Wydarzenia ostatnich tygodni w naszym kraju dały podstawę do kreślenia dla Polski scenariusza irlandzkiego. To wizja, wedle której Polska, jak Irlandia, z kraju mocno katolickiego w ciągu jednego pokolenia staje się krajem mocno lewicowym obyczajowo. Polaków jednak bardzo trudno będzie przesunąć na lewo.
Najpierw protesty przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Później pojawienie się informacji (prawdziwych i nieprawdziwych) dotyczących problemów polskich biskupów i tuszowania skandali pedofilskich w Kościele. To wszystko sprawia, że zarówno lewica, jak i część prawicy zaczęły mówić o ziszczaniu się w Polsce scenariusza irlandzkiego. A dowodem na to ma być spadająca liczba uczestniczących we mszach św. Polaków. Problem w tym, że mało kto rozumie zarówno zmiany w Irlandii, jak i zmiany w Polsce.
Dyskusję o zmianach postaw katolików trzeba zacząć od postawienia spraw we właściwej kolejności. Mało kto przestanie chodzić do spowiedzi lub przyjmować Komunię św. z powodu nawet najbardziej skandalicznego zachowania poszczególnych biskupów. Po prostu relacje wiernych z księżmi w swojej parafii wyglądają inaczej, niż wydaje się mainstreamowym mediom. Zdecydowana większość katolickich księży to dobrzy ludzie, zaangażowani w życie lokalnych społeczności. Wierni nie mają problemu z wyspowiadaniem się takim kapłanom i słuchaniem ich kazań. Jeśli ktoś jest naprawdę wierzący, to owszem, bolą go grzechy w Kościele, ale nie będą one dla niego powodem, by odciąć się od niego. Problem spadku liczby osób uczęszczających na msze św. wynika raczej ze zmiany trybu życia i oddalania się od wiary, zwłaszcza przez młodych ludzi w wielkich miastach.
Kultura konsumpcjonizmu, jaka dominuje na Zachodzie, nie sprzyja życiu religijnemu. Zwłaszcza jeśli wiąże się ona z osłabianiem więzi społecznych i atomizacją jednostek. Jeśli życie religijne przestaje być potrzebą serca i ważnym elementem życia społeczności lokalnej, a staje się po prostu jednym ze „sposobów spędzania wolnego czasu”, to bardzo wielu ludziom będzie trudno wytrwać w Kościele. Do takich właśnie przemian doszło w Irlandii czy w innych krajach katolickich na Zachodzie. Trzeba pamiętać, że chociażby Irlandczycy w ciągu jednego pokolenia, z narodu biednego tak jak Polacy stali się narodem per capita bogatszym od Szwajcarów. Mieszkańcy Zielonej Wyspy musieli więc zachłysnąć się konsumpcyjnym stylem życia. W ten sposób został stworzony grunt dla lewicowej rewolucji obyczajowej w tym kraju. Problemy Kościoła irlandzkiego tylko przyśpieszyły scenariusz irlandzki, nie były jednak ich katalizatorem.
Kiedy mówi się o scenariuszu irlandzkim czy zapateryzmie nad Wisłą, trzeba pamiętać, w jakich warunkach politycznych doszło w Irlandii czy Hiszpanii do skrajnie lewicowej rewolucji obyczajowej. W obu tych krajach nastąpiła ona po rządach umiarkowanej prawicy, bardziej przypominającej Platformę Obywatelską niż Zjednoczoną Prawicę. Letni katolicy z parlamentów w Madrycie i Dublinie nie potrafili przeciwstawić się skrajnie lewicowej rewolucji. Irlandzkie czy hiszpańskie społeczeństwo nie było przygotowane przez swoją prawicę na stawienie oporu lewicy. W Polsce sytuacja jest jednak inna. To prawica jest dzisiaj w ofensywie ideowej, przeprowadzając rewolucję gospodarczo-społeczną. Na agresję lewicy pojawia się zdecydowana odpowiedź. Walka o „polską duszę” nie wydaje się więc tak jednostronna, jak walka o „duszę” hiszpańską czy irlandzką.
Skrajnie lewicowa rewolucja obyczajowa napotkać może w Polsce dwa problemy. Jeden wynika ze zwykłego spóźnienia. W Polsce dzisiaj dobrze widać, jak wynaturzony charakter ma rewolucja obyczajowa na Zachodzie. Widać też spustoszenie, jakie tam poczyniła. Duża część Polaków zdążyła więc pozbawić się złudzeń co do tej rewolucji. Drugi problem lewicy w Polsce to wprzęgnięcie forsowanej przez nią rewolucji w konflikt euroentuzjastów z eurorealistami. Rewolucja obyczajowa jest sprzedawana jako zmiana, która jest konieczna, aby Polska „stała się Zachodem”. Przez wielu Polaków jest więc ona traktowana jako coś narzucanego przez obcych, a obrona tradycji łączy się naturalnie z obroną polskiej tożsamości. W ten sposób głosiciele skrajnie lewicowej rewolucji obyczajowej jawią się dużej części Polaków jako ktoś obcy i agresywny, czyli taki, któremu koniecznie trzeba się przeciwstawić.
Nie wystarczy jednak skutecznie przeciwstawić się rewolucji obyczajowej, aby przegnać widmo skrajnej lewicy. Przemianom obyczajowym sprzyja przecież proces bogacenia się polskiego społeczeństwa. Nawet jeśli teraz rewolucja przegra, może ona raz po raz próbować zmieniać Polskę. Nie wystarczy więc się jej przeciwstawić, ale trzeba jeszcze mocniejszej kontrofensