Szef MSZ Rosji wyraził ostatnio nadzieję na przełamanie impasu w relacjach z Polską. A dokładniej – jak to ujął – z „polskimi przyjaciółmi”, bo Rosja jest otwarta na współpracę i wszelkie nasze propozycje, o ile będą one „odideologizowane”. To zaskakujące, zwłaszcza gdy się przypomni, co Siergiej Ławrow i rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa czy inni dyplomaci rosyjscy mówili o Polsce przez ostatnie miesiące lub lata.
Rosyjskie MSZ atakowało Polskę jeszcze ostrzej i bardziej kłamliwie niż Kreml, a przecież w normalnym kraju to resort dyplomacji najlepiej waży słowa. Wypowiedź Ławrowa można rozumieć na różne sposoby – że liczy na jakichś „przyjaciół” w Polsce albo że to Rosja będzie decydowała o charakterze naszych dwustronnych relacji. Jeżeli Ławrow sądził, że Polaków taka wypowiedź uwiedzie, to bardzo się mylił. Można natomiast z dużą dozą prawdopodobieństwa określić, skąd nagle takie słowa o naszym kraju. Otóż ceny ropy pikują nie tylko w związku z koronawirusem, lecz także wojną cenową na światowych rynkach. Rosja po prostu traci finansowy grunt pod nogami i nie może już występować z pozycji siły, nawet jeśli bardzo by chciała.