10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Koniec radosnej europropagandy

Przy okazji dyskusji o powiązaniu funduszy unijnych z „praworządnością” pojawiły się informacje o prawdziwym bilansie obecności Polski w UE. W ten sposób w naszym kraju po kolei padają kolejne mity dotyczące naszych „korzyści” z integracji europejskiej. A zwłaszcza z integracji w obecnym kształcie.

Przez wiele lat Polacy byli karmieni propagandą, jak to wiele pieniędzy otrzymujemy od Unii Europejskiej. Przez lata przy setkach mostów i skwerów stały tablice informujące, w jakim stopniu ten most czy skwer został sfinansowany ze środków unijnych. Dziś ta propaganda jest wykorzystywana przy okazji dyskusji o powiązaniu funduszy europejskich z „praworządnością”. Zwolennicy oddania polskiej suwerenności w ręce Brukseli przypominają, jak „wiele pieniędzy” od tej Brukseli „dostaliśmy” i „możemy jeszcze dostać”. Jednak ta propaganda coraz bardziej rozbija się o twarde dane, pokazujące, jak wiele pieniędzy udało się z Polski wytransferować Niemcom, Holendrom czy Francuzom. Słabnie więc propaganda euroszaleńców, przeciwnych polskiej niepodległości. Choć europropaganda wciąż jest w Polsce silna, to traci grunt pod nogami.

Mit zachodnich inwestycji

Przeciwnicy polskiej niepodległości lubią podkreślać, jakie to „morze pieniędzy” przypłynęło do Polski wraz z funduszami unijnymi. Ale tylko największy naiwniak uwierzy, że te pieniądze były za darmo. Coraz więcej Polaków widzi, że fundusze szły w parze z otwarciem naszego rynku na drenujący nas zachodni kapitał. Przeciwnicy polskiej niepodległości starają się bronić tezami o tym, że pieniądze z Polski transferują niemieckie czy francuskie firmy, które wcześniej w Polsce zainwestowały i dały Polakom pracę. Drenaż Polski jest więc ich zdaniem… zwrotem z inwestycji. Problem w tym, że wiele z tych zachodnich inwestycji, często po prostu zachodnich banków i sieci handlowych, wypchnęło wcześniej z rynku wiele firm polskich. Gdyby Lidl czy ING nie wypchnęły z rynku wielu polskich sklepów czy banków, to znaczna część pieniędzy zarabianych na zakupach i przelewach bankowych Polaków zostałaby w Polsce.

Inwestycje zagraniczne są w Polsce mocno zmitologizowane. Liberalni ideolodzy przekonują nas, że to właśnie w nich drzemie źródło sukcesu gospodarczego. Jako przykład pokazują Irlandię. Problem w tym, że ten kraj „osiągnął sukces” jako raj podatkowy. Niewielka Irlandia znalazła się w gronie takich „potęg gospodarczych”, jak Luksemburg, Bahamy i Macau. Liberalni ideolodzy przestali za to podawać jako przykład sukcesu swojej ideologii Koreę Południową czy Chiny. Tam państwo mocno wspierało rodzime firmy, a inwestycje zagraniczne miały służyć tylko zdobyciu know-how od zachodnich firm. Dziś te zachodnie firmy same są podkupywane przez kapitał chiński czy koreański. Niestety w Polsce o takim sukcesie mówić nie możemy. Nasz gospodarczy krajobraz zamiast rodzimych producentów smartfonów zdominowały montownie i biura rachunkowe zachodnich koncernów.

Mit funduszy „budujących Polskę”

Jeśli się wgłębić w bilans polskiej obecności w UE, to wychodzi on druzgocąco dla przeciwników polskiej niepodległości. Ci jednak nadal pozostają pod urokiem europropagandy, chwaląc się efektami działania funduszy unijnych w Polsce. To nic, że efekty tych funduszy to np. masa aquaparków, za których budowę trzeba będzie spłacać przez wiele lat kredyty (w połowie ich budowę trzeba było samemu finansować). To nic, że większość firm, które dostały pieniądze unijne na start, już dzisiaj nie funkcjonuje. Przeciwnicy polskiej niepodległości wciąż jednak lubią chełpić się autostradami i drogami ekspresowymi „wybudowanymi przez Unię”. Problem w tym, że równie dobrze kraje afrykańskie mogłyby się chwalić drogami wybudowanymi przez Chińczyków.

