Mimo upływu czterech lat stosunek polskiego rządu do tragedii smoleńskiej jest wciąż ten sam. Głównym wrogiem Donalda Tuska nie jest Putin, usiłujący na nowo podporządkować sobie całą Europę Środkową, tylko Jarosław Kaczyński. Dlatego zamiast ograniczać patologie państwa, jakie ujawnił Smoleńsk, wciąż usiłuje się je ukrywać, osłabiając Polskę. A co grozi słabemu państwu, znajdującemu się w bliskim sąsiedztwie z Rosją – pokazał ostatnio aż nadto wyraźnie konflikt na Ukrainie.
Kilka dni temu, podczas konferencji prasowej premiera, padło pytania o to, czy polskie władze postarają się o rehabilitację generała Andrzeja Błasika. Zamiast odpowiedzi, Donald Tusk zaczął snuć rozważania o tym, w jaki sposób temat katastrofy smoleńskiej wpłynie na słupki w sondażach Prawa i Sprawiedliwości. Ta sytuacja pokazuje idealnie sposób, w jaki rząd traktuje katastrofę z 10 kwietnia 2010 r. Nie próbuje sprawdzić, czy pewne postulaty związane ze śledztwem w sprawie tej tragedii są zasadne, lecz działa wyłącznie pod kątem tego, w jaki sposób zostaną one wykorzystane w partyjnej polityce.
Wspólny wróg Tuska i Putina
Przekonanie Donalda Tuska i jego ekipy, że można rozwiązywać wewnętrzne konflikty w Polsce za pomocą sojuszy z politykami obcych państw, jest jedną z głównych przyczyn tragedii, jaka wydarzyła się w kwietniu 2010 r. Putin doskonale zdawał sobie sprawę, że Tusk postrzega go jako mniejsze zagrożenie niż Lech Kaczyński. Dlatego Rosjanie mogli w sprawie wizyty polskich polityków w Katyniu tak perfekcyjnie rozegrać rządową dyplomację. Wizyta polskiej delegacji w Katyniu w 2010 r. została przy aprobacie Donalda Tuska rozdzielona – Lech Kaczyński poleciał trzy dni po naszym premierze. Zaś po tragedii 10 kwietnia odbył się istny festiwal politycznej bezsilności i indolencji ekipy Donalda Tuska. Decyzję o tym, jak śledztwo będzie prowadzone i kto będzie dysponentem dowodów w tej sprawie, podjął Donald Tusk z Władimirem Putinem na podstawie „umowy na gębę”, bez najmniejszego dokumentu w tej sprawie. To z powodu tej decyzji nie mamy wciąż najważniejszych dowodów w sprawie smoleńskiej katastrofy. Dlatego Rosja może wciąż bezkarnie przetrzymywać własność polskiego rządu, jaką jest wrak tupolewa i jego czarne skrzynki. Dlatego od czterech lat jesteśmy skazani na rosyjskie wrzutki na temat Smoleńska, bardzo często zresztą podchwytywane i kolportowane następnie przez polskie mainstreamowe media.
Nie mogło być jednak inaczej, skoro rządzący nie potrafią patrzeć na tragedię smoleńską w kontekście całości państwa, a używają jej tylko w jednym celu – podbicia sondażowych słupków. Do podobnego zdania na temat działań polskiego rządu bardzo szybko doszła antyputinowska opozycja w Rosji. „Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne” – to fragment listu, jaki do Donalda Tuska skierowali rosyjscy decydenci już w maju 2010 r. (list ten jednak pozostaje ponuro aktualny). W odpowiedzi premier... pochwalił działania rosyjskich władz, przekonując, że rosyjskie śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej jest „otwarte” oraz zapewnia „dostęp opinii publicznej do informacji”.
Ukraińska puenta
Ponurą puentą wiary naszego premiera w dobre intencje Putina okazała się rosyjska agresja na Ukrainę. Moskwa zdecydowała się wpierw wesprzeć politycznie dyktatora mordującego własnych obywateli (wysłała mu nawet na pomoc swoje specsłużby), a następnie dokonać inwazji na suwerenne państwo. I to właśnie te działania Putina pokazują nam dzisiaj w sposób najbardziej wyraźny z możliwych, że rozwiązanie sprawy Smoleńska jest naszą racją stanu.
