Wśród tych sympatyków Prawa i Sprawiedliwości, którzy pozostali aktywni w mediach społecznościowych, bardzo częsta jest tęsknota za rokiem 2015. Nie chodzi jednak w tym odczuciu wyłącznie o to, że był to czas niosącego nadzieję politycznego przełomu: dwóch kampanii wyborczych w atmosferze radosnego i niecierpliwego wyczekiwania, i dwóch zwycięstw po latach przegrywania i marginalizacji. Brakuje im również obecności partii jako sprawnej machiny potrafiącej narzucać swój przekaz mediom społecznościowym.
Bardzo szybko tamten entuzjazm zastąpiło poczucie, że choć trwają rządy w Alejach Ujazdowskich, rząd dusz w internecie został utracony. A to z kolei tylko część zjawiska − które zwłaszcza w roku wyborczym trzeba sobie uświadomić − szerszego problemu PiS z budowaniem, a zwłaszcza „sprzedawaniem” przekazu.
W czasach „pierwszego PiS” nierównowaga medialnego przekazu biła wręcz po oczach, co bardzo mocno przyczyniło się zarówno do upadku rządu, jak i bardzo wyraźnego zwycięstwa Platformy. Rządzący mieli oczywiście wpływ na media publiczne, lecz już na rynku prasowym sytuacja była dla prawicy trudniejsza niż dziś. Wychodziła oczywiście „Gazeta Polska”, a od pewnego momentu „Wprost” zmieniło linię na bardziej pro- niż antyrządową. Poza tym, nie licząc odrębnych tytułów, związanych z Kościołem czy „Tygodnika Solidarność”, świat mediów, z TVN i silniejszą niż dziś „Wyborczą”, był raczej jednolity. Jeszcze przed wyborami w 2007 r. efektem tej przewagi III RP w „starych mediach” był prawicowy, konserwatywny boom w blogosferze, który, choć w skali kraju nie mógł o niczym przesądzać, stał się na pewno jednym z elementów procesu przejęcia przez PiS władzy.
Jednak już w kolejnych latach sytuacja gwałtownie się zmieniła. Kto oglądał na żywo pamiętną debatę Tusk –Kaczyński, którą ten pierwszy wygrał chamstwem i krzykiem zgromadzonych za sobą politycznych kiboli, ten pamięta też, że od pewnego momentu podobnie wyglądała każda dyskusja, każda sekcja komentarzy w internecie. I sytuacja ta utrzymywała się bardzo długo, słabnąc od drugiej kadencji Platformy.
Na rynek weszły nowe prawicowe tytuły, a nastroje w internecie również zaczęły się zmieniać. Uśpiona dotychczasowymi sukcesami wyborczymi PO przegapiła moment, gdy to PiS zaczęło przejmować sieć. Udział w tym miała zarówno sama partia, a zwłaszcza do dziś przywoływany w tym kontekście Paweł Szefernaker, jak i oddolne, pospolite ruszenie, głównie na rosnącym w siłę Twitterze, które, inaczej niż w 2010 r. − gdy z oddolnego potencjału społecznego powstałego po Smoleńsku demonstracyjnie wręcz nie skorzystano − tym razem zostało zauważone i docenione.
Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory prezydenckie i parlamentarne, a zaczynający wówczas swą przygodę z czynną polityką dr Błażej Poboży (wcześniej tworzący nowatorski portal Polityka Warszawska politolog) stwierdzał, że po raz pierwszy to media społecznościowe przesądziły o wyniku wyborów. Relacje między partią, najpierw aspirującą do władzy, a chwilę później już rządzącą, a internetem budowały zaproszenia dla liderów opinii, więc już nie tylko dziennikarzy, lecz i aktywnych na Twitterze sympatyków, na konwencje wyborcze, imprezy w rodzaju przejazdu „szydłobusem” czy wreszcie tweetupy organizowane po wyborach czy to w KPRM, czy przez poszczególne ministerstwa.
Wszystkie te zwyczaje zanikły gdzieś w momencie wymiany premierów, a zły przykład dał tu prezydent Andrzej Duda, który przed wyborami obiecał swym sympatykom kolejny tweetup już w Pałacu Prezydenckim i słowa niestety nie dotrzymał. Tymczasem tego typu imprezy są bardzo ważne, pozwalają bowiem nie tylko budować więzi z sympatykami spoza struktur partii, lecz również tworzyć alternatywne sposoby dystrybucji przekazu, dużo bardziej autentyczne od partyjnych infografik i bardziej wiarygodne od telewizyjnych czy radiowych wiadomości. Inaczej mówiąc – przełamywać ideowy monopol medialnego, wrogiego PiS i szerzej, myśli patriotycznej, oligopolu.
Który, co również bardzo ważne, poza przekazem twardym, odbieranym również przez odbiorców jako polityczny, takim jak programy i kanały informacyjne, tworzy też przekaz miękki, wobec którego odbiorca jest dużo bardziej bezbronny. To żarty z polityków jednej tylko opcji między piosenkami w radiu czy kolejne wypowiedzi celebrytów rozprowadzające mocny przekaz anty-PiS po stronach o kulturze czy stylu życia.
O ile przekaz twardy jest w pewnym stopniu równoważony, na drugi problem PiS wciąż nie znalazło odpowiedniej odpowiedzi. Jeśli coś ratuje tu rządzących, to zdrowy rozsądek i swoista antyelitarność sporej grupy odbiorców. Trzeba jednak mieć świadomość, że kolejne wrzutki przyklejają się do rządu i zostają w społecznej świadomości (jak obciążenie Jacka Sasina wyborami kopertowymi czy ostatnio krytyka polityki cenowej Orlenu).
To opozycja częściej kreuje dziś język społecznej debaty i choć nie przekłada się to na jej bezpośrednie zyski, wpływa na zniechęcenie wyborców PiS i powszechną atmosferę, w której coraz trudniej jest się do popierania rządu przyznać. Taka deklaracja prowadzi bowiem nie tylko do ataku (w internecie werbalnego, poza nim coraz częściej fizycznego) ze strony agresywnych sympatyków opozycji, lecz i poczucia osamotnienia wśród osób, które się PiS rozczarowały. Jeśli więc Prawo i Sprawiedliwość ma dziś z kim przegrać, to nie z Donaldem Tuskiem, a z własnymi wyborcami, którzy z różnych powodów w dniu wyborów zostaną w domu.
W PiS nie brak osób, które dobrze rozumieją internet i które potrafiły organizować komunikację na tym poziomie, a przynajmniej doceniać jej znaczenie. Poza wymienionymi już Szefernakerem i Pobożym, warto wspomnieć jeszcze byłego rzecznika partii Radosława Fogla czy współodpowiedzialnego za przywołane już tweetupy i dobre relacje z sympatykami z sieci Pawła Rybickiego. Wszystkie te osoby bądź zajmują się dziś czymś innym, bądź są schowane na głębokim zapleczu, następców zaś nie widać.
Tak jak nie widać prawie PiS w nowych, a zwłaszcza tych najnowszych (TikTok, Instagram) mediach. Przekaz oparty na treściach oficjalnych i skierowany głównie do twardego elektoratu (a z drugiej strony przez najtwardszy elektorat kreowany, przy znużeniu lub zniechęceniu wielu osób, które potrafiły tworzyć atrakcyjne, spektakularne i celne treści) może tymczasem nie wystarczyć. Co więcej, w tym ostatnim segmencie mocniejszym głosem mówi Solidarna Polska, co sprawia wrażenie, że w kwestiach związanych choćby z KPO PiS właśnie ze swoim elektoratem rozmija się najmocniej. Na początku roku w komentowanej szeroko analizie stanu polskiego internetu politycznego zwrócił na to uwagę szef Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych Michał Fedorowicz.
I to też dzieje się na własne życzenie, PiS często nie chce lub nie potrafi wytłumaczyć pewnych działań wyborcom lub przekazać tego zadania niżej – do wiarygodnych i nieprzemawiających drętwym partyjnym językiem liderów opinii w sieci. Czy bez tego da się jeszcze wygrać wybory? Pewnie tak, będzie to jednak wygrana trudniejsza, prowadząca do rządzenia w coraz trudniejszych warunkach, w atmosferze osamotnienia i niezrozumienia.
To ostatni moment, by wziąć to pod uwagę. PiS potrzebuje nowego roku 2015. Paradoksalnie bowiem, choć przecież partia Jarosława Kaczyńskiego ma za sobą dwie kadencje rządzenia i często jest to boleśnie widoczne, choćby w zjawiskach, o których opowiada ten tekst, nadchodzące wybory dotyczyć będą tych samych co wówczas kwestii.