10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Oczekiwana zamiana miejsc

Jedno ze spopularyzowanych przez modne memy z nosaczem powiedzeń brzmi „Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził…”. Czy tak właśnie czuła się w piątkowy poranek Małgorzata Kidawa-Błońska? Wygląda na to, że piszący jeszcze w styczniu o możliwej zamianie kandydatki PO na prezydenta Ryszard Terlecki był, przynajmniej w tej sprawie, najbardziej czujnym obserwatorem naszej polityki. A przecież tyle słyszeliśmy po drodze zapewnień o wsparciu, pomocy, wiernym trwaniu. Kandydatka tym bardziej musiała to przecież słyszeć. A jednak – wszystko się skończyło.

Prawie wszystko, bo nagle okazuje się, że teraz Kidawa-Błońska może zostać kandydatką Platformy na prezydenta, tyle że Warszawy. Ta nagroda pocieszenia może się zresztą okazać najpewniejszym elementem całej operacji, bo w bastionie PO, którym niewątpliwie jest stolica, wygrana kandydatki Platformy Obywatelskiej to czysta formalność. Pokazał to przecież start samego Rafała Trzaskowskiego.
Błędy kampanii Jakiego

Tamtą niewątpliwą, choć spodziewaną porażkę Prawa i Sprawiedliwości trzeba jednak przypominać, gdy znów obóz Zjednoczonej Prawicy będzie musiał wejść w konfrontację z dzisiejszym prezydentem Warszawy. Prawica popełniła wówczas właściwie tylko dwa błędy.

Pierwszy to zbyt długie zwlekanie z oczywistym dla wszystkich od początku wskazaniem na Patryka Jakiego jako kandydata i równoległe rozpatrywanie przez wiele tygodni kandydatury prof. Stanisława Karczewskiego, przez co stracono trochę czasu na przygotowanie Jakiego do startu.

Błędem drugim, o wiele poważniejszym, było założenie, że warszawiacy będą się kierowali racjonalnymi przesłankami. Patryk Jaki przedstawił miastu rozwojową, odwołującą się do wielkomiejskich i metropolitarnych ambicji oraz aspiracji wizję, której najmocniejszym akcentem była koncepcja wybudowania nowej, nowoczesnej i wielofunkcyjnej dzielnicy. Jaki gwarantował zerwanie z nieuczciwą i antyludzką praktyką zarządzania miastem, dał się już przecież poznać jako bezkompromisowy dla mafii, a współczujący dla jej niesłuchanych dotąd ofiar szef sejmowej komisji do spraw reprywatyzacji. Co więcej, choć było to ryzykowne w skali polityki ogólnopolskiej, lecz na gruncie warszawskim całkowicie racjonalne, podjął współpracę z byłym burmistrzem Ursynowa, mającym już doświadczenie współrządzenia z PiS, lewicowcem Piotrem Guziałem.

Dawało to szanse na zniwelowanie potencjalnych obaw sympatyków warszawskich ruchów miejskich, może nawet na uzyskanie przed drugą turą poparcia typowanego na zdobywcę mocnego trzeciego miejsca Jana Śpiewaka. Spotkania z Jakim były pełne emocji, najczęściej pozytywnych pomimo stałych prób rozbijania ich przez bojówkarzy z KOD. Na kogoś takiego czekało przecież bardzo wielu warszawiaków, zmęczonych bezdusznością ratusza, gentryfikacją, mafijnymi praktykami i powiązaniami.

Warszawska specyfika

Kampania Rafała Trzaskowskiego ograniczała się do spotkań z działaczami Platformy i wielkopańskich, snobistycznych wystąpień publicznych. W rezultacie kandydat Platformy coraz częściej był porównywany do Bronisława Komorowskiego. Czujność prawicy została całkowicie uśpiona, wydawało się, że w drugiej turze zdarzyć się może wszystko. Tyle że do żadnej drugiej tury nie doszło, zwyciężyły podsycane przez media (również społecznościowe) kompleksy i strach przed PiS. Jaki przegrał więc z warszawską specyfiką, równocześnie wyrabiając sobie jednak ogólnopolską markę i popularność. Trzaskowski zaś jako prezydent podnosił kolejne opłaty, zaniedbywał obowiązki, wielokrotnie wykazał się nieporadnością, a na koniec przed pandemią uciekł na urlop wypoczynkowy, by wrócić tylko po to, by zwalać na rząd winę za własną nieudolność.

Czy cokolwiek z tego wpływa na jego popularność w Warszawie? Nie. Gdyby nie start Szymona Hołowni, byłbym gotów się założyć, że w stolicy jego wygrana byłaby miażdżąca, nawet teraz wydaje się pewna, nie tylko w drugiej turze. Drugiej turze, która tym razem jest potencjalnym problemem właśnie dla kandydata PiS, nie opozycji, to jednak wielokrotnie już omówiony temat, w którym pojawienie się w stawce Trzaskowskiego dużo tak naprawdę nie zmienia. Jeśli już, to, paradoksalnie, na korzyść Andrzeja Dudy, Trzaskowski bowiem w drugiej turze oznacza mobilizację obu elektoratów – i opozycyjnego, mającego nadzieję na odzyskanie kolejnego ośrodka władzy, i rządowo-prezydenckiego, niemogącego się z takim rozwojem sytuacji pogodzić.

Niech Trzaskowski mówi…

Szanse Rafała Trzaskowskiego pozostają jak na razie zagadką. Pierwsze sondaże, dające mu od 11 do 16 proc. poparcia, nie są dla niego zbyt optymistyczne, trzeba jednak pamiętać, że w wypadku drugiej tury nawet 16 proc. może się łatwo zmienić w 51. Kluczowe jest pokazanie, jak na sprawy zwykłych ludzi przełożyła się jego warszawska prezydentura, pokazanie podwyżek, niespełnionych obietnic (również tych dotyczących ekologii i innych tematów, bliskich jego potencjalnym wyborcom, którzy w tej chwili są rozdarci między dwoma lub trzema kandydaturami), fatalnej pracy podległych mu urzędników.

Trzeba jednak pamiętać, że codzienne przypominanie kilku scen i obrazów, w tym idealnej do tworzenia zniechęcającego przekazu awarii oczyszczalni Czajka, może doprowadzić do ich neutralizacji, oswojenia się z nimi potencjalnych wyborców, którzy – przy nieumiejętnym serwowaniu – mogą je odrzucić jako propagandę lub uznać, że sprawy te nie będą miały znaczenia dla sprawowania funkcji prezydenta państwa. Dlatego najlepiej tak naprawdę dać Trzaskowskiemu mówić, tak aby każdy usłyszał, jak mało nowy kandydat Platformy na prezydenta Polski ma do powiedzenia. Jego niedzielne wystąpienie okazało się zbiorem komunałów, a jedynym konkretem był agresywny wybuch w odpowiedzi na niewygodne pytania dziennikarzy TVP Info, którym Trzaskowski zagroził likwidacją ich miejsca pracy.

Emocje kandydatów, emocje elektoratu

Można by odnieść wrażenie, że kandydat Platformy postanowił wcielić się w Szymona Hołownię i zalać odbiorców swoimi emocjami. Pierwsze krzyki mamy już za sobą, wkrótce doczekamy się zapewne również łez. Sam Hołownia zresztą doskonale zdaje sobie sprawę z tej sytuacji i mówi do swoich sympatyków, że Trzaskowski nie jest ofertą dla nich, ale jedynie próbą poradzenia sobie Platformy z wewnątrzpartyjnym kryzysem.

Nie tak dawno dowiedzieliśmy się, że sztab Szymona Hołowni bardzo dużo pieniędzy wydawał na internetową aktywność komentatorską swoich zwolenników. Teraz na wyścigi z nimi ruszyli ludzie Trzaskowskiego, mającego za sobą „Sok z buraka” i portal Wieści 24, który zresztą jeszcze na chwilę przed ogłoszeniem startu prezydenta Warszawy entuzjastycznie promował kandydaturę… Radosława Sikorskiego. Oba te media na razie skupiają się na atakowaniu Andrzeja Dudy, pytanie jednak, czy tak będzie do końca, jeśli okaże się, że pierwszych przeciwników trzeba szukać o wiele bliżej. Ciekawe jest też, jak w najbliższym czasie zachowa się kojarzony przecież z Hołownią TVN. Czy atak na TVP Info ma być „wpisowym” Rafała Trzaskowskiego dla kampanijnego wsparcia ze strony tej komercyjnej stacji, pierwszy raz w historii nie tak wcale pewnego?

Pozostają jeszcze emocje elektoratu, a te mogły zostać zachwiane i przez kampanię Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, i ostateczny sposób jej potraktowania. Duże wrażenie robią zestawione sceny z początku i końca jej kampanii, pani marszałek w otoczeniu tłumu sztabowców i samej. Skoro można tak potraktować własną kandydatkę, na co ma liczyć zwykły obywatel? Chyba tylko na to, że gdy zaczną się kłopoty, prezydent uda się na zasłużony urlop od zmartwień.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski