Polska spółdzielczość, której solidne fundamenty powstały w ostatnich dekadach zaborów, w czasach II Rzeczypospolitej mogła wreszcie w pełni się rozwijać. Jednak wciąż odgrywała podobną rolę: w swoich licznych odsłonach była szkołą patriotyzmu, aktywności społecznej, na wsiach i w miastach uczyła kultury pracy i organizowanej dla wspólnego dobra przedsiębiorczości.
Także za sprawą rodzimej spółdzielczości kształtowało się w czasach II Rzeczypospolitej społeczeństwo prawdziwie obywatelskie. Po długiej niewoli Polacy stali się pełnoprawnymi gospodarzami na własnej ziemi – wiązało się to z nowymi-starymi wyzwaniami, doświadczanymi w zmienionym już kontekście napięciami klasowymi, narodowościowymi, religijnymi, politycznymi. Dzieje II RP czyta się jak najlepszy kryminał – w polityce dochodziło do zbrodni, w życiu społecznym do istotnych pozytywnych przeobrażeń i do znacznych tragedii, w życiu gospodarczym mieliśmy przykłady i wielkiej pracy, żmudnej industrializacji, i przygnębiające skutki wielkiego kryzysu. Jedni mówili o „radości z odzyskanego śmietnika”, inni pytali o szklane domy; jedni widzieli II Rzeczpospolitą jako kraj godny Nikodema Dyzmy, inni napominali, że Niepodległa winna stać się dobrym krajem dla rzesz pracującej biedoty.
Jaka Polska?
Zacytujmy Stefana Żeromskiego z jego głośnego tekstu „Snobizm i postęp”, w którym tak opisywał odrodzoną Rzeczpospolitą: „Wciąż jeszcze najcięższy grzech, nie pierworodny już, lecz uczynkowy, obciąża nas wszystkich: – miliony ludzi polskich bez roli, komorników i chałupników, taniego najmity, szlacheckiego, bez możności wyjścia z brudnego bytu na komornym do przemysłu czy na roboty sezonowe, zatruwa życie odrodzonej ojczyzny groźbą rewolucji socjalnej, niebezpieczeństwem wywarcia pomsty za swą krzywdę na wzbogaconej szlachcie i wzbogaconym gburstwie. (…) Polska nie dlatego powstała, żeby dygnitarz cywilny, czy wojskowy, pędząc w automobilu, obryzgiwał dziadów i żebraków, wtulonych w każdy kąt, w każde załamanie muru stolicy państwa. Polska nie dlatego powstała, żeby w jej granicach miała swe rozpostarcie burżuazyjna fabryka paskarstw, szwindli i oszustw. Polska odrodziła się ze krwi i pracy męczenników po to, żeby na miejscu, gdzie stała ciemnica niewoli rozpostarło się najjaśniejsze pracowisko postępu”.
Jednym ze znacznych problemów (czy tylko w ówczesnych?) polskich realiach była kwestia niewielkiej podmiotowości i relatywnie małej aktywności obywatelskiej niższych warstw społecznych. Zwracał na to uwagę Edward Abramowski, jeden z najwybitniejszych teoretyków rodzimej spółdzielczości, w tekście „Idee społeczne kooperatyzmu” (1924 r.). Myśliciel porównywał ze sobą szwajcarskie i polskie społeczeństwa i ustroje polityczne. Jak stwierdzał, konstytucja polityczna, którą stworzyli Szwajcarzy, wynikała z pewnej naturalnej podstawy, czyli potężnej liczby zrzeszeń, kół i związków; samorodnych organizacji gospodarskich, handlowych, robotniczych, kulturalnych oraz wielu podobnych czynników.
Tego wszystkiego według Abramowskiego brakowało zniewolonemu na różne sposoby polskiemu społeczeństwu. Dlatego mocno stwierdzał: „Tworzenie demokracji przez samo społeczeństwo, tworzenie jej istoty, jej sił wewnętrznych, jest to zarazem uzdrowienie życia i wyzwolenie moralne ludzi. Tam, gdzie rozwijają się instytucje samopomocy, kooperatywy, spółki włościańskie i związki zawodowe, gdzie powstają samodzielne ogniska oświaty i kultury, tam jednocześnie zachodzić muszą i zachodzą istotnie głębokie zmiany w zwyczajach i w duszach ludzkich, w wychowaniu dzieci, w higienie fizycznej i moralnej, w pojmowaniu zadań życia i szczęścia. Przede wszystkim ludzie tworzą wtenczas sami warunki swego bytu. Od ich zdolności, energii, ofiarności zależy to wspólne dobro, którego stowarzyszenie poszukuje”.
Z błota do cywilizacji
Były takie miejsca jak podkaliski Lisków, gdzie spełniały się nadzieje wyrosłych w niewoli polskich społeczników. Od 1900 r. działał tam ksiądz Wacław Bliziński. Gdy przybył na miejsce, okolica wyglądała tak: „Posiadających sztukę czytania, i to przeważnie na własnej książeczce do nabożeństwa, jak to osobiście w pierwszym roku podczas tzw. kolędy sprawdziłem, było zaledwie 13 proc., jeśli co w sąsiedztwie zginęło, to mawiano: »Widać, że tędy liskowiak przechodził«. (...) Na sto lichych chałup jedna tylko była murowana (…), kryta słomą, reszta drewniana, walące się strzechy, bez płotów, a już najgorszą chałupą była jednoklasowa szkoła powszechna na całą parafię, droga wyboista, pełna kałuż, błota”.
Ksiądz-społecznik przez lata nierzadko trudnej pracy ze zwykłymi przecież ludźmi, pełnymi talentów i wad, stworzył w Liskowie na bazie pracy spółdzielczej spółkę rolniczo-handlową, kasę oszczędnościowo-pożyczkową, zakład zabawkarski i warsztat tkacki, który miał ratować okoliczną ludność przed sezonową migracją zarobkową do Niemiec. Na zapuszczonej niegdyś wsi powstały także spółdzielcza mleczarnia i piekarnia, wreszcie Stowarzyszenie Zbożowe oraz Stowarzyszenie Budowlane.
Na tym nie koniec – ponieważ w czasach zaborów ksiądz Bliziński prowadził tajne komplety, ratując chłopstwo przed odpolszczeniem, duży nacisk kładł na pracę oświatową. Dlatego w okolicach Liskowa z czasem powstały: sieć ochronek, zwana Gniazdami Opieki nad Dziećmi, Dom Ludowy, Szkoła Rolnicza z internatem, Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi o profilu humanistyczno-klasycznym.
Już w czasach II RP w Liskowie stworzono także Żeńską Szkołę Zawodową. A pod naciskiem władz krajowych powołano tam do życia Państwowe Seminarium Nauczycielskie. Przy okazji: jeżeli dziś mówimy o tym, jak zatrzymać, rozbudzić lokalne elity na prowincji, to przedwojenny Lisków jest znakomitą, niestety nieodrobioną w III Rzeczypospolitej lekcją takiej właśnie działalności.
Niemieckie barbarzyństwo
Władze odrodzonej II Rzeczypospolitej potrafiły korzystać z dorobku lokalnej społeczności i jej lidera zarówno dla celów instytucjonalnych, jak i dla (geo) politycznego marketingu. Na kartach obszernego artykułu „Lisków – wzorowa wieś ks. Wacława Blizińskiego” prof. Rafał Łętocha przypomina, że w 1925 r. odbyła się tam wystawa zatytułowana „Wieś Polska Lisków”, nad którą protektorat objął premier i minister skarbu Władysław Grabski: „odbiła się ona szerokim echem w całym kraju, odwiedził ją nawet ówczesny prezydent Stanisław Wojciechowski. Dorobek 25 lat pracy ks. Blizińskiego i liskowian pokazano w kilku odrębnych działach tematycznych: hodowlanym, rolniczym, ogrodniczo-pszczelarskim, spółdzielczym, oświatowym, opieki społecznej i higieny, etnograficznym i przemysłu ludowego, propagandy, komunikacji, muzycznym i rozrywek, pożarniczym, a także Ligi Obrony Powietrznej Państwa. Wystawę zwiedziło ponad 43 tys. osób, w tym wycieczki z zagranicy”.
Z małego dzieła powstała wielka sprawa. Niestety, wybuch II wojny światowej doszczętnie to wszystko zniszczył. We wrześniu 1939 r. ksiądz Bliziński zaczął się ukrywać, gdyż Niemcy wciągnęli go na listę proskrypcyjną, na której znaleźli się Polacy uznani za szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy ze względu na swoją działalność publiczną (Sonderfahndungsbuch Polen). Pracowity kapłan zmarł 17 października 1939 r. w Częstochowie.
Niestety, w III Rzeczypospolitej nie udało się nam odbudować spółdzielczości na miarę dziedziny, którą współtworzyli nasi przodkowie. Nie tylko dlatego, że znamy kooperatyzm w wersji skompromitowanej i wypaczonej w czasach tzw. Polski Ludowej, lecz także dlatego, że zdecydowanie za mało w przestrzeni publicznej mówi się o tych tradycjach. Najwyższy czas to zmienić.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#spółdzielnia #spółdzielczość
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko