„Spełniło się niejeden uczyneczek, za który powinien piorun strzelić, a jakoś nie strzelił” – jak mówi w „Potopie” pan Kuklinowski. Tym razem wygląda na to, że piorun jednak strzelił.
Przez całe lata media, niezależnie od orientacji politycznej, tworzyły narrację o „niezatapialności” Platformy Obywatelskiej. Różnice tkwiły w niuansach – o ile dziennikarze sympatyzujący z rządem upatrywali tego stanu rzeczy w braku alternatywy dla tej partii i jej sprawności, atrakcyjności dla wyborców, ci bardziej krytyczni – w największym od lat stężeniu propagandy sukcesu, połączonej z działaniem przemysłu pogardy. Władza w swoją trwałość także szczerze wierzyła, w czym musiał utwierdzać ją brak społecznej reakcji na kolejne afery z udziałem jej przedstawicieli. „Spełniło się niejeden uczyneczek, za który powinien piorun strzelić, a jakoś nie strzelił” – jak mówi w „Potopie” pan Kuklinowski, często w tym właśnie kontekście przywoływany przez Rafała Ziemkiewicza.
Tym razem wygląda na to, że piorun jednak strzelił. Ironia losu sprawia, że jednym z trafionych jest prawnuk genialnego polskiego pisarza. Były minister spraw wewnętrznych w pamięci rodaków zapisze się zwrotem o marnym stanie jednej z rządowych inwestycji, trafnie oddającym kondycję państwa pod rządami Platformy Obywatelskiej. By jednak wyjaśnić, czym różni się afera podsłuchowa od wszystkich swoich poprzedniczek i dlaczego ona właśnie tak mocno zachwiała rządami PO, sięgnąć musimy do zupełnie innego klasyka, Alexisa De Tocqueville’a.
6 tysięcy dla idioty
W swojej pracy „O demokracji w Ameryce” De Tocqueville pisał, że największym zagrożeniem dla demokracji jest egoizm, lekarstwem zaś na niego podejmowanie przez ludzi wspólnych działań na rzecz społeczeństwa. Tę lekcję (myślę, że nie bez udziału prof. Piotra Glińskiego) PiS w tej kampanii odrobił, chociaż leczyć musi chorobę, w którą wpędziła i Polskę, i przede wszystkim siebie Platforma Obywatelska. Jednakże francuskiego socjologa przywołałem z powodu innej jego obserwacji – stwierdzenia, że ludzie mogą znieść brak wolności, lecz nie są w stanie pogodzić się z nierównością. W społeczeństwach, w których bieda rozłożona jest równo, bunty wybuchają rzadziej niż tam, gdzie elita kłuje w oczy swoim bogactwem. Czy nie z tym właśnie zjawiskiem mieliśmy do czynienia? Wcześniej chodziło o pieniądze, których nie było widać, kwoty wielkie i abstrakcyjne. Owszem, kolejne afery zapisywały się w ludzkiej świadomości, nie wpływały jednak na wyborcze wyniki partii rządzącej. Czy tabloidy nie oddały politykom niedźwiedziej przysługi, koncentrując się na trzeciorzędnej, choć symbolicznej kwestii restauracyjnego menu?
Zauważmy, że choć najpoważniejszym wątkiem z ujawnionej w kolejnym rzucie nagrań rozmowy Bieńkowskiej i Wojtunika była kwestia domniemanego zlecenia przez Bartłomieja Sienkiewicza podpalenia budki strażniczej przed ambasadą Rosji, najwięcej emocji wzbudziły wypowiedzi o pracy za 6 tys. zł oraz podejście rządu do górnictwa. To ostatnie, razem z wcześniejszymi chaotycznymi działaniami rządu wobec branży, kosztowało Platformę utratę pewnej przewagi na Śląsku. Nieszczęsne 6 tys. stało się natomiast największym przebojem, kolejnymi skrzydlatymi słowami pani minister, której wkład w język polski jest większy niż w polską infrastrukturę.
Paniska na folwarku
Wypowiedzi dawnej minister infrastruktury, dziś patrzącej na wszystko z bezpiecznej oddali, podgrzały do stanu wrzenia kocioł, w którym już wcześniej bulgotały pełne egoizmu, chamstwa i mafijnego podejścia do polityki rozmowy wysokich urzędników. Państwo traktowane jak folwark, władza służąca jedynie władzy, podporządkowanie temu celowi wszystkich instytucji państwa, czasem trzeźwa konstatacja stanu rzeczy, za którą nie idzie żaden postulat poprawy, a jedynie troska o zachowanie pozycji – to wyciąg z taśm, które niszczą rząd Ewy Kopacz.
