Szklane domy, które kojarzymy przede wszystkim z literackim mitem, były w gruncie rzeczy śmiałą wizją modernizacyjną. Przecież poważnym problemem II Rzeczypospolitej był nie tylko olbrzymi głód mieszkaniowy, ale również warunki życiowe znacznej części ludności miast i wsi przedwojennej Polski.
Przedwojenna spółdzielczość mieszkaniowa była ważnym elementem rodzimego kooperatyzmu. Z jednej strony stanowiła element odbudowy ojczystego kapitału na straszliwie zdewastowanych I wojną światową ziemiach II RP, z drugiej – jak to się dzieje w wypadku prawdziwej spółdzielczości – stanowiła element oddolnego ożywienia życia społecznego i obywatelskiego.
Jak wyjść z ciasnoty
Skalę głodu mieszkaniowego w II Rzeczypospolitej dobrze pokazują ówczesne statystyki. W broszurze Polskiej Partii Socjalistycznej czytamy: „W 1928 roku, a więc w okresie tzw. dobrej koniunktury, przeprowadzona została przez Organizację Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego ankieta wśród młodzieży robotniczej. Ankieta ta wykazuje rozpaczliwe warunki nawet zatrudnionej młodzieży. Dość powiedzieć, że w stolicy na stu zbadanych młodocianych, zaledwie połowa sypiała w oddzielnym łóżku. W Łodzi nawet tylko 32, a w mniejszych miejscowościach, jak powiedzmy Ćmielów czy Nowy Sącz, nawet 20 na 100”. Jeszcze pod koniec lat 30. w jednoizbowych mieszkaniach nierzadko wciąż żyło po pięć osób.
Skala potrzeb była ogromna, ale trzeba przyznać, że potężna była również chęć i zdolność do działania. I tak w 1922 r. na terenie II RP istniało 18 kooperatyw budowlanych i 72 mieszkaniowe. Osiem lat później mowa już o 850 tego typu przedsiębiorstwach! Co dziś może się wydawać nieoczywiste, choćby Związek Spółdzielni Spożywców Rzeczypospolitej Polskiej dysponował ponad 5200 lokalami mieszkalnymi i skupiał ponad 6 tys. członków (dane za 1929 r.) – a była to drobna część szerokiego, znacznie rozdrobnionego ruchu spółdzielni mieszkaniowych.
Bodaj największym dziełem tej konkretnej gałęzi rodzimego kooperatyzmu była słynna Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, powołana na początku lat 20. XX w. WSM swoje osiedla wybudowała na Żoliborzu i Rakowcu. Z broszury spółdzielni z początku 1938 r. dowiadujemy się, że miała ona 1982 członków (nie wszyscy mieszkańcy musieli być zrzeszeni) o następującym składzie społecznym: „robotnicy i pracownicy instytucji robotniczych 46,8 proc., urzędnicy 39,2 proc., inni pracownicy i emeryci 12,7 proc., instytucje społeczne 1,3 proc.”. A jaką substancją i infrastrukturą dysponowała WSM tuż przed wybuchem II wojny światowej? Otóż osiedle żoliborskie składało się z siedmiu kolonii mieszkalnych i kolonii gospodarczej, w której mieściła się kotłownia centralnego ogrzewania, pralnia, kąpielisko i sala teatralno-kinowa. Osiedle obejmowało 1249 mieszkań o 2470 izbach i miało 3931 mieszkańców. Z kolei osiedle rakowieckie złożone było z sześciu domów mieszkalnych i budynku społecznego. Obejmowało ono 294 mieszkania o 436 izbach i miało 1070 mieszkańców.
WSM jak szklane domy
Remigiusz Okraska na kartach pracy „Kooperatyzm, spółdzielczość, demokracja” wskazuje, że na strukturę WSM składały się właśnie „nowatorskie, prospołeczne projekty architektoniczne i urbanistyczne, wsparcie instytucji klasy robotniczej (związki zawodowe) i innych branż spółdzielczych, kooperatywne podmioty towarzyszące, rozwinięty samorząd mieszkańców, ożywiona aktywność społeczno-kulturalna”. Spółdzielnie nie tylko dawały dach na głową. Przyjęte przez budowniczych rozwiązania miały tworzyć również nowoczesny świat społeczny, na różne sposoby – od własnych jadłodajni po placówki oświatowe – pomagały integrować lokalną robotniczo-inteligencką wspólnotę.
Trzeba też jednak uświadomić sobie, że – w związku z trudną sytuacją gospodarczą kraju, dodatkowo pogłębioną przez skutki wielkiego kryzysu – ludzie zaangażowani w spółdzielczość mieszkaniową mieli do rozstrzygnięcia poważne dylematy. Jakiego typu? Wszystko o tym mówi cytowana już broszura WSM: „okazało się, że 2- i 3-izbowe mieszkania, przy istniejących warunkach kredytowania budownictwa mieszkaniowego, są niedostępne dla robotników, gdyż wysokość czynszu dzierżawnego przekracza znacznie ich możliwości płatnicze. Spółdzielnia stanęła więc przed dylematem: albo utrzymać postulaty odnoszące się do wielkości mieszkania i – budując 2- i 3-izbówki – zrezygnować z zaspakajania potrzeb robotników, albo, redukując z konieczności swoje wymagania odnośnie do wielkości mieszkania, realizować program dostarczania mieszkań robotnikom, budując wyłącznie małe, dostosowane do zmalałych możliwości płatniczych mieszkania”. Dodajmy, że WSM zdecydowała się przyjąć drugie rozwiązanie. Pod koniec lat 30. dominował tam typ mieszkania 1,5-izbowego, które składało się z przedpokoju, pokoju mieszkalnego, wnęki gospodarczej i ustępu, o powierzchni od 24 do 36 mkw.
Był raz lepszy świat
Gdy dziś czyta się o WSM, chwyta wzruszenie. To prawda, mieszkania były małe – odpowiedzialni za ich budowę dobrze wiedzieli, że w takich warunkach trudno o prawidłowe warunki rozwoju dla dzieci (jak podają ówczesne statystyki, pięciotysięczne osiedle liczyło 1500 dzieci i młodzieży). Starano się jednak temu przeciwdziałać, tworząc świetlice. Składały się one z sal do odrabiania lekcji (tzw. sale ciszy), zaopatrzonych w niezbędne pomoce naukowe, w tym książki szkolne, mapy, atlasy, słowniki, encyklopedie, pisma popularnonaukowe. Przy świetlicach prowadzono również biblioteki i czytelnie dziecięce, które obejmowały ok. 2200 tomów. Drobna ciekawostka: w ramach WSM powstał także Dziecięcy Teatr Kukiełek „Baj”, który z amatorskiego przedsięwzięcia wyrósł na jedyną tego typu w II RP stałą scenę dla młodego widza.
Mówimy o spółdzielni w znacznej mierze współtworzonej przez warszawskich robotników i robotnice. Nic zatem dziwnego, że na spółdzielczych osiedlach stworzono także warsztaty rzemieślnicze dla młodzieży, w których mogła ona „rozwijać swoje zamiłowania i umiejętności praktyczne, ucząc się pod kierunkiem instruktora stolarki, ślusarki, modelowania, roboty w szkle itp.”. W ramach WSM działała również Turystyczna Kasa Oszczędności, która na wiosnę i w lecie organizowała wycieczki i obozy.
Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, jeśli napiszę, że działalność oświatową w ramach WSM prowadziła oddolna instytucja, czyli Stowarzyszenie Wzajemnej Pomocy Lokatorów, pod nazwą „Szklane domy”. Dysponowała ona m.in. salą kinowo-teatralną i salami budynków społecznych, w których urządzano odczyty, zebrania, kursy, koncerty, wieczory artystyczne.
Jak przypominała broszura spółdzielcza, członkinie i członkowie WSM „to robotnicy i mało zarabiający pracownicy umysłowi”. Stąd wynikała dodatkowa działalność samopomocowa, czyli choćby pożyczki na opłacenie komornego. Ułatwiały one przeżycie w domach kooperatywy ludziom czasowo bezrobotnym, ale także zabezpieczały spółdzielnię przed stratami powodowanymi niewypłacalnością lokatorów.
Także to imponujące, stworzone z wielkim rozmachem dzieło polskiej spółdzielczości zniszczyła wywołana przez Niemców II wojna światowa, a realia tzw. Polski Ludowej spowodowały liczne patologie w obrębie spółdzielczości mieszkaniowej, o których jeszcze napiszę w ramach tego cyklu. Warto jednak uprzytomnić sobie, jak wspaniałe dzieła ma na koncie oryginalna przedwojenna polska spółdzielczość, która stanowiła trzecią drogę między doktrynami wilczego kapitalizmu i skrajnego etatyzmu.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#spółdzielczość mieszkaniowa #budownictwo
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko