Sobotniego przedwalentynkowego ranka w jednej ze stacji radiowych popłynęła wstrząsająca wiadomość, jakoby miłość można traktować jak chorobę psychiczną. Docent endokrynolog i ginekolog, odpowiadając na pytanie dziennikarza radiowego, który zagaił go: „Jak to jest z tą miłością?”, przeprowadził wywód, w którym opisał... stan zakochania. Naukowiec w swojej wypowiedzi powtarzał słowo „zakochanie”, a nie „miłość”.
Sam się pogubiłem: czy mówiąc o zachowaniu irracjonalnym, drżeniu rąk, rozszerzonych źrenicach czy potliwości, pan doktor miał na myśli miłość czy zakochanie. Ponieważ nie był to prima aprilis, sprawdziłem i ku mojemu zdumieniu potwierdziło się, że Światowa Organizacja Zdrowia faktycznie uznała miłość za jednostkę chorobową, która ma nawet swój numer.
Miłość niejedno ma imię?
Nie tylko u przeciętnego zjadacza chleba zjawisko nierozumienia, czym jest miłość, nie jest niczym nowym, nie należy też do rzadkości. W wielu wypowiedziach i artykułach utożsamianie miłości i zakochania jest na porządku dziennym. Tytuł sugeruje, że artykuł dotyczy miłości, a w dalszej części tekstu otrzymujemy garść rewelacji o reakcjach biochemicznych i innych. Ale wywołanych przez zakochanie, a nie miłość.
O bezradności nauki w tej sferze świadczy też to, że naukowcy amerykańscy (i nie tylko) co rusz zaprzeczają sobie kolejnymi teoriami. Najpierw dowodzą, że miłość (a może zakochanie?) nie trwa dłużej niż kilkanaście miesięcy, a za chwilę pojawiają się kolejne badania, według których prawdziwa miłość istnieje i trwa nieustannie. Specjaliści za pomocą tomografu badają reakcje zachodzące w mózgu osób pozostających ze sobą w długoletnim związku i na podstawie tychże reakcji wnoszą, że miłość nie przemija. Już sam fakt badania miłości za pomocą reakcji zachodzących w mózgu mija się z celem. Zakochanie owszem, ale miłości nie można zmierzyć w taki sposób.
Utożsamianie miłości i zakochania jest nie tylko błahostką językową. Nierozumienie tak istotnych zjawisk wpływa na trwałość relacji międzyosobowych. Wiele związków w dzisiejszych czasach rozpada się m.in. dlatego, że bliskie osoby mylą miłość z zakochaniem i wydaje się im, że stan zakochania ma trwać permanentnie. Gdy okazuje się, że charakterystyczne dla niego objawy zanikają, przygasają, uznają oni, że miłość dobiegła końca. Ile razy słyszeliśmy wynurzenia celebrytów, którzy opowiadali, że uczucie do partnera „się wypaliło”, co oczywiście jest dla nich wystarczającym powodem do porzucenia drugiej osoby.
Aborcja
Nierozróżnianie miłości i zakochania zazwyczaj nie wynika z czyjejś złej woli, nie jest procesem celowym, ale wiąże się z brakiem wiedzy czy powierzchownym rozumieniem rzeczywistości. Zupełnie inaczej wygląda sprawa rozstrzygnięć światopoglądowych. Tu świadomie dokonuje się fałszowania pojęć, a poprzez nie – rzeczywistości. Doskonale wiadomo, że aby zdobyć sympatię dla własnych poglądów, trzeba przewartościować język. Kto opowiedziałby się za zabijaniem nienarodzonych dzieci? Od razu budzi to skojarzenia ze złem, nawet barbarzyństwem, a przecież dla oświeconego Europejczyka jest nie do pomyślenia, żeby postrzegać siebie jako barbarzyńcę.
Jednak duża część europejskich elit aprobuje zło, i to dokonywane na istotach zupełnie bezbronnych, tylko dlatego, że ktoś wpadł na pomysł, by zło nazwać w uładzony, neutralny sposób. Dlatego lobby lewicowe wywalczyło sobie, żeby zabijania nie można było nazywać zabijaniem. „Usuwanie” czy „przerywanie” ciąży, „aborcja” – tak, ale broń Boże nie „zabijanie”. Choć przecież wiadomo, że nie usuwa się ciąży, bo w ujęciu medycznym to okres od momentu zapłodnienia do rozwiązania. Tak więc zwolennicy aborcji próbują nam wmówić, że kobieta coś „usuwa”, jakby pozbywała się narośli ze swojego organizmu. Często podkreślają oni, że ze względu na fakt, iż kobieta jest w ciąży, ma prawo decydować, czy chce w tym stanie pozostać do końca, czy zdecyduje go przedwcześnie zakończyć. Wielokrotnie w dyskusjach dotyczących ochrony życia jako koronny pojawia się argument do prawa kobiet o decydowaniu o sobie, o własnym ciele, co jest kompletnym absurdem. Oto mała odrębna istota jest traktowana jak ciało obce, którego można się ot tak pozbyć.
Niebezpieczny trend fałszowania rzeczywistości doskonale ilustruje wyrok sądu w Rzeszowie, który w procesie wytoczonym przez Szpital Specjalistyczny Pro-Familia przeciw dwóm prolajferom wydał absurdalny wyrok zakazujący określania aborcji mianem „zabijania dzieci”. Jakie motywy nim kierowały, nie wiadomo, gdyż uzasadnienie wyroku zostało utajnione.
W imię wolności
W dzisiejszej Europie w imię wolności i swobód można zabijać nienarodzone dzieci, wybrać sobie płeć czy posiadać niewielkie ilości narkotyków. „Wolność” to jedno z najbardziej ukochanych dzieci ideologów współczesnej Europy Zachodniej. Bożek nowoczesnego Europejczyka, najwyższa instancja w rozstrzyganiu wszelakich światopoglądowych sporów. Postępowanie w imię wolności, nawet ewidentnie powiązane ze złem, od razu zyskuje aprobatę elit. A przecież doskonale wiadomo, że wolność bez odpowiedzialności i prawdy staje się niebezpieczna. Nowoczesna Europa tak bardzo zagalopowała się jednak w fascynacji wolnością, że nie dostrzegła ideologicznego rozdwojenia jaźni.
Z jednej strony w cywilizowanej Europie deklaruje się niemal niczym nieskrępowaną wolność, z drugiej – ideologia lansowana przez Unię Europejską ma w praktyce niewiele wspólnego z tą wartością. Bywa zastępowana, nie tylko intelektualnym, terrorem. Wolność w ujęciu elit europejskich to podążanie za głównym nurtem, myślenie i postępowanie spod znaku poprawności politycznej. Doskonale widać to na przykładzie ingerencji UE w sprawy rządu polskiego, wybranego bądź co bądź w wolnych wyborach. Kontrola owa naturalnie wynikała z „troski europejskich instytucji o demokratyczne standardy”.
Podobnie jest z wolnością przekonań, co naocznie widać na krajowym podwórku. W debacie publicznej wolność jest zawłaszczana przez część polityków, dziennikarzy establishmentu ślepo zapatrzonych w Europę. Traktują oni swoje poglądy jak dogmaty, z którymi dyskutować nie można. Z wolnością na ustach bez pardonu niszczą reprezentantów innej opcji. Dlatego każdy, kto odważy się pomyśleć inaczej, jest skrajny, wsteczny i eurospceptyczny.
Szczęście
Od wieków filozofowie wciąż nie mogą rozstrzygnąć, czym ono tak naprawdę jest, i zapewne jednoznaczne rozstrzygnięcie tego problemu nigdy się nie pojawi. Co więcej, nie jest przesądzone, że człowiek w ogóle może szczęście osiągnąć. Tak czy inaczej, szczęście wciąż pozostaje jednym z najważniejszych dążeń w naszym życiu. Człowiek drugiej dekady XXI w. jest w nim coraz bardziej zagubiony i rozdarty między rodziną, która jest dla niego bardzo ważna, sukcesem, karierą, sławą, ciągłym udowadnianiem sobie i innym, że jest coraz bardziej skuteczny, lepszy, doskonalszy. Jego problem często polega na tym, że w pogoni za własnym szczęściem przestał zauważać drugiego człowieka. Bo to przecież „ja” muszę być szczęśliwy, „mnie” ma być przyjemnie, „ja” mam się realizować. Ten „drugi” często pozostaje środkiem do realizacji własnych celów. Dlaczego akurat w ostatnich latach lawinowo zaczyna rosnąć liczba rozwodów? Między innymi dlatego, że np. nasi dziadkowie myśleli o szczęściu, dobru nie tylko swoim, ale też swoich bliskich. Dziś ludzie łatwiej decydują się, by odejść od osoby bliskiej, bo zależy im głównie na własnym szczęściu, więc jeśli dochodzą do wniosku, że druga osoba mu go „nie daje”, to bez większego problemu kończą relację.
Rodzina, małżeństwo
Także w Polsce kryzys relacji międzyludzkich mocno zachwiał kondycją współczesnej rodziny. Gonimy Europę w coraz większej liczbie rozpadających się związków, zwłaszcza zawieranych przez ludzi młodych. Dzisiejsze europejskie elity dokonują swoistego (nie tylko językowego) zamachu na rodzinę. Uderzają w tradycyjne wzorce mężczyzny, kobiety, męża, żony, wmawiając, że to tylko „wytwory kultury”. Pod przykrywką naukowości dokonują językowego gwałtu na istniejących od tysiącleci tradycyjnych pojęciach, takich jak rodzina i małżeństwo, czy jak we Francji, forsują kuriozalne pomysły, by zakazać używania słów „matka” i „ojciec” i zastępować je określeniami rodzic lub rodzice.
Już wcześniej zmieniono tam tradycyjną definicję małżeństwa ujmowanego jako związek kobiety i mężczyzny na „związek dwóch osób”. W krajach Unii Europejskiej pary homoseksualne wykrzykują dla siebie coraz więcej praw, na czele z adopcją dzieci. Na szczęście w Polsce unijna propaganda na razie poniosła klęskę i wciąż żyjemy w świecie, w którym w rodzinie jest miejsce dla rodziców obojga płci, mama jest mamą, a tata – tatą.
Prawda, dobro i piękno w odwrocie
Dobro, prawda i piękno. Trzy wartości, które od wieków porządkowały człowiekowi świat, ułatwiały poznanie rzeczywistości. Współcześnie ich znaczenia niemal całkowicie się rozmyły, zrelatywizowały, co widać na przykładzie zmarginalizowania roli piękna w sztuce współczesnej. Najlepiej ilustrują to zabawne sytuacje, gdy firmy sprzątające galerie, robiąc porządek, wytwory artystów omyłkowo wyrzucają do kosza, jak miało to miejsce w jednej z galerii w Bari, gdzie ekipa sprzątająca nie rozpoznała „prawdziwej sztuki” i przy okazji prac porządkowych wyrzuciła do kosza instalację składającą się z niedopałków papierosów, resztek jedzenia, pustych butelek i porozrzucanych elementów garderoby.
Próżno doszukać się piękna w przemianach, które związane są z kanonem kobiecej urody. Jeszcze kilkanaście lat temu ideałem kobiecego piękna były wychudzone modelki, które wprawdzie u zdrowych przedstawicieli płci brzydkiej budziły raczej współczucie niż estetyczne zachwyty, ale duża część kobiet, a zwłaszcza młodych dziewczyn faktycznie uwierzyła, że „wieszaki” są ikonami piękna. Co niestety dla wielu z nich kończyło się w najlepszym wypadku niezadowoleniem z własnego wyglądu, w skrajnych zaś wypadkach zniszczeniem zdrowia. Obecnie lansowany w mediach kanon kobiecej urody to pani wysportowana, umięśniona, ale czy jeszcze kobieca?
Czy w rzeczywistości medialnej, która nas otacza, jest jeszcze miejsce na prawdę? Czy w dobie internetu, bogactwa źródeł informacji człowiek jest jeszcze w stanie do niej dotrzeć? W dobie manipulacji, fałszowania rzeczywistości, mieszania faktów z opiniami, braku moralności w sferze polityki i dziennikarstwa prawda często jest zakrzyczana. „Polska w ruinie” czy „Polska zieloną wyspą”, „katastrofa” czy „zamach” w Smoleńsku, łamanie zasad demokracji, oszustwo 500+ czy realna pomoc wielu rodzinom, Lech Wałęsa – agent czy bohater? W zależności od tego, jaki kanał telewizyjny włączymy, po jaki tytuł prasowy sięgniemy, otrzymamy dwa wykluczające się opisy tego samego zjawiska. Pół biedy, gdy dotyczy to opinii czy ocen zjawisk, gorzej, że rozbieżności pojawiają się na poziomie faktów.
Dobro w rozumieniu współczesnego człowieka często bywa przykrywką dla czynienia zła. Współczesny człowiek do perfekcji opanował sztukę uzasadniania postępowania moralnie wątpliwego czy nagannego w imię jakiegoś dobra. Dla dobra niepełnosprawnego dziecka odbiera się mu prawo do życia. Żeby się nie męczyło ze sobą i nie trudziło własnych rodziców. Dla dobra swojego czy dzieci coraz częściej ludzie się rozwodzą. Dla dobra swoich pociech rodzice pracują całymi dniami, nie mając dla nich kompletnie czasu. Dla ich dobra zapisują je na dziesiątki zajęć dodatkowych, zabierając im w ten sposób prawdziwe dzieciństwo.
Zabijanie dzieci czy usuwanie ciąży, prawdziwa miłość czy parodia miłości, odpowiedzialna wolność czy „róbta co chceta”, małżeństwo czy związki homoseksualne, prawda czy manipulacja? Dryfujemy zagubieni wśród wartości, których sens się rozmył, został całkowicie zmieniony lub przestały one odgrywać jakiekolwiek znaczenie. Dziś reprezentanci skrajnie odmiennych światopoglądów mówią pozornie podobnym językiem. Jednym tchem wymieniają wartości, takie jak: miłość, wolność, demokracja, szacunek, twierdząc, że to właśnie oni wcielają je w życie. Z tym, że dla jednych miłość to trwała relacja mężczyzny i kobiety, a dla drugich związek osób tej samej płci, wolność nie polega tylko na swobodzie, a prawda nie jest wartością instrumentalną. Od dłuższego czasu piewcy postępu próbują zawłaszczyć sobie język, nadając najbardziej podstawowym pojęciom znaczenie zgodne z własnym światopoglądem. Doskonale wiedzą, że gdy zapanują nad językiem, pozostanie już tylko krok do zawładnięcia ludzkimi umysłami.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Leszek Galarowicz