Gazeta Polska: Oni obawiają się Karola Nawrockiego. Atak metodami rosyjskimi nie był przypadkowy Czytaj więcej!

Gdy „społem” znaczyło „razem”

Dzieje rodzimej spółdzielczości to jedna z kart niemal zupełnie wydartych z księgi naszej zbiorowej pamięci.

Dzieje rodzimej spółdzielczości to jedna z kart niemal zupełnie wydartych z księgi naszej zbiorowej pamięci. To także smutne świadectwo kontrastu między dawnymi a obecnymi pokoleniami Polaków: na nowo, raczkując, uczymy się wspólnotowości opartej na samopomocy i samoorganizacji. Dobre przykłady z przyszłości mogą pomóc w dobrej zmianie.

Stanisław Thugutt, związany z ruchem ludowym jeden z najwybitniejszych znawców kooperatyzmu, stwierdzał w artykule „Istota i określenie spółdzielni” w 1937 r., że jest to jedna z najbardziej rozpowszechnionych i znanych form gospodarczych w Europie. Jak pisał: „Jedni za pomocą spółdzielni chcą zmienić istniejący ustrój, inni chcą tylko złagodzić zło w nim zawarte. Ktoś chciałby używać spółdzielni jako narzędzia walki klasowej, ktoś inny dąży przez nią do harmonii społecznej, osiągalnej już dzisiaj”.

Rzeczywiście, choć dziś nie jest to tak oczywiste, od swojego początku ruch spółdzielczy wiązał się z pytaniami o jego relację do różnych form kapitalizmu i etatyzmu.

Błędne skojarzenia z epoką PRL u

W czasie prowadzonych przeze mnie w liceach zajęć ze spółdzielczości w ramach projektu „Społem – wczoraj i dziś” wielokrotnie pytałem uczniów o skojarzenia z tym tytułem. Niewiele licealistek i licealistów potrafiło wskazać na sieć sklepów spożywczych, a pytani o czas powstania Społem, odpowiadali, że „to się kojarzy z Polską Ludową”. Wyobrażenia społeczne pokolenia dopiero wchodzącego w dorosłość ukształtowane są przez świat dorosłych – rzadko kto ze starszych pokoleń wie, że Społem to wielka przedwojenna spółdzielnia. Także tego typu drobiazgi pokazują problem z poważnie nadszarpniętą ciągłością i rozlicznymi zmianami w obrębie uniwersum polskiej pamięci.

Twórcą Społem był związany przez lata z Polską Partią Socjalistyczną Romuald Mielczarski (1871–1926). Dr Adam Piechowski pisał o nim we wstępie do wydania jego pism, że gdy przychodził na świat, od dwóch dekad zaledwie istniała pierwsza na ziemiach polskich spółdzielnia konsumencka, czyli Stowarzyszenie Spożywcze „Merkury” w Warszawie. Jednym z propagatorów kooperatyzmu na polskich ziemiach był wówczas Bolesław Prus, który pisał o nim na łamach czasopism „Ateneum” i „Ekonomista”. Gdy Mielczarski umierał, trwała praca nad finalizacją zjednoczenia polskiej spółdzielczości spożywców. Dzięki temu „powstała potężna jak na owe czasy organizacja, łącząca 870 spółdzielni, zrzeszających ponad pół miliona członków i prowadzących ponad 1700 sklepów na terenie całego kraju, kojarzona powszechnie ze znakiem Społem”.

Warto przypomnieć, że tytuł dla spółdzielczego pisma, czyli właśnie „Społem!”, wymyślił jeszcze w 1905 r. Stefan Żeromski. Był on zresztą znajomym Mielczarskiego jeszcze z czasów młodości. Przy okazji: znakomity pisarz zostawił taki opis – nie jest to fikcja literacka – uczących się młodych Polaków: „Izba na strychu, wszystkie stołki spalone, możliwości pożyczek wyczerpane, widmo głodu. A jednak był w pobliżu nas człowiek jeszcze biedniejszy: codziennie o 9 wieczorem do sieni poddasza, w której hulały wiatry i przeciągi, mizerak uczeń wnosił na plecach siennik, zapalał lampkę naftową, układał się na gołym sienniku, okrywał się płaszczem i długie godziny kuł lekcje lub czytał książkę”.

Spółdzielczość dla ludu

W pierwszej dekadzie XX w. Mielczarski na dobre związał się z rosnącym raptem w siły na terenie zaboru rosyjskiego ruchem kooperatystów, inspirowanym w znacznej mierze socjalistycznymi koncepcjami społeczno-gospodarczymi. To ważne: o ile w zaborze pruskim i austriackim działacze tej miary co ks. Piotr Wawrzyniak i Franciszek Stefczyk czerpali z katolickiego solidaryzmu, o tyle warszawscy społecznicy, czy też „kulturalniacy”, jak ich nazywano, byli zwolennikami uspołecznionej – w formie spółdzielczej – własności, szeroko dostępnej warstwom ludowym.

W listopadzie 1911 r. powstała hurtownia Warszawskiego Związku Stowarzyszeń Spożywczych, która rok później dała już spółdzielcom czysty zysk w wysokości 29 tys. rubli – przy łącznych obrotach wynoszących 1,4 mln rubli. Rzecz jednak nie w samych – rosnących z czasem – zyskach.

Na ważną kwestię zwraca uwagę Remigiusz Okraska: „Spółdzielcy pod wodzą Mielczarskiego (…) jako pierwsi sprowadzili do Polski sól z terenów Rosji z pominięciem kartelu prywatnych handlarzy tym produktem, dyktujących dotychczas ceny. Podobnie przełomowy okazał się import śledzi ze Szkocji (okazały się najtańsze na polskim rynku), dotąd zmonopolizowany w rękach prywatnych kupców żydowskich. Wkrótce z pominięciem prywatnych hurtowni, tym razem głównie niemieckich, zaczęto sprowadzać towary kolonialne”.

Mielczarski przez lata swojej spółdzielczej pracy kładł silny nacisk na poszanowanie dobra wspólnego. W jednym z artykułów wprost pisał: „Poszanowanie majątku publicznego jest jeszcze u nas bardzo słabe, słyszy się nawet cyniczne: co wszystkich – to niczyje; walczyć z tym rakiem zatruwającym nasze życie społeczne należy wszędzie, przede wszystkim zaś w stowarzyszeniach spółdzielczych”.

Dbałość o rzetelne wykonywanie wspólnej pracy i troska o wespół wypracowywany kapitał były dla niego – człowieka nader racjonalnego ekonomicznie – narzędziami gospodarczego wzrostu. Nie bez przyczyny stwierdzał: „Jeżeli wszyscy gorliwie swe obowiązki wypełniać będziemy (…) staniemy się finansowo bardzo silni i – co najważniejsze – samodzielni. Kapitał w rękach kooperatystów to oręż nowoczesny, którym toruje się drogę do wyzwolenia pracy”.

Jakie społeczeństwo, takie dobro wspólne

W 1919 r., już w Niepodległej, uformował się Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywców. Wprost trzeba to powiedzieć: rodzima spółdzielczość była ostoją polskiego kapitału. Spójrzmy na konkretne przykłady: w latach 20. XX w. w Częstochowie współtworząca sieć Społem spółdzielnia Jedność miała 33 sklepy, własny bazar z obuwiem i tkaninami, warsztat szewski, dwie jadłodajnie, piekarnię, rzeźnię, zbiorniki nafty, a także skład drewna z własną bocznicą kolejową. W 1925 r., w związku z ciągłym wzrostem projektu, jego rosnącym społeczno-gospodarczym znaczeniem, powstał Związek Spółdzielni Spożywców Rzeczpospolitej Polskiej (ZSSRP, czyli Społem). Gromadził on pod swoimi skrzydłami 850 stowarzyszeń, 550 tys. członków, dysponował blisko 1700 sklepami oraz 200 zakładami i warsztatami produkcyjnymi.

Dziś, gdy kojarzymy Społem właściwie jedynie ze sklepami spożywczymi, warto uprzytomnić sobie, jakim potencjałem dysponowała przed wojną ta spółdzielnia. Otóż dawała ona miejsca pracy, tworząc choćby zakłady produkcyjne mydła i pasty czyszczącej, pasty do butów, opakowań papierowych, świec, proszków do prania. W Społem produkowano skrzynie i meble giętkie, spółdzielcy mieli też swoje fabryki słodyczy i mebli giętkich, młyn przemysłowy, cegielnie, betoniarnie, warsztaty szewskie, a do tego duże składy hurtowe. Nawet wielki kryzys nie dał rady Społem – ZSSRP rósł dynamicznie do czasu wybuchu drugiej wojny, rosła też spółdzielcza produkcja, powstawały kolejne przetwórnie i zakłady pracy.

Gorzko brzmią zdania zapisane przez Remigiusza Okraskę: „Wojna, a następnie dokonane przez komunistów całkowite wypaczenie ideałów Społem, poprzez de facto upaństwowienie spółdzielczości spożywców i wyrugowanie z niej demokracji, zniszczyło to wielkie dzieło”.

Trzeba pamiętać, że Społem, choć miało swoich liderów, było dziełem wielu tysięcy zwykłych Polaków, ludzi pracowitych, zainteresowanych nie tylko wspólną pracą i wespół wypracowywanym zyskiem, ale szerzeniem oświaty, budowaniem nowoczesnego kraju i efektywnego, przyjaznego dla biedniejszych systemu społeczno-gospodarczego. A w kolejnych częściach cyklu o polskiej spółdzielczości przyjrzymy się innym jej aspektom i obecnej kondycji.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Stanisław Thugutt #polityka #historia

Krzysztof Wołodźko