Dziś w nocy obchodzić będziemy 183. rocznicę wybuchu powstania listopadowego. W sprawie oceny tego akurat zrywu niepodległościowego, który, z racji swojego zasięgu, jest nazywany wojną polsko-rosyjską, panuje consensus. Nikt raczej nie oznajmi nagle, że była to bezsensowna rzeź, że zamiast walczyć, powinniśmy ruszyć z braćmi Moskalami na Berlin czy też szczęśliwie kolaborować z caratem, bo patriotyzm to rasizm.
Na pamięć o bohaterach powstania listopadowego nikt raczej nie będzie pluł, żeby zbić na tym swój kapitał polityczny. Ale skoro wspominamy o bohaterach, warto też pomyśleć o zdrajcach. Nie da się bowiem określić bohaterstwa, nie odnosząc go do konkretnego pojęcia zdrady – jako postawy przeciwstawnej. Dlatego świat, w którym zapomniano, co znaczy zdrada, nie jest też w stanie określić tego, czym jest bohaterstwo. Zamiast więc hołdu powstańcom listopadowym, III RP jest co najwyżej zdolna przeprowadzić kilka kiczowatych uroczystości. Bo jakim szacunkiem może ich obdarzyć państwo, które pozwala, by ludzie kolaborujący z ZSRS współpracowali z BBN? Które honoruje Jaruzelskiego?
Po którego ulicach spacerują wciąż nieukarani kaci podziemia niepodległościowego?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dawid Wildstein