Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

2014: figa dla Polski

Na naszych oczach tworzy się nowa geografia polityczna Europy. Niestety dzieje się to bez naszego specjalnego zainteresowania. Zajęci reformowaniem Rzeczypospolitej, za mało zwracamy uwagę na to, co dzieje się poza Polską, w Europie.

Na naszych oczach tworzy się nowa geografia polityczna Europy. Niestety dzieje się to bez naszego specjalnego zainteresowania. Zajęci reformowaniem Rzeczypospolitej, za mało zwracamy uwagę na to, co dzieje się poza Polską, w Europie.

Już w roku 2012 możemy przewidywać, jaka będzie nowa europejska architektura polityczna. Po roku 2014. Dlaczego akurat ta data? To właśnie wtedy, mniej więcej od czerwca, zacznie się formowanie nowych władz instytucji europejskich.

Europa skręca w lewo

Wybory w kilku dużych i niektórych mniejszych krajach członkowskich Unii pokazały wyraźną tendencję: traci chadecja (Europejska Partia Ludowa), zyskuje lewica. Zaczęło się od porażki Nicolasa Sarkozy’ego we francuskich wyborach prezydenckich, a zaraz potem klęski jego partii UMP w wyborach do Zgromadzenia Narodowego w Paryżu. Wcześniej jednak centroprawica utraciła władzę w Danii. W ubiegłą niedzielę lewica wygrała wybory parlamentarne w siódmym co do wielkości państwie UE, czyli Rumunii. Dosłownie za chwilę lewa strona wygra we Włoszech, a Italia będzie miała drugiego w historii premiera z legitymacją członka PCI – Włoskiej Partii Komunistycznej. Pierwszym był przed 11 laty Giuliano Amato. Włochy to kraj należący do tzw. wielkiej czwórki obok Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. To, kto będzie dysponował większością z 77 włoskich mandatów do Parlamentu Europejskiego, może mieć wpływ nie tylko na wybór szefa tej instytucji, ale też innych stanowisk w euronomenklaturze. Kluczowe dla politycznego meczu socjaliści-chadecy będą więc także przyszłoroczne wybory do Bundestagu. Zwycięstwo SPD i jej kandydata na kanclerza Peera Steinbrücka może otworzyć drzwi do gabinetu szefa Komisji Europejskiej w Brukseli innemu Niemcowi, obecnemu szefowi europarlamentu Martinowi Schulzowi. Ale nawet brak lewicowej wiktorii nad Renem i powstanie „czarno-czerwonej”, tzw. wielkiej koalicji w Berlinie (CDU-SPD) też może skończyć się utorowaniem drogi na rondo Schumana w Brukseli (siedziba Komisji) dla niemieckiego polityka i zapewne także będzie to Schulz.

Funkcje malowane i realne stanowiska

Poza fotelem przewodniczącego Komisji są jeszcze trzy inne stanowiska, o które toczyć się będzie gra. Dwa z nich są szczególnie istotne dla kształtu polityki UE, trzeci zaś jest głównie prestiżowy. Ten ostatni to krzesło szefa Parlamentu Europejskiego. Wybór na to stanowisko zależy od wyniku bezpośrednich wyborów do PE, które odbędą się po raz drugi w aż 27 państwach UE pod koniec maja 2014 r. To stanowisko bardziej medialne niż gwarantujące realne wpływy. Nawet europeiści nie pamiętają, czym zapisała się Francuzka Nicole Fontaine (EPP 1999– 2002), która kierowała Europarlamentem w latach 1999–2002. Ale pamiętają energicznego Irlandczyka Pata Coksa (liberałowie, 2002–2004) czy sprawnego Niemca Hansa-Gerta Poetteringa (EPP 2007–2009). Raczej nie zapamiętają też hiszpańskiego (katalońskiego) socjalisty Josepa Borrella Fontellesa (2004–2007), no, może poza jego ideologicznym doktrynerstwem. Dla obecnego, Schulza, ten fotel może być trampoliną do europejskiej raczej (a nie niemieckiej) kariery. W Strasburgu czuć, że to on jest szefem PE i że są to rządy realne, a nie malowane. Kontrastuje pod tym względem ze swoim, skądinąd jakże sympatycznym, poprzednikiem Jerzym Buzkiem.

Eurotort nie dla Polski i „nowej” Unii

W brukselskich kuluarach mówi się jasno: wszystkie cztery kluczowe stanowiska w Unii Europejskiej (szefowie Komisji, Rady, Parlamentu i wiceszef Komisji ds. polityki zagranicznej) przypadną po 2014 r. wyłącznie tzw. starej Unii. Unijne rozdanie polityczne na lata 2014–2019 będzie jeszcze bardziej preferowało interesy „15”, czyli państw, które weszły do UE najpóźniej w 1995 r., niż robi to budżet Unii na lata 2014–2020. My jako Polska i my jako Europa Środkowo-Wschodnia możemy nie mieć specjalnych złudzeń. Limit ukłonów w naszą stronę został wyczerpany przez 30-miesięczne formalne przewodniczenie Parlamentowi Europejskiemu przez Jerzego Buzka. To fatalna wiadomość. Traktat lizboński wykreował nowy ważny organ władzy w UE, czyli szefa Rady Europejskiej. Jego rola nie jest precyzyjnie określona, stąd spory kompetencyjne z przewodniczącym Komisji Europejskiej – sęk w tym, że ani Rzeczpospolita, ani nasz region nie ma co liczyć na żadną z tych funkcji. Również Polska, będąc szóstym co do liczebności krajem członkowskim Unii Europejskiej, przy dramatycznie biernej polityce zagranicznej tandemu Tusk-Sikorski nie ma nawet co marzyć o funkcji wiceprzewodniczącego Komisji odpowiedzialnego za EEAS (European External Action Service, czyli Europejską Służbę Działań Zewnętrznych). A ten właśnie kąsek – unijny MSZ – jest doprawdy godny zainteresowania, jako że w praktyce stanowi on nie tylko, a nawet nie głównie instrument polityki zagranicznej Unii (bo wciąż takiej jednolitej polityki nie ma), lecz naturalne przedłużenie wpływów krajów, z których pochodzą unijni ambasadorzy. Polska ma ich na razie dwóch, choć powinna mieć zgodnie z wielkością populacji 10–11. W spektakularny sposób EEAS jest kolejnym obszarem dominacji „starej” Unii, a zwłaszcza największych jej państw oraz Belgii, które mają nieproporcjonalnie dużą liczbę przedstawicieli dyplomatycznych UE.

Polska Tuska, czyli czego się nie robi

Polska zapewne za trzecim razem dostanie fotel jednego z siedmiu wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej. W kadencji 2004–2009 jedynym zastępcą Barroso spośród państw nowej Unii był przedstawiciel… maleńkiej Estonii Kim Siim Kallas, w drugiej kadencji 2009–2014 jest dwóch reprezentantów naszego regionu: ponownie Estończyk oraz Słowak Maroš Šefčovič. To, że rząd SLD, a potem PO-PSL nie potrafiły wywalczyć funkcji wiceszefa Komisji dla największego kraju Europy Środkowo-Wschodniej i szerzej: „nowej” UE, może być kolejnym aneksem do książki Aleksandra Bocheńskiego „Dzieje głupoty w Polsce”.

Osiągniemy tę funkcję za dwa lata, ale na pewno nie będzie się ona łączyła z polityką bezpieczeństwa, obrony i polityką międzynarodową UE, a więc nadzorem nad EEAS.

Gdyby III RP była Szwecją czy Danią, rząd wspólnie z opozycją i to przy uruchomieniu parlamentu podjąłby akcję, której celem byłoby uzyskanie dla nas za nieco więcej niż półtora roku (!) istotnych wpływów i aktywów w strukturach europejskich. Ale III Rzeczpospolita jest Polską Tuska, a w niej aspiracje i ambicje narodowe oraz świadome planowanie polityki zagranicznej to pojęcia ze Słownika Wyrazów Obcych. Nic więc dziwnego, że za ok. 20 miesięcy okaże się, że dostaniemy figę z makiem, a nie kluczowe stanowiska w Brukseli. Warszawa będzie więc zapewne biernym obserwatorem tworzenia się nowej konfiguracji europejskiej w postaci koalicji lewicy z liberałami i zielonymi kosztem chadecji, czyli Europejskiej Partii Ludowej. Oznaczać to będzie prawdopodobnie dalszą marginalizację PO i PSL jako ugrupowań wchodzących w skład EPL (EPP).

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

Ryszard Czarnecki