do braku mechanizmów weryfikacji danych zdobytych podczas trwania samorządowych projektów zdrowotnych.

Co napawa optymizmem, z raportu NIK-u wprost wynika, że skontrolowane samorządy podejmowały inicjatywy prozdrowotne w zakresie ochrony zdrowia mieszkańców i były dobrze przygotowane organizacyjnie do tego typu działań: radziły sobie z ich opracowywaniem, wdrażaniem i rozliczaniem. To może oznaczać – wbrew dość częstej opinii – że obecnie mamy do czynienia raczej z kryzysem ekonomicznym samorządów niż z całościowym kryzysem lokalnych kadr.

Niestety, widać też pewną wsobność i nieumiejętność bardziej zaawansowanej współpracy i opracowywania zdobytych informacji na szerszym niż bardzo lokalny/podstawowy poziom. Otóż większość skontrolowanych przez NIK jednostek samorządu terytorialnego nie sporządziła żadnego strategicznego dokumentu w zakresie ochrony zdrowia. To niekiedy powodowało, że działania profilaktyczne na jednym obszarze dublowały się, gdy mieszkanki i mieszkańcy innych rejonów (niekiedy nieodległych od siebie) byli ich pozbawieni.

Państwo źle skoordynowane

I tak różnorakie działania obejmujące profilaktykę zdrowotną podejmowały choćby gminy, powiaty, samorządy województw, Narodowy Fundusz Zdrowia, ale bez odpowiedniej współpracy i wymiany informacji. W dokumencie czytamy: „jednym ze skutków braku strategii w zakresie polityki zdrowotnej była niemożliwość oceny przez samorządy, w jakim stopniu realizowane działania przyczyniły się do zaspokojenia istotnych potrzeb zdrowotnych ogółu mieszkańców danego regionu i wpłynęły na sytuację zdrowotną danej populacji”.

Problemy z całościowym widzeniem różnorakich przenikających się zjawisk rodzimego życia społeczno-gospodarczego mają o wiele poważniejsze konsekwencje niż omawiane przeze mnie zagadnienie. W interesujący sposób mówiła o tym Maria Libura, dyrektorka Instytutu Studiów Interdyscyplinarnych Uczelni Łazarskiego i wiceprezeska Polskiego Towarzystwa Komunikacji Medycznej, w wywiadzie, jaki przeprowadziłem z nią dla „Nowego Obywatela”: Jak stwierdzała, obecnie program 500+ jest próbą spojrzenia na to, co będzie, gdy wciąż będą się pogarszały wskaźniki demograficzne. Mamy również program darmowych leków dla osób powyżej 75. roku życia. Brak nam jednak bardziej skoordynowanej współpracy różnych systemów działających w obrębie instytucji państwa: „w Polsce system ochrony zdrowia działa sobie, a system zabezpieczeń społecznych – sobie. Te systemy wzajemnie nie za bardzo się »widzą«. Jeszcze szerzej – minister finansów może nie widzieć, że przez niedoinwestowanie służby zdrowia ma w innej rubryce olbrzymie wydatki w postaci rent, utraty zdolności do pracy, niepełnosprawności”.

Badaczka przypomina, że istnieją analizy, które pokazują koszty pośrednie różnorakich chorób; które wskazują, ile tracimy przez to, że osoby nieleczone przechodzą na renty albo mało wydajnie pracują; które uświadamiają wreszcie, co moglibyśmy uzyskać, podejmując szybciej leczenie, często nie tak drogie. Niestety, analizy sobie – a wdrożenia sobie. Czy naprawdę tak nieoczywiste i trudne do przyswojenia, także dla klasy politycznej, jest stwierdzenie, że wydatki na ochronę zdrowia powinny być postrzegane jako inwestycja? Inwestycja w najcenniejsze dobro, jakim możemy dysponować na poziomie nie tylko materialnym: zdrowe społeczeństwo.

Samorządy nie mają w Polsce lekko. Pozostaje im szczerze życzyć wiele zdrowia i pieniędzy. Albo pieniędzy na zdrowie. I dobrych pomysłów na dbanie o zdrowie lokalnych społeczności. Trzeba też docenić te samorządy, które pomimo trudności budżetowych starają się ambitnie i efektywnie realizować jak najwięcej elementów oddolnej polityki społecznej.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#gospodarka #finanse #samorządy

Krzysztof Wołodźko