Waldemar Łysiak uznał za stosowne napisać tekst o ukraińskich protestach przeciwko reżimowi Wiktora Janukowycza. Mogliśmy z niego się dowiedzieć wielu ciekawostek. Otóż kijowski majdan to zbiorowisko genetycznie ułomnych mutantów, marzących tylko o zabijaniu Polaków. Wielbiących Banderę i nazizm. Trzeba trzymać się od nich z daleka. Niech Janukowycz wygra.
Po co właściwie zajmować się tekstem Waldemara Łysiaka w „Do Rzeczy”?
Ponieważ stanowi on idealne kompendium mitów, półprawd i fałszów, poprzez które rzeczywistość majdanu opisuje część polskiej prawicy. I dlatego warto się nad nim nachylić i pokazać, do jakiego stopnia jest to opis i fałszywy, i absurdalny, i wewnętrznie sprzeczny.
Kłamstwa o majdanie
Dla Łysiaka (jak i narodowców czy znacznej części ludzi związanych ze środowiskiem kresowym itd.) majdan to banderowcy. Chcą mordować Polaków, a nie z nimi rozmawiać.
Gdyby wziąć te słowa na poważnie, to należałoby wypowiedzieć wojnę majdanowi, wysłać posiłki dla Janukowycza albo przynajmniej zamknąć granicę przed ukraińskimi potworami i oddać ich w ręce Rosji.
Ten opis jest po prostu kłamstwem. Absurdalność tej propagandy staje się uderzająca, gdy człowiek znajdzie się już na majdanie (warto zwrócić uwagę, że żaden z krytykantów, tak mocno gardłujący w prawicowych mediach, na to się nie zdobył). Czy na majdanie są flagi UPA? Są. Czy są odwołania do Bandery – są, i to widoczne. Jednak nie tworzą one klimatu majdanu ani nie wyrażają jego postulatów. Są jednym z wielu jego elementów, i na pewno nie najsilniejszym. Większość protestujących zebrała się tu, by walczyć z tymi, którzy do nich strzelają, z reżimem, który chce ich pozbawić wolności. Historia jest dla nich drugorzędna.
Symbole, które niesie część demonstrantów, nie mają dla nich odniesienia do realnych wydarzeń historycznych. Są wyrazem sprzeciwu wobec tego, co dzieje się teraz, a nie afirmacją zbrodni z przeszłości. Tak jest np. z flagami UPA. Większość Ukraińców nie ma pojęcia, że armia ta popełniała zbrodnie na Polakach. Znają UPA tylko z walk z Sowietami. Dochodzi w związku z tym do paradoksalnych sytuacji. Gdy obalono w Kijowie pomnik Lenina, w tłumie powiewało wiele flag UPA. Gdy trzymający je ludzie zobaczyli moją radość ze zniszczenia monumentu zbrodniarza, zaczęli spontanicznie skandować:
„Polska, Polska!”. Podobnych sytuacji jest bardzo wiele. Zresztą większość obecnych na majdanie na widok Polaków okazuje niesłychaną radość.
Ukraina i Marsz Niepodległości
Jednocześnie trzeba przyznać rację tym, którzy zwracają uwagę na coraz większą widoczność skrajnego nacjonalizmu na majdanie, czasem zahaczającego wręcz o gloryfikację nazizmu. Ogień barykad i mordy reżimu Janukowycza zradykalizowały protest. Jednak nawet na najbardziej wysuniętych placówkach majdanu, np. ul. Hruszewskiego, gdzie właściwie nie ma nocy i dnia bez starć z Berkutem, taka symbolika stanowi mniejszość. W porównaniu z początkiem protestów jest wyraźniejsza, ale nadal nie reprezentuje majdanu. Można sobie pozwolić na porównanie z 11 listopada w Polsce. Możemy nie lubić przywódców Marszu Niepodległości, ale czy stwierdzimy, że jego uczestnicy są faszystami? Czy sam marsz jest inicjatywą neonazistowską? A przecież uczestniczą w nim grupki neonazistowskie, czasem usłyszy się rasistowskie hasła
. Jednak żaden zdrowo myślący człowiek nie będzie usiłował wepchnąć całej tej manifestacji do worka z napisem „nazizm”. Nie tylko dlatego, że nie chce być jak Adam Michnik czy Sławomir Sierakowski, bo to wstyd. Także dlatego, że elementarna uczciwość nie pozwala obrażać tysięcy ludzi, uczestniczących w tym proteście. Chciałbym więc, żeby podobna rzetelność cechowała tych, którzy opisują majdan dziś, a zwłaszcza publicystów prawicowych. Bo przykra to dla mnie sytuacja, gdy prawdziwiej opisuje majdan „Wyborcza” niż część moich prawicowych autorytetów. Poza tym przyjmijmy nawet na sekundę wersję, że majdan rzeczywiście w większości jest banderowski (co jest oczywistą brednią). Rozumiejąc przerażającą historię tej postaci, zadajmy sobie pytanie:
czy to, że Ukraińcy, w większości nieznający ciemnych kart biografii Bandery, oddają mu cześć – powinien być powodem, dla którego akceptujemy fakt, że Janukowycz ich morduje? Że wprowadza dyktaturę i oddaje ich kraj w ręce Rosji? Czy nasi prawicowi idole, tak często odwołujący się do chrześcijaństwa, wolności, możliwości samostanowienia, nagle uznali, że niewłaściwe autorytety to wystarczający powód, dla którego można strzelać do ludzi z broni snajperskiej i mordować porwanych opozycjonistów (którzy, co warto powtarzać, z Banderą nie mieli nic wspólnego)?
Druga Czeczenia?
W wypadku znacznej części Ruchu Narodowego argumentacja antymajdanowa ma na celu polityczną instrumentalizację tragedii wołyńskiej. Staje się pretekstem do ataku na PiS i zbieraniem ewentualnych głosów wyborczych. Tym samym poważna dyskusja o majdanie jest wciąż sprowadzana do poziomu rynsztoka i politycznej awantury z PiS.
Jednak cały paradoks narracji utożsamiającej majdan z banderowcami tkwi w tym, że jest to jeden najsilniejszych argumentów za obecnością Polaków na majdanie. Czarna wizja Łysiaka nie jest bowiem prawdziwa, ale może się ziścić. I musimy zrobić wszystko, by do tego nie doszło, czyli wspierać te działania, które doprowadzą do obalenia Janukowycza.
Janukowycz nie jest gwarancją, że banderowców nie będzie. To jego polityka prowadzi do radykalizowania się poglądów tej części populacji, która nie akceptuje tego reżimu. Im Ukraina jest dalej od Europy, im bardziej jest osamotniona w walce z przemocą wspieraną przez Rosję – tym bardziej jej zachodnia część przybierać będzie szaty skrajnego nacjonalizmu. Warto mieć świadomość, że Ołeh Tiahnybok jest umiarkowany jak na Swobodę. Partie opozycyjne, takie jak UDAR i Batkiwszczyna, będą konkurencją dla skrajnych narodowców i odbiorą im głosy. Jeśli Janukowyczowi uda się zdławić ten bunt, w konsekwencji na placu boju pozostaną tylko ci najbardziej radykalni. Ponadto wejście Ukrainy w orbitę zachodnich wpływów jest jedyną szansą na uspokojenie radykalnych tendencji. Pokazanie ludziom majdanu, że Europa, w tym Polska, wyciąga do nich rękę – może uświadomić im, że zbyt radykalna propaganda nacjonalistyczna nie tylko promuje nieprawdę, ale także jest dla nich nieopłacalna – skończy się bowiem utratą sojuszników.
Jeśli jednak będą samotni, pozbawieni wsparcia z zewnątrz, gnębieni przez swoją władzę i Rosję – wtedy jedyne, co im pozostanie, to odwołanie się do wizji najbardziej skrajnych i pełnych przemocy. Do czego zresztą dąży dziś tak Rosja, jak i Janukowycz – aby legitymizować swoją władzę jako jedyny ratunek przed „radykałami”. Przy całej świadomości różnicy tych dwóch sytuacji – spójrzmy, w jaki sposób znaczna część Czeczeńców osunęła się w skrajny fundamentalizm islamski. Stało się to w momencie, gdy wkroczyła tam Rosja i zainstalowała swój marionetkowy rząd. Dopiero wtedy, pod wpływem poczucia osamotnienia i doświadczenia straszliwych mordów, Czeczeńcy zaakceptowali pośród siebie tych, którzy nawoływali do skrajnej przemocy. To samo może stać się na Ukrainie.
Naprawdę groźna Ukraina
Jedno jest pewne.
Polska nie może nigdy zapomnieć o tragedii Wołynia, o niesłychanym okrucieństwie tego mordu (nawet jak na koszmarny wiek XX), o zezwierzęceniu i barbarzyństwie tych, którzy go dokonali, posiłkując się ideologią Bandery – bo przestałaby być Polską. Ale nie może też pozwolić na to, by Ukraina weszła na stałe w orbitę rosyjskich wpływów. Nie może od niej się odwrócić, nawet gdy ta będzie wystawiała sobie nie takich bohaterów, jakich wymarzą sobie ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Waldemar Łysiak czy przywódcy Ruchu Narodowego. Bo istnieje Ukraina dla Polski dużo bardziej niebezpieczna niż ta, w której stawia się pomniki banderowcom. To Ukraina, na której stacjonują rosyjskie wojska.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dawid Wildstein