Przykład afrykański jest bardzo dobry, żeby pokazać realną wartość polityki gospodarczej opartej na zewnętrznych funduszach. Afryka jest przykładem regionu, który otrzymał w swojej historii najwięcej funduszy zagranicznych. Nadal jednak kontynent ten pozostaje biedny. Co innego wspomniane wcześniej Chiny. Te bez żadnych funduszy zewnętrznych tak rozbudowały infrastrukturę swojego kraju, że my możemy tylko pozazdrościć. Ze swoimi dwiema liniami metra w Warszawie, pozrywaną siatką lokalnych połączeń kolejowych i wciąż nie do końca satysfakcjonującym stanem dróg powiatowych i gminnych możemy pozazdrościć Chińczykom miast oplatanych siatkami metra i regionów oplatanych siatkami szybkich kolei. Polska ma w kwestii infrastruktury dużo do nadrobienia i fundusze unijne wiele nie pomagają. To, że mamy autostradę od granicy do granicy, nie zmienia faktu, że potrzebujemy przede wszystkim wreszcie połączenia autostradami wszystkich wielkich miast w Polsce, a mniejszych miast i miasteczek siatką kolei i dobrych dróg.

Ideologiczny mit wyższej cywilizacji

Jak wskazuje cała masa sondaży, Polacy mają do Unii Europejskiej stosunek skrajnie pragmatyczny. Są zwolennikami UE, kiedy przynosi im ona wymierne korzyści. Kiedy jednak pojawia się groźba kosztów, które miałyby przewyższyć korzyści, to z marszu stają się eurosceptykami. A trzeba dodać, że nie chodzi tu tylko o oczywiste koszty materialne. Utrata choćby części suwerenności też jest dla nas kosztem. Dlatego też probrukselska propaganda tak słabo działa w Polsce. Fakty działają na niekorzyść przeciwników polskiej niepodległości, którzy coraz częściej odwołują się do ideologii. Bruksela jako źródło funduszy strukturalnych jest w europropagandzie coraz częściej przedstawiana jako źródło „wyższej cywilizacji”. Cywilizacji, do której Polska (czy inne kraje regionu) mają się dostosować, bo zdaniem przeciwników polskiej niepodległości jest ona „lepsza”.

Problem dla przeciwników polskiej niepodległości leży jednak w tym, że Polacy wcale nie uważają „brukselskiej cywilizacji za wyższą”. Wręcz przeciwnie, w całych obszarach to, co płynie do nas z Brukseli, jest dla większości z nas wręcz uwstecznieniem cywilizacyjnym. Na przykład multikulturalizm. Zdecydowana większość Polaków była przeciwna przymusowej relokacji imigrantów i była gotowa nawet opuścić UE, żeby nie brać na polskie barki islamistycznego problemu, który niszczy Europę Zachodnią. Albo ideologia gender. Gminy, które przyjęły Karty Rodziny mające bronić swoich mieszkańców, zwłaszcza najmłodszych, przed szkodliwymi, skrajnie lewicowymi obyczajowo ideologiami, nie przestraszyły się gróźb „obcięcia funduszy” i swoich decyzji nie odwołały. Można nawet sądzić, że jeśli Brukseli zabraknie pieniędzy, a tak z pewnością w końcu się stanie, Polacy pożegnają się z nią bez żadnych ideologicznych sentymentów.

Dekonstrukcja mitu

Na naszych oczach zaczyna upadać mit wspaniałości Unii Europejskiej. Kończy się mit dodatniego bilansu naszej obecności w UE, kończy się mit cywilizacyjnej „wyższości” starej Europy nad nową Europą, kończy się nawet mit błogosławieństwa europejskich funduszy. Polacy wciąż dostrzegają plusy obecności w UE, takie jak swoboda poruszania się czy możliwość pracy i prowadzenia biznesu niemal na całym kontynencie. Dlatego wciąż w sondażach prezentujemy się jako euroentuzjaści. Ale akurat te korzyści z uczestnictwa w Unii szybko są ucinane. Terroryzm i pandemia sprawiły, że granice na nowo są zamykane. A skuteczność polskich firm tak wystraszyła Francuzów i Niemców, że ci postanowili wykorzystać instytucje unijne do niszczenia polskiej konkurencji, zaczynając od firm transportowych. Wkrótce może się więc okazać, że sympatia Polaków do Unii Europejskiej najzwyczajniej się wyczerpie i runie kolejny mit. Mit Polaków jako narodu skrajnie euroentuzjastycznego.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Bartosz Bartczak