Co właściwie ujawnił Smoleńsk? To, że jesteśmy w obliczu barbarzyńskich działań naszego sąsiada bezbronni. Że akceptujemy jego warunki gry, że nawet go w tym wspomagamy. Że nie jesteśmy w stanie się bronić ani określić własnych celów. Że jedyne polityczne działanie, na jakie będzie nas stać, to pokorne milczenie, tulenie się do Putina oraz bieganie na cmentarze Armii Czerwonej, by złożyć w hołdzie znicze na grobach okupanta. Co gorsza, sytuacja po Smoleńsku nie tylko pokazała, że nasze państwo jest bezbronne i niezdolne do działania. Pokazała też, że część polskich elit politycznych jest w stanie rozgrywać tak fundamentalną dla naszego bezpieczeństwa kwestię, jaką była tragedia 10 kwietnia, przeciw tym, którzy chcą dojść nie tylko do prawdy, ale także ograniczyć te patologie, które do katastrofy smoleńskiej doprowadziły i które okazały się tak groźne dla naszej podmiotowości. Postulaty odbudowy państwa, reformy – przedstawiono jako kolejną partyjną awanturę.
Pytanie dla Polski
Mimo że od tragedii minęły już cztery lata, w stosunku rządu do Smoleńska nic się właściwie nie zmieniło. To nie Putin, usiłujący na nowo podporządkować sobie całą Europę Środkową, jest wrogiem Donalda Tuska. Jest nim wciąż Jarosław Kaczyński. Oraz ci, którzy chcą, by Polska wyciągnęła lekcję ze Smoleńska, ukarała winnych i zaczęła reformy. Bo przecież jak ktoś podważa rządową wersję zdarzeń ws. 10 kwietnia, to jest pisowcem, a jak jest pisowcem, to jest brzydki, głupi, stary, jednym słowem: „oszołom”. Warto przy tej okazji spytać, czy „oszołomem” jest również Aleksander Vershbow, wiceszef NATO? Ten były ambasador USA w Rosji, znający naszego sąsiada doskonale, stwierdził, że „całkowicie rozumie, jak wzburzeni są Polacy, nie mogąc zapoznać się ze wszystkimi faktami i dotrzeć bliżej do przyczyn tej strasznej tragedii”. Powinno być oczywiste dla każdego, że brak ukarania winnych za doprowadzenie do tej katastrofy, brak jakiejkolwiek refleksji nad jej instytucjonalnymi uwarunkowaniami, nad słabością państwa, które daje się tak pomiatać Rosji, będzie prowadził do sytuacji, w której słabość i dyspozycyjność Polski będzie nie tylko akceptowana i aprobowana, ale wręcz utrwalana. Ludzie zaś, którzy do tego stanu Polskę doprowadzili, będą mogli czuć się kompletnie bezkarni.
Dlatego Smoleńsk nie jest i nie może być sprawą partyjną. Powinien być ważny dla każdej z partii, czy to lewicowej, czy centrowej, czy prawicowej – ponieważ pytanie o to, co zrobimy ze Smoleńskiem, jest pytaniem o przyszły los naszego państwa. Czy chcemy być bezbronni wobec Putina? Czy chcemy czekać, aż nasze państwo przeżyje to, co trwa dziś na Ukrainie? Aż rosyjskie specsłużby zaczną mordować naszych obywateli, a rosyjskie czołgi wjadą na nasze terytorium? Czy też chcemy budować państwo, w którym nie wydarzy się po raz kolejny taka tragedia jak ta z 10 kwietnia? Państwo, które będzie w stanie się bronić przed despocją rosyjskiego przywódcy? Odpowiedź na to pytanie powinna być niezależna od naszej proweniencji politycznej i światopoglądowej.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dawid Wildstein,Samuel Pereira