Po północy silne oddziały wojska zajęły ulice Warszawy, tworząc kordony, a policja z żołnierzami przystąpiła do pojmania rekrutów. Dzielnica za dzielnicą. Poboru dokonano z „całą brutalnością, na jaką żołdactwo zdobyć się mogło, toteż działy się rzeczy straszne. Odrywano synów od umierających matek, zabierano gości i młodego męża z wesela, stawiających opór bito bez miłosierdzia i zakuwano w kajdany” – tak Józef Dąbrowski opisywał brankę przeprowadzoną w Warszawie w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 r.
Tę
dramatyczną noc zapamiętała także Seweryna Duchińska, patrząc przez okna mieszkania przy Krakowskim Przedmieściu:
„Widzimy oddziały żołdactwa przesuwające się jeden za drugim; lufy bagnetów połyskują od latarni, którymi oświecają sobie drogę. Kołacą w bramy, na głos ich rozmykają się zawarte rygle; światło migoce na wszystkich piętrach, snać sołdaci przebiegają dom od piwnicy do poddasza. Wychodzą nareszcie z klątwą na ustach, nie znaleźli nikogo. Powtarza się to w każdym niemal domu”. Plastyczny obraz tej nocy pozostawił Artur Grottger na jednym z rysunków: mężczyzna spętany powrozem i wyprowadzany pod bagnetami, rozpaczające kobiety z wyciągniętymi rękami, powywracane sprzęty…
Józef Janowski, członek przygotowującego powstanie Komitetu Centralnego Narodowego (KCN), a później sekretarz Rządu Narodowego, wstał tego dnia wcześniej. Wziął dorożkę i o wpół do ósmej był już w mieście
. „Uderzył mnie od razu jakiś ruch niezwykły o tej porze na ulicach i to już nie tylko samych mieszkańców, ale i wojskowych. Spotykałem bowiem liczne oddziały piechoty i silne patrole kozackie. Gromadki ludzi stawały na ulicach, żywo rozmawiając; często dochodził z tych gromadek płacz i narzekania. Więc to pobór być musiał, przeszło mi przez myśl. Punkt o 8.00 przyjechałem na miejsce. Zastałem już wszystkich kolegów z wyjątkiem Padlewskiego. Przyjęli mnie koledzy słowami: »Wiesz, pobór się odbył«. Cała groza położenia stanęła nam przed oczami” – szczerze napisał Janowski, 32-letni architekt.
Wtedy podjęli decyzję, że powstanie wybuchnie w nocy z 22 na 23 stycznia.
Przeprowadzenie poboru do wojska – w Królestwie po raz pierwszy od sześciu lat – zostało ogłoszone już jesienią 1862 r. Tysiące młodych ludzi miało pójść na 15–25 lat do rosyjskiej armii gdzieś w głąb Rosji, na Kaukaz. Tym razem pobór miał mieć charakter proskrypcyjny, na listy trafiały zgodnie z instrukcjami osoby
„niekorzystnie notowane podczas ostatnich ruchów”. Przygotowywali je naczelnicy powiatów z żandarmerią, w Warszawie osobiście – prezydent Zygmunt Wielopolski, syn Aleksandra, z oberpolicmajstrem Sergiuszem Muchanowem.
Cel branki był oczywisty: rozbić niepodległościową konspirację i tym samym udaremnić powstanie. Na to liczył margrabia Wielopolski –
„rozciąć ten wrzód”.
„Kościoły były zapełnione”
Panowało powszechne przekonanie, że
branka będzie sygnałem do wybuchu powstania, chociaż pod koniec 1862 r. – poza częścią rozgorączkowanej młodzieży – większość przywódców ruchu przewidywała, że
„będzie gotowe” ono za rok, nawet dwa. Najwcześniejszy termin, który zakładano, to była wiosna – maj 1863 r. Tym bardziej że w grudniu konspiratorzy ponieśli ciężkie straty. Został aresztowany Bronisław Szwarce, członek KCN, a w Paryżu francuska policja zatrzymała Polaków, którzy mieli przy sobie 60 tys. franków na zakup broni. Wszystkie znalezione przy nich dokumenty Francuzi przekazali rosyjskiej ambasadzie w Paryżu… Upadały też kolejne powstańcze zamierzenia. Plan opanowania twierdzy w Modlinie przy pomocy jej załogi i zdobycia ogromnych zapasów uzbrojenia okazał się niewykonalny, wybrano zatem atak na Płock, w którym miał się ujawnić Rząd Narodowy. Dyskutowano długo nad sposobami uchronienia młodzieży przed branką, np. wyjścia z miast, schronienia się w Górach Świętokrzyskich. Ostatecznie z Warszawy młodzież zaczęła wychodzić na początku stycznia 1863 r., udając się do Puszczy Kampinoskiej i w okoliczne lasy.
„Wygląd miasta w dniach 13 i 14 stycznia był bardzo poważny. Kościoły były zapełnione, szczególnie młodzieżą, która otaczała konfesyonały i przystępowała do »Stołu Pańskiego«. Z całą gotowością i świadomością bliskiego boju z wrogiem, z całym spokojem i przekonaniem o obowiązku względem Ojczyzny opuszczali oni progi rodzinne... Gotowali się na śmierć, bo wszyscy wychodzili z tem świętem przekonaniem i postanowieniem, że muszą zwyciężyć lub zginąć”.
„Wojsko i policja zachowywały się wzorowo”
Wielopolski zadbał, aby informacja o terminie branki nie przedostała się do konspiratorów, mimo że ci mieli swoich ludzi w wojsku i administracji. Decyzję podjęto na Zamku dopiero przed północą, a akcję zaczęto po godz. 0:30. Do rana pojmano ok. 1800 rekrutów.
Nie padł ani jeden strzał… Wielki książę Konstanty pisał do Petersburga:
„Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania. Teraz możemy wykrzyknąć z głębi wdzięcznego serca: »Wielik russkij Bog!«”.
Powstanie nie wybuchło. Bunt i gniew zastąpiły rozpacz, rezygnacja, pretensje. Atakowano przywódców KCN, że nie uchronili młodzieży przed poborem, że dali się zaskoczyć. Wśród tysięcy młodych, którzy ukryli się w lasach, nastroje były podłe, brakowało broni…
I w tym momencie powstańcy uzyskali wsparcie z najmniej oczekiwanej strony. Był nim artykuł w oficjalnym „Dzienniku Rządowym” opisujący brankę. Nie ostatni raz bezczelne kłamstwo – tyle razy dotąd znoszone w pokorze – przelało czarę (ponad 100 lat później jeden artykuł w „Głosie Szczecińskim” w styczniu 1971 r. wywoła strajk w stoczni i zmusi Gierka do przyjazdu do stoczniowców…). Zdumieni ludzie czytali, że
„od lat trzydziestu nie było przykładu, aby popisowi okazywali tyle ochoty i dobrej woli”, miel
i „najlepsze, a nawet wesołe usposobienie”. „Wielu też popisowych oświadczało radość, że w szkole porządku, jaką będzie dla nich służba wojskowa, będą mogli z dręczącej dla nich bezczynności bałamutnego życia wyswobodzić się”, „wojsko i policja zachowywały się wzorowo” i dało się słyszeć
„uskarżenia na wichrzenia ludzi bezrządu i mniemanych władz tego stronnictwa, które ich z drogi uczciwej pracy popchnęło do próżniactwa i jałowego rozmarzenia”. Wobec tych słów oburzenie na władze stało się powszechne. Nawet niedawni przeciwnicy powstania zaczęli mówić, że źle się stało, iż nie popłynęło nieco krwi.
„Ta kropla krwi byłaby uratowała honor narodu…”.
„Po strasznej hańbie niewoli…”
W tych dniach konspiratorzy – w Warszawie organizacja liczyła 8 tys. zaprzysiężonych, na prowincji 20 tys. – byli w wirze ostatnich przygotowań. Wydawano rozkazy, wysyłano kurierów, gromadzono broń. Poetka i pisarka Maria Ilnicka wraz z bratem Janem Majkowskim kończyli tekst powstańczego manifestu.
„Po strasznej hańbie niewoli, po niepojętych męczarniach ucisku Centralny Narodowy Komitet, obecnie jedyny legalny Rząd Twój Narodowy, wzywa Cię na pole walki już ostatniej, na pole chwały i zwycięstwa, które Ci da i przez imię Boga na niebie dać przysięga, bo wie, że Ty, który wczoraj byłeś pokutnikiem i mścicielem, jutro musisz być i będziesz bohaterem i olbrzymem!”.
Przygotowywano dekrety uwłaszczeniowe, które miały przyciągnąć do sprawy niepodległości włościan. 22 stycznia 1863 r. członkowie Tymczasowego Rządu Narodowego spotkali się jeszcze rano, aby ustalić ostatnie szczegóły. Po południu dotarli na dworzec kolejowy.
„Nie zbliżaliśmy się do siebie, żeby nie zwrócić uwagi. Dopiero w wagonie znaleźliśmy się razem” – zapamiętał Janowski. Pociąg ruszył o godz. 17, aby przez Skierniewice, Łowicz dotrzeć do Kutna – miasta położonego najbliżej Płocka. Na miejsce dotarli o północy.
„W miasteczku była cisza zupełna; ledwieśmy się dostukali do jakiejś oberży, nibyto hotelu i jako tako się pomieścili. Była to właśnie niemal godzina wybuchu powstania”. W odległym o blisko pięćdziesiąt kilometrów Płocku uderzono w dzwony…
Autor jest doktorem historii, redaktorem, publicystą, autorem książek „Wojna z narodem”, „Czarne juwenalia”, współautorem m.in.: „W cieniu czerwonej gwiazdy. Zbrodnie sowieckie na Polakach (1917–1956)”, „Komunizm w Polsce”, „Droga do niepodległości. Solidarność 1980–2005” oraz serii książek historycznych dla dzieci „Kocham Polskę”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Jarosław Szarek
Wczytuję ocenę...