Już 10 kwietnia 2010 r. Bronisław Komorowski, jako marszałek p.o. prezydenta, postawił na ścisłą relację z Rosją. Z warstwy symbolicznej – z zachwytu łzami Władimira Putina w Smoleńsku – układ szybko urósł do rangi „strategicznego”, z nawiązaniem współpracy wojskowej włącznie. Dziś, gdy Komorowski powtarza hasła o „zgodzie” i „bezpieczeństwie”, pragnę go spytać: Panie prezydencie, ile ta Rosja – na którą Pan postawił – dała Polsce zgody i bezpieczeństwa?
Już niedługo pierwsza tura wyborów prezydenckich. O ile wybory zostaną przeprowadzone uczciwie, zdecydujemy o tym, kto na pięć lat stanie na czele państwa.
Wybierzemy zwierzchnika armii, strażnika prawa stanowionego i obywateli – prezydenta, który przynajmniej w teorii, jako wybrany na swoje stanowisko w formie bezpośredniej, ma najsilniejszy mandat demokratyczny. Cóż jednak z tego, że mam do czynienia ze świętem demokracji, skoro, jak słusznie zauważył bloger „Jaś Wędrowniczek”, media praktycznie oddały tę kampanię walkowerem.
Niezgoda i zagrożenie
Debata telewizyjna?
Wystarczyłyby trzy dni prawdziwej presji medialnej i Bronisław Komorowski musiałby ustąpić. Ale presji nie ma, a więc do wyborów nie będzie nie tylko debaty, ale nawet ani jednej konferencji prasowej ze swobodną możliwością zadawania pytań. Dlaczego to tak ważne? Stan wiedzy obywatela odpowiada stanowi demokracji. Skoro wyborca o programie jednego z dwóch kandydatów wie tyle, ile on sam „sprzedaje”, a razem z nim media Platformy – to zna tylko tę część wybieloną, fałszywą.
Fałszu w kampanii Bronisława Komorowskiego jest niestety bardzo dużo. Wystarczy spojrzeć na dwa hasła, jakie kandydat PO obrał na sztandary. Zgoda i bezpieczeństwo. Czy rzeczywiście przyjaciel Janusza Palikota, Władysława Bartoszewskiego i Stefana Niesiołowskiego ma prawo mówić o zgodzie? Jakim prawem o zgodzie mówi polityk, który przez ostatnich pięć lat rządów udowodnił, że z myślącymi inaczej rozmawiać potrafi jedynie „z buta”?
Bronisław Komorowski nawet w kampanii prezydenckiej nie jest w stanie ukryć swojej agresji, wygraża pięściami i grozi „ciupagą”, obrażając Polaków, którzy się z nim nie zgadzają, tekstami o nieumytych stopach. Co z tego, skoro w głównym przekazie medialnym funkcjonuje nadal jako człowiek dialogu i pojednania. Jeśli Komorowski jest człowiekiem dialogu, to bardzo proszę przypomnijcie mi, z iloma ludźmi, środowiskami mającymi inne niż on zdanie na temat funkcjonowania państwa, prowadził dialog w czasie swojej kadencji? Jeśli ktoś uznaje za „dialog” przytakiwanie mu przez dwór Nałęczów, Koziejów i innych szogunów, to bardzo przepraszam, ale nie ma pojęcia o znaczeniu tego słowa.
Rosja nie dała nam ani zgody, ani bezpieczeństwa
Podsumowując być może ostatnią kadencję Bronisława Komorowskiego, nie możemy pominąć kwestii polityki zagranicznej, jaką od pierwszego dnia przyjął obecny prezydent. Mówię „od pierwszego dnia”, bo swoje rządy Komorowski (wówczas marszałek) zaczął 10 kwietnia 2010 r. nie na podstawie informacji jakiejkolwiek instytucji polskiego państwa o śmierci Lecha Kaczyńskiego, ale po telefonie od Dmitrija Miedwiediewa.
Dalej mieliśmy wielką hucpę zwaną „polsko-rosyjskim pojednaniem”. Szczere i ciepłe wyrazy współczucia zwykłych Rosjan zostały w Polsce umyślnie zrównane z cyniczną grą Władimira Putina.
„To niewiarygodne, ile ciepła wobec Polski i Polaków wyzwoliła w Rosji i wśród Rosjan katastrofa prezydenckiego Tu-154. Na wszystkich szczeblach. Wzruszony prezydent Władimir Putin żegnający ciało Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej osobiście kierujący akcją ratunkową w Smoleńsku i początkiem prac komisji wyjaśniającej przyczyny wypadku. Wspólnie z Donaldem Tuskiem oddający hołd wszystkim ofiarom katastrofy” – pisał Marcin Wojciechowski, wówczas dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie pełniący rolę rzecznika polskiego MSZ.
Warto podkreślić, że palenie zniczy na grobach żołnierzy Armii Czerwonej i wezwania do zgody nie miały na celu zgody ludów Polski i Rosji poprzez np. wsparcie ruchów na rzez praw człowieka i demokracji w Rosji.
To była cyniczna gra, inwestycja w relację z Kremlem. Nie powiem sojusz, bo to słowo oznacza wymianę interesów, jakąś korzyść, którą osiąga każda ze stron. W tym wypadku możemy mówić jedynie o ręce w nocniku i skrajnej naiwności. Niedawno przyznał się do niej szef MSZ Grzegorz Schetyna, a jednocześnie nie zboczył ani o milimetr z kursu obrony Rosji przed międzynarodowym śledztwem ws. katastrofy smoleńskiej.
Od 2007 r. obserwowaliśmy wiele przetasowań personalnych w obozie władzy, wojen i wojenek wewnętrznych, korekt kursu ideologicznego itp. wolt. Jedno jednak pozostało od czasu odebrania władzy braciom Kaczyńskim bez zmian. Twardy prorosyjski kurs. W 2010 r., gdy jeszcze ciała ofiar leżały w smoleńskim błocie, kurs ten uległ drastycznemu przyspieszeniu. Putin stał się jeszcze większym niż dotąd przyjacielem, a państwo rosyjskie wzorem do naśladowania. Kreml w tak newralgicznym momencie, gdy cały świat na chwilę spojrzał na Wschód, potrzebował dokładnie takich sygnałów z Polski. Pełnego wsparcia i zachwytu. To właśnie w kwietniu 2010 r. i w miesiącach późniejszych polskie władze dały Putinowi niezwykle silny oręż, bo mógł bez przeszkód na światowych salonach argumentować:
„zobaczcie nawet rusofobiczna Polska mówi, jaki jestem wspaniały”.
Putin przyjaciel, Kaczyńscy wróg
W ciągu pięciu lat doszło do rekordowego, jeśli chodzi o skutki, wzmocnienia Rosji w naszym regionie, przy jednoczesnym zaprzepaszczeniu projektu Lecha Kaczyńskiego – sojuszu Europy Środkowo-Wschodniej, w którym Polska była liderem. Ten kurs obozu rządzącego był świadomą decyzją PO i PSL u. Postawienie na Rosję, obrona tego kraju przed okropną opozycją w Polsce stało się modus operandi Bronisława Komorowskiego. Tym bardziej dziwi, że sprawy polityki zagranicznej praktycznie nie istnieją w tej kampanii prezydenckiej.
Po pięciu latach wzmacniania Moskwy przez prezydenta, gdy Rosja zajmuje ziemie na Ukrainie, Komorowski próbuje nam wmówić, że on zapewnia bezpieczeństwo? Jak doszło do takiego zakłamania i braku rozliczenia za kluczową decyzję polskiej polityki zagranicznej ostatnich lat? Jak to możliwe, że ci, którzy postawili na Rosję, dla których to ona była gwarantem bezpieczeństwa w regionie, zapraszali do NATO – dziś bez mrugnięcia okiem udają, że od zawsze byli wobec Rosji krytyczni i nadal funkcjonują w polskiej polityce?
W grudniu 2010 r. to Komorowski w rosyjskich „Izwiestiach” podkreślał, że „polski głos w NATO i UE jest głosem za współpracą tych organizacji z Moskwą”. W zamyśle zarówno rządu, jak i ośrodka prezydenckiego, było wejście w rolę rzecznika Rosji w instytucjach międzynarodowych. Już w marcu 2009 r. Radosław Sikorski zapraszał Rosję do NATO, a po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego poszło już „z górki”. Mowa o kursie, jaki Komorowski obrał 10 kwietnia 2010 r., czyli nazajutrz po oficjalnym rozpoczęciu budowy Gazociągu Północnego, który dostarczać miał rosyjski gaz bezpośrednio do Europy Zachodniej, omijając przez Bałtyk „terytoria tranzytowe”. Inwestycja ta budziła otwarty sprzeciw prezydenta Kaczyńskiego.
Obrona Rosji „racją stanu” prezydenta Komorowskiego
Ten prorosyjski kurs to również liczne narady o charakterze wojskowym w latach 2010–2013 między Radą Bezpieczeństwa Rosji a prezydenckim Biurem Bezpieczeństwa Narodowego RP. Na spotkaniach na najwyższym szczeblu ujawnialiśmy szczegółowe informacje nt. ćwiczeń i manewrów wojskowych. Przekazywaliśmy również Rosji wiedzę polskich instytucji ws. obrony przed cyberatakiem. Rosji, która – przypomnijmy – za niejednym takim atakiem stoi.
W tym samym czasie rzecznik rządu mówił o USA per „obce mocarstwo”, a w 2010 r., gdy rosyjska opozycja ostrzegała Donalda Tuska przed Putinem, premier ją zbeształ. „Polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne. Niezależność Polski i dzisiaj, i jutro może się okazać poważnie zagrożona” – tak brzmiał fragment listu do polskiego rządu. W odpowiedzi Donald Tusk... pochwalił Putina. Pojawił się również przekaz-mantra odnośnie do rosyjskiego śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej:
„Jest najbardziej otwartym i z największym dostępem opinii publicznej do informacji”.
CZYTAJ WIĘCEJ: „Bezpieczeństwo”? Jak Kaczyński ostrzegał przed Rosją – drwili. ZOBACZ MATERIAŁ TVP
Nie inaczej wyglądały reakcje na ostrzeżenia ze strony polskiej opozycji. „Neoimperialna polityka zagraniczna Moskwy nie budzi kontrreakcji ze strony największych politycznych rozgrywających w Europie i Ameryce [...]. Zacieśnianie bilateralnej współpracy największych państw europejskich z Rosją, podyktowane względami ekonomicznymi, niesie ze sobą poważne konsekwencje polityczne” – ostrzegał 30 września 2010 r. Jarosław Kaczyński. W odpowiedzi Kancelaria Prezydenta Komorowskiego ogłosiła, że tezy te są „sprzeczne z polską racją stanu”.
Skoro postawienie na Rosję Władimira Putina było tą „polską racją stanu”, należy dziś spytać: czy ta Rosja rzeczywiście dała nam bezpieczeństwo? Czy niedawny serdeczny przyjaciel Platformy Obywatelskiej da nam zgodę? Pytania są oczywiście retoryczne, bo działania Władimira Putina na wschodzie z bezpieczeństwem i zgodą nie mają nic wspólnego. Są to pytania, na które wszyscy ci, którzy dziś boją się wojny z Rosją, powinni dostać uczciwą odpowiedź. Polski wyborca zasługuje na to, by wiedzieć, że 10 maja jedną z opcji jest poparcie człowieka, który (w jakim stopniu, to oddzielna kwestia) odpowiada za to, że nasze granice są zagrożone i za osłabienie poczucia bezpieczeństwa Polski. Chyba że uznamy, iż polski wyborca na to nie zasługuje, a jedynie na mydlenie mu oczu i udawanie, że w ciągu ostatnich pięciu lat prorosyjskiego kursu nie było.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Samuel Pereira