Kolejne próby wybrnięcia z kryzysu pokazują, że Platforma Obywatelska nadal nie rozumie, co się stało. Mnie jako komentatorowi pracę zarazem tym ułatwiając i utrudniając, ponieważ mógłbym co tydzień publikować ten sam tekst i byłby on aktualny. Jednak pojawiają się też w całej tej szarpaninie elementy nowe. Jednym z nich była straceńcza ofensywa internetowa, tym razem przypuszczona pod hasłem „Polska w ruinie”. Kibice i działacze PO wszystkich szczebli zaczęli zasypywać portale społecznościowe zdjęciami nowo oddanych obiektów czy odnowionych zabytków, opatrując je tym właśnie hasłem wziętym z przemówienia Andrzeja Dudy i chcąc zadać mu kłam. Pokazywali więc aquaparki, centra handlowe, drogi i inne tego typu inwestycje, nie rozumiejąc, że domagają się uznania i wdzięczności za coś, co nie jest żadną łaską, a obowiązkiem władz. Przypominają w tym komunistów, chwalących się likwidacją analfabetyzmu, tak jakby cały świat ich właśnie potrzebował do tego zadania. Kłopot władz polega jednak na tym, że mając dostęp do zagranicznych filmów i stacji telewizyjnych oraz udając się na tak polecaną ostatnio przez autorytety moralne emigrację, łatwo zobaczyć możemy, że wszystkie te cuda są na ogół przepłaconą i wcale nie najlepszą wersją codziennego standardu życia z innych krajów. Przy tym zaś widzimy też, że gdzie indziej postęp ten nie wymaga aż takich poświęceń ze strony obywateli, tak wielkiej arogancji władz, samowoli urzędników, chciwości fiskusa. Bardzo dobrze pokazał to niedawny film „Tam, gdzie da się żyć”, opowiadający o młodej polskiej emigracji na Wyspach.
Ciasteczka zamiast chleba
Funkcjonariusze jednak tego wszystkiego nie widzą. Facebookowy profil „Wygaszone zakłady pracy” zasypują zdjęciami nowych obiektów, nie zważając na to, że te ani nie produkują, ani nie zostawiają na ogół w Polsce zysku, a jeśli dają miejsca pracy, to często odmawiając pracownikom godnego traktowania i zarobku. Portugalski czy niemiecki supermarket nie zastąpi polskiej fabryki, ale fani błyskotek próbują kolejny raz zaczarować rzeczywistość. Kropkę nad i postawiła zaś Róża Thun, która do akcji włączyła się, publikując zdjęcie… kolorowych, eleganckich ciasteczek. Trzem milionom ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie widok ten uzmysłowi na pewno, w jak pięknych i bogatych czasach żyją. PO próbuje jeszcze mocniej bogactwem i sukcesem kłuć w oczy tych, którzy w nich nie partycypują. Czy to zanik instynktu samozachowawczego, czy już tylko próba zachowania najtwardszego elektoratu? Poparcie na niskim poziomie może wpędzić partię Ewy Kopacz w kolejne kłopoty. Im mniejsze szanse na wejście do parlamentu, tym mocniejsza będzie rywalizacja polityków o uznanie partyjnej góry. Widocznie to najłatwiej zdobyć przez powtarzanie skompromitowanych banałów, które jednakże władzom Platformy wciąż sprawiają przyjemność. Kolejna fala tego typu wypowiedzi i wpisów przełoży się na dalszy spadek popularności. Koło się zamyka.
Szybki koniec
Nie pomoże Platformie nieudana ofensywa internetowa, nie pomoże też zachowanie w obliczu kolejnej odsłony afery taśmowej. Dymisje ministrów przeprowadzono w sposób uwłaczający Polakom. Nagranych ministrów przedstawiono jako ofiary, przeprosiny zaś – spóźnione, tak jak ruchy kadrowe, o rok – skierowano jedynie do wyborców Platformy Obywatelskiej. Media próbowały zatuszować ten fatalny wizerunkowy błąd, nie sądzę jednak, by to było możliwe. Zwlekanie z podaniem nazwisk nowych szefów kilku resortów sprawiało wrażenie przedłużającej się łapanki, gdy zaś wreszcie poznaliśmy personalia, okazało się, że nowego ministra skarbu znamy z afery hazardowej, nazwisko Andrzeja Czerwińskiego pojawia się w niej bowiem jako osoby związanej z Ryszardem Sobiesiakiem. Z kolei minister zdrowia, prof. Marian Zembala, jako krajowy konsultant ds. kardiochirurgii wspierać miał działalność należącej do niego wcześniej Polskiej Grupy Medycznej, której działalność wielu komentatorom przypomina schemat z kolejnych taśm – tym razem Beaty Sawickiej. Był szefem państwowego szpitala, prowadząc konkurującą z nim firmę, o czym w 2012 r. pisała nawet „Gazeta Wyborcza”. Nowe otwarcie kończy się więc, zanim się na dobre zaczęło.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski