Wygrana Bronisława Komorowskiego oznaczać będzie przegraną demokracji w jej zachodniej formie. Wbrew obiegowej opinii, realnym symbolem pięciu lat jego prezydentury nie są jego gafy i wpadki, ale sukcesywne ograniczanie demokracji w Polsce. Nawet jeśli okaże się, że Polacy w większości się na to zgadzają, powinni mieć świadomość, że wybór kandydata PO to pogłębienie wschodnich standardów w Polsce.
Na specjalnej konwencji wyborczej kończącej kampanię kandydata Platformy Obywatelskiej nie brakowało ostrych słów. Bronisław Komorowski i Ewa Kopacz, przeplatając swoje wystąpienia hasłami o „zgodzie”, atakowali opozycję. Wyborca dowiedział się, że „musimy bronić się” przed kontrkandydatami, a „zawodowi siewcy nienawiści schowali się za plecami technicznego kandydata”. Na koniec swojej mowy Kopacz wyjęła rekwizyt – kartę wyborczą. Wymowne, że na karcie miała nazwisko tylko jednego kandydata – Komorowskiego.
Antydemokratyczny kurs
To jedynie symbole, bo nie tylko cała kampania wyborcza, ale i prezydentura Bronisława Komorowskiego to jawne odrzucenie podstaw demokracji, takich jak wolność wyboru, równość szans w wyścigu wyborczym czy też rzetelna informacja dla obywateli oraz szacunek do ich wyborów. Wydawać by się mogło, że bez tych warunków o demokracji mowy być nie może. W Polsce jest na odwrót. Kandydat, który szafuje hasłem „25 lat wolności”, tak naprawdę z każdym rokiem przykręca śrubę obywatelom.
Nie chodzi nawet o pięć lat podwyższania podatków (nowych danin bądź podwyżek było już 21) czy wydłużania obowiązkowego czasu pracy przed przejściem na emeryturę. Dziś obywatel nie ma prawa mieć innych poglądów niż partia rządząca, bo zostaje nazwany „Polską radykalną” albo przedstawicielem „odmętów szaleństwa”. Dla Ewy Kopacz, która podczas pogrzebu Władysława Bartoszewskiego miała swoje wystąpienie w warszawskiej archikatedrze, wiara chrześcijańska, która motywuje Andrzeja Dudę do odrzucenia selekcji i niszczenia ludzkich zarodków – to „radykalna ideologia”. Doszło do tego, że nawet kapłan, ksiądz Tomasz Jaklewicz, nie może skrytykować Komorowskiego za stanowisko w sprawie in vitro. Gdy na stronie „Gościa Niedzielnego” napisał, że „najnowszy spot wyborczy Bronisława Komorowskiego jest świetnym prezentem dla katolików, którzy chcą głosować na kandydata reprezentującego wartości im bliskie”, bo „wiedzą oni już, że nie jest to obecny prezydent” – tekst został ze strony usunięty. Kto za to odpowiada? Oficjalnie nie wiadomo. Nieoficjalnie stoi za tym przyjaciel kandydata PO, abp Wiktor Skworc z Katowic.
Po co w ogóle te wybory?
Długo można by wymieniać przykłady łamania podstawowych standardów demokracji w Polsce. Akcja ABW w redakcji „Wprost”, niewpuszczenie kamer telewizji Republika do Pałacu Prezydenckiego, gdy Bronisław Komorowski zeznawał przez sądem i brak relacji innych stacji, które kamery na miejscu miały, aresztowanie i zarzuty za przyjście z krzesłem na wiec Komorowskiego, wrzaski na wyborców, którzy z kandydatem partii rządzącej się nie zgadzają. Większość mediów przyjęła łamanie demokracji za normę, a nawet, jak w wypadku „Gazety Wyborczej”, miarę swoich „wartości”. Gazeta ta 15 maja wręczy Komorowskiemu nagrodę „Człowiek Roku 2014”, a na autora laudacji, która ma być wygłoszona z tej okazji, wybrano Donalda Tuska. – Popieramy kandydata, który jest zgodny z naszymi wartościami. W zestawieniu z kandydatem PiS-u Andrzejem Dudą preferujemy Komorowskiego – nie ukrywa w rozmowie z „Pressem” zastępca redaktora naczelnego „GW” Piotr Stasiński.
Środowisko popierające Komorowskiego wyraża na dodatek oburzenie, że kandydat PO w ogóle musi startować w wyborach. Przecież powinien zostać mianowany, najlepiej na kolegiach odpowiednich, jedynie słusznych mediów. Oto jak uzasadnia poparcie dla Komorowskiego redaktor naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński: „Myślę, że wiele osób ma poczucie dyskomfortu, patrząc jak stateczny, odpowiedzialny, doświadczony i odważny człowiek musi się kampanijnie wdzięczyć, narażać siebie i godność prezydenta na chamskie, prymitywne i niesprawiedliwe ataki, »bo przecież trzeba zabiegać o głosy«”. Co ciekawe, ta sama „Polityka”, która w latach 2013 i 2014 nagradzała Andrzeja Dudę jako polityka aktywnego, pracowitego, merytorycznego i szukającego porozumienia, z okazji wyborów pisze o nim tak: „Jest on dowodem na to, że z każdego można zrobić kandydata do wszystkiego. Jeśli z pana Dudy otrzepać konfetti, pozostaje mało doświadczony, z króciutkim politycznym życiorysem, kampanijny zastępca prezesa Kaczyńskiego”. Powód takiej wolty w ocenie tego samego człowieka? „W ewentualnej drugiej turze mógłby zagrozić Komorowskiemu”.
Trzeba ich zatrzymać
Nie chodzi tylko o media, bo do swojej kampanii Komorowski wykorzystywał również instytucje publiczne, głównie samorządowe, ale też wojsko, straż pożarną czy w końcu domy dziecka. Co z tego, że Komorowski niezgodnie z prawem wykorzystuje urząd prezydenta do agitacji wyborczej, organizując, jak sam mówi, „kampanię w wydaniu prezydenckim”? Chyba dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że PKW nic z tym faktem nie robi. Dlaczego? To dla wszystkich chyba też oczywiste.
Jak bardzo złowieszczo brzmią w tym kontekście słowa Komorowskiego z czwartkowego wiecu w Sopocie: „Jak nam się udało tyle, to uda nam się jeszcze więcej”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Samuel Pereira