To stało się naprawdę, grupa polskich poetów, malarzy i studentów z Paryża zamieniła cygańską egzystencję na twarde wojskowe sienniki, obalanie rosyjskich słupów granicznych i walkę z bronią w ręku. Symbolem zwycięstwa szalonej, ale i skutecznej polskości stał się w niepodległej Polsce „paryżanin” Bolesław Wieniawa-Długoszowski.
Czytam jeden z komentarzy pod moim tekstem „Czas na polską siłę”, który ukazał się 7 sierpnia w „Codziennej” i na portalu Niezależna.pl. Mój adwersarz „lalecznik” pisze:
„Zaszczepmy młodym racjonalność myślenia. Niechaj zamiast proponowanej twardości będą elastyczni”.
No i od razu uśmiech od ucha do ucha, bo z pamięci odtwarzam sobie słowa Wieniawy wygłoszone do szwoleżerów: „
Elastyczność krzyża w galopie jest nader wskazana, lecz gdy jej towarzyszy elastyczny krzyż jako cecha charakteru, przepadłeś bracie z kretesem”.
Niedawna 100. rocznica wymarszu Pierwszej Kadrowej i dzisiejsze święto przegnania bolszewika precz to dobra okazja do kilku refleksji nad legendą Wieniawy i jej wrogami.
Dla władców PRL była ona szczególnie znienawidzona z kilku powodów. Przedwojenna Polska miała być w ich propagandzie czymś „zwiędłym”, jak stary Kraków w wierszu Janusza Minkiewicza; jak Częstochowa, czyli miasto „dewotek, pielgrzymek, kalek” w rymowance Andrzeja Mandaliana; jak wreszcie w karykaturalnych – celowo? – opisach powojennego Gałczyńskiego, gdzie stanowić ją miały „ponure ciotki, badaczki kałów”.
Tak to brzmiała
retoryka socrealistycznych prekursorów Kuby Wojewódzkiego. A nikt tak jak „Piękny Bolek” (każda polska epoka ma takiego Bolka, na jakiego zasługuje) – symbol tamtej Polski, z legendą swoich pijackich wyczynów, powodzenia u płci pięknej, ale i brawurowych szwoleżerskich dokonań, a przede wszystkim podniesienia honoru do miana najwyższej wartości – nie był tamtego wizerunku zaprzeczeniem.
Dlatego za przyjaźń z Wieniawą po wejściu Sowietów płacili nawet... komuniści. Gdy Sowieci zajęli Lwów, poetę Władysława Broniewskiego aresztowało NKWD. Kilka dni później w lwowskim „Czerwonym Sztandarze” ukazał się tekst, w którym koronnym dowodem przeciw Broniewskiemu był fakt, że „spijał się w warszawskich spelunkach z generałem Wieniawą-Długoszowskim”.
Ich namiętna nienawiść do Polski
„Skończyły się żarty, zaczęły się schody” – ten żart Wieniawy usiłującego nad ranem wyjść z Adrii przetrwał w polszczyźnie do dziś. „Ciekaw jestem, czy w całym Brytyjskim Imperium znalazłby się choć jeden pułkownik kawalerii, który byłby zdolny zabłysnąć taką inteligencją” – pisał o nim angielski pisarz Gilbert Chesterton. Gdzie indziej Chesterton napisał słowa z tamtymi korespondujące:
„Wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski”.
Zestawmy sobie te słowa Chestertona z tym, co sami o polskości – często nieświadomie – mówimy. Długa kolejka do lekarza?
„Tu jest Polska”. Urząd skarbowy zniszczył czyjąś firmę?
„Typowo polskie”. Patologie postkomunizmu odruchowo nazywamy polskością, no bo na Zachodzie jest inaczej. Tym samym utożsamiamy skutki ideologii, której celem była likwidacja polskości, z nią samą.
Budowanie zamków na gnoju
W książce „Wymarsz i inne wspomnienia” Wieniawa opowiada o swojej rozmowie z Piłsudskim, który mówi wzburzony:
„Dlatego to, ponieważ na własną, nie na obcą liczę moc, nazywają mnie romantykiem i budowniczym zamków na lodzie te rodzime karły i podlece, którzy uważają, że jedynie realną pracą jest budowanie zamków na gnoju”.
Jak wspominał Wieniawa, „przy ostatnim słowie gwałtownym, pełnym obrzydzenia i wstrętu gestem odsunął od siebie szklankę z niedopitą herbatą, jakby kogoś bardzo znienawidzonego”.
Początki legendy Wieniawy to nie knajpa, lecz „szalony” czyn bojowy.
Dwie daty.
6 grudnia 1914 r. – starcie kawalerii legionowej z Rosjanami pod Marcinkowicami. Cztery jej plutony przekraczają most na Dunajcu. Ale pluton Wieniawy zostaje odcięty od przeprawy i zmuszony do odwrotu przez rzekę.
Wieniawa zbiera rozproszonych żołnierzy i konie, opanowuje panikę. Osobiście pomaga słabszym i rannym. We wniosku o odznaczenie go Virtuti Militari czytamy: „Wycofał się dopiero ostatni, defilując na przestrzeni przeszło kilometra pod skoncentrowanym na sobie ogniem kilkuset karabinów ręcznych i 2 karabinów maszynowych”.
I druga data – bitwa z Rosjanami pod Kostiuchnówką na Wołyniu, 4–6 lipca 1916 r. Ostrzał rosyjskiej artylerii przerywa wszelkie połączenia telefoniczne i nikt nie potrafi przedostać się pod morderczym ogniem na wysuniętą placówkę nazywaną „redutą Piłsudskiego”, by nawiązać z nią kontakt. Wieniawa zgłasza się do tej misji na ochotnika. Przedziera się dwukrotnie i wraca niedraśnięty.
Później przedostaje się dzięki sfałszowanym papierom do Rosji, by nawiązać kontakt z oddziałami armii Józefa Hallera. Udaje się, ale wkrótce trafia do niewoli i więzienia na Łubiance. Ledwo legioniści zdążą opłakać jego rzekomą śmierć, wraca wzbogacony wiedzą na temat wroga.
„Dosyć miałem tego olbrzymiego więzienia, w jakie bolszewicy zamienili Rosję” – napisze. W czasie wojny polsko-bolszewickiej dowodzi jednostkami kawalerii, m.in. jako szef sztabu 1 Dywizji Jazdy, do Virtuti Militari dokładając Krzyż Walecznych.
Wszystko to jest zazdrość i kłamstwo
To czyny bojowe zbudowały nierozerwalną więź pomiędzy Wieniawą i Marszałkiem, który na każdą skargę na ten czy inny wybryk swojego adiutanta odpowiadał: „Wszystko to jest zazdrość i kłamstwo. Wieniawa jest wzorem cnót rycerskich i moje zaufanie do jego szlachetności i lojalności jest większe aniżeli do któregoś z was”. Według relacji świadków, powierzanie Wieniawie trudnych misji miało określony ceremoniał. Wieniawa siadał na krześle, a Marszałek chodził po pokoju i przedstawiał swoje plany. Obserwując jego reakcje, korygował własne koncepcje, eliminował ich słabości.
Ale nie tylko owa witalność i więź z Marszałkiem spowodowały nienawiść komunistów do legendy Wieniawy. Oni chcieli reprezentować prostego człowieka gnębionego przez sanację. Tymczasem Wieniawa, który do Strzelca trafił prosto z Towarzystwa Artystów Polskich w Paryżu, tak pisał o genezie piłsudczykowskiej tożsamości:
„Ciągłe obcowanie, rozmowy i koleżeństwo z andrusami krakowskimi, batiarami ze Lwowa, ulicznikami z Warszawy, a choćby tylko z robotnikami i kmiotkami z różnych stron Polski nie pozostały bez wpływu na styl i formę naszych rozmów, wynurzeń i żartów”.
Barwną scenkę pokazującą stopień zażyłości Wieniawy ze zwykłymi żołnierzami opisuje Mariusz Urbanek w książce „Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie”. Pisze, że w Starogardzie Gdańskim jeszcze po upływie… 50 lat wspominano, jak to Wieniawa przeprowadzał inspekcję w starogardzkim pułku szwoleżerów. Po porządnie zakrapianym bankiecie gość postanowił zwiedzić miasto. Wiodącą przez starogardzki Rynek tranzytową autostradą Berlin–Królewiec jechał niemiecki mercedes. Wiedziony patriotycznym porywem Wieniawa postanowił zatrzymać samochód, a gdy ten nie stanął, ostrzelał wóz z pistoletu.
Wybuchła gigantyczna awantura. Ambasador Niemiec złożył protest w MSZ-ecie, na nogi postawiono cały świętujący garnizon. W tym samym czasie niczego nieświadomy Wieniawa, który dawno zapomniał o tym „mało istotnym” incydencie, spokojnie kończył wieczór, popijając czystą wyborową z przypadkowo spotkanymi robotnikami.
Z myślą, że może nie być Polski, nie mógł żyć
Anegdota mniej mówiła o tym, jak ta bliskość przekładała się na stosunek Wieniawy do zwykłych Polaków w godzinach próby. Szlachetność i pomoc słabszym była nieodłączną jego cechą, która swój wyraz dała, gdy II wojna światowa zastała go na placówce w Rzymie. „Uważam się dzisiaj bardziej za ambasadora Polaków niż Polski” – ogłosił zebranemu w hallu personelowi swojej placówki.
„Drzwi mego gabinetu są otwarte o każdej porze, dla każdego, dosłownie każdego obywatela polskiego, który życzy sobie mnie widzieć. Nie będę tu robił różnicy, czy to będzie prosta kobieta, czy pani hrabina”. I tak było, a dziesiątki tysięcy zwykłych Polaków przedostających się przez Włochy z Rumunii czy Węgier do polskiego wojska zawdzięczały tę możliwość przyjaźni Wieniawy z ministrem spraw zagranicznych Włoch, hrabią Ciano.
O samobójczej śmierci Wieniawy, odsuniętego na bok w czasie wojny przez sikorszczyków, pisano wiele, ale najtrafniej o jej przyczynach powiedziała zapewne jego córka Zuzanna Vernon-Długoszowska w filmie „Pierwszy ułan II Rzeczpospolitej”:
„Nie widział przyszłości dla ojczyzny, naprawdę myślał, że to finis Poloniae, koniec… Z myślą, że może nie być Polski, nie mógł żyć”.
Całość artykułu w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Piotr Lisiewicz