Referendum Bronisława Komorowskiego okazało się nieważne na długo przed tym, zanim Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła frekwencję poniżej nie tylko przepisowej połowy uprawnionych, lecz nawet 10 proc. Używając słów wiceprzewodniczącego PKW, „najdroższy sondaż w historii” okazał się rekordem braku zainteresowania wyborców.
W referendum udział wzięło 7,8 proc. uprawnionych. Dla porównania, w sprawie odwołania z funkcji Hanny Gronkiewicz-Waltz wypowiedziała się jedna czwarta wyborców. W wypadku referendów lokalnych brak frekwencji jest normą (9 na 10 głosowań okazuje się nieważnych), na szczeblu ogólnopolskim zdarza się to rzadziej. Po 1989 r. zabrakło głosów w trochę zapomnianym „referendum uwłaszczeniowym” Lecha Wałęsy, na które wybrało się 32,44 proc. obywateli. Wcześniej, w 1987 r., szykująca się już do kontrolowanego oddania władzy PZPR przeprowadziła głosowanie, w którym Polacy mieli się wypowiedzieć w kwestii reform gospodarczych. Gdyby odbywało się ono według dzisiejszych przepisów, byłoby ważne, a jego wyniki korzystne dla władz, jednak według ówczesnych rozwiązań prawnych okazało się porażką rządu. Możliwe oczywiście, że był to element szerszego scenariusza i taki właśnie rezultat był wówczas potrzebny komunistom, jest jednak faktem, że – jeśli trzymać się oficjalnych danych – PZPR w 1987 r. potrafiła zmobilizować do pójścia do lokali wyborczych 67,3 proc. uprawnionych, z których na „tak” odpowiedziało w pierwszym pytaniu 63 proc. i 69 proc. w drugim. Była to najniższa oficjalna frekwencja w historii PRL-u, wyniki zaś nie były wiążące, gdyż do tego potrzeba było wówczas połowy głosów na „tak” wszystkich uprawnionych. Tymczasem w 2015 r. inicjatywa byłego prezydenta ogłoszona w odpowiedzi na rzekomo palącą potrzebę społeczną i odnosząca się do postulatów kandydata, który zajął trzecie miejsce w pierwszej turze wyborów, nie jest w stanie przyciągnąć znaczącej liczby wyborców Komorowskiego i Kukiza.
Armia w okopach
O ile Komorowski swoje referendum de facto porzucił, część przedstawicieli władzy zaś zaczęło się od tego wydarzenia dystansować (przypomnijmy sobie wnioski PSL o odwołanie głosowania czy deprecjonującą samą decyzję niedawną wypowiedź Henryka Wujca), o tyle Paweł Kukiz do końca walczył o jak największy udział swoich zwolenników w tej imprezie. Jednak ostatnie problemy jego ugrupowania i fakt, że sam zdawał sobie sprawę z niedoskonałości pytań i propagandowego charakteru decyzji Komorowskiego, czemu nieraz dawał wyraz, sprawiły, że i Kukiz Army tym razem pozostała w okopach.
Trudno zresztą oszacować obecną liczebność tej potencjalnej trzeciej siły w polskim parlamencie. Prace nad listami wyborczymi, a później ich ogłoszenie, spowodowały najpierw konflikt w Ruchu Narodowym, później zaś odwrócenie się od Kukiza kilku ważnych osób. Przypomnijmy – jeszcze przed podaniem nazwisk rezygnację ze startu ogłosił Marian Kowalski, niedawny kandydat RN na prezydenta Polski. Kowalski w mocnym, obejrzanym przez ponad 80 tys. osób, internetowym wystąpieniu tłumaczy, że nie widzi się na listach, gdy ideowcy, zaangażowani w prace ruchu, traktowani są gorzej niż niedawni działacze PO, PiS, a nawet SLD i Ruchu Palikota. Na decyzję Kowalskiego nałożyła się wiadomość o starcie w barwach Kukiz ’15 znanego z niechęci do Kościoła i bliskiego ideowo Palikotowi rapera i producenta porno Liroya. Chociaż liderzy narodowców odcięli się od Kowalskiego, to po jego stronie była sympatia kibicujących tej sile internautów. Zapewne to wpłynęło na odejście z list Kukiza kolejnej twarzy RN – Krzysztofa Bosaka. W tym samym dniu dowiedzieliśmy się też, że dalszej współpracy z Pawłem Kukizem nie wyobraża już sobie jego dotychczasowy rzecznik i specjalista od wizerunku Miłosz Lodowski. Rozczarowanie części wyborców jest tak wielkie, że w komentarzach internetowych pojawiły się nawet zapowiedzi palenia zebranych już podpisów. Jakkolwiek nie brak wciąż entuzjastycznych głosów poparcia, nie sposób uniknąć wrażenia, że coś się skończyło. Frekwencję z niedzieli sam Kukiz określa jako wygraną partiokracji i zapowiada wielki rewanż za kilka tygodni. Dotychczasowa dynamika kampanii jest jednak dla muzyka niekorzystna, a niektórzy z komentatorów twierdzą wręcz, że ruch Kukiz ’15 może nie zarejestrować list wyborczych.
PiS wygrał podwójnie
Referendum nie przyniosło korzyści ani Komorowskiemu, ani Kukizowi. Pokazało, że JOW-y dla wielu osób były jedynie atrakcyjnym hasłem, za którym krył się sprzeciw wobec władzy. Praktyka życia politycznego, w jaką po 11 maja (wówczas prezydent Komorowski zapowiedział ogłoszenie referendum) wpadł Paweł Kukiz, musiała rozczarować część wyborców upatrujących w nim nowej jakości. Wbrew niedawnej, chybionej analizie Jana Rokity, 6 września nie był w żadnym stopniu porażką PiS-u. Wręcz przeciwnie – ta siła jako jedyna zyskała podwójnie. Zestawienie nieudanego referendum Komorowskiego z odrzuceniem przez senat wniosku Andrzeja Dudy o zapytanie obywateli w dotyczących ich kwestiach społecznych przy okazji wyborów parlamentarnych to dla PiS-u idealny temat na rozpoczynającą się na dobre kampanię. Zaklęcia, w których za niedzielną porażkę odpowiadają Kukiz jako autor pytań i Duda jako „gospodarz referendum”, nie zmienią tutaj niczego.
Wygrana Prawa i Sprawiedliwości wydaje się pewna, jednak, po raz pierwszy od wielu lat, bardzo duże znaczenie będzie miał wynik mniejszych partii. Działacze Platformy liczą na to, że do Sejmu dostaną się skromne reprezentacje lewicy, Nowoczesnej i PSL, które wystarczą jednak, by stworzyć koalicję „wszyscy przeciw PiS-owi”. Z drugiej strony coraz trudniej być pewnym obecności w parlamencie Ruchu Kukiza i ewentualnej koalicji z partią Jarosława Kaczyńskiego. Ostatnie dni przynoszą jednak bardzo poważne wydarzenia, które mogą jeszcze wpłynąć na kampanię wyborczą i późniejszy wynik.
Cały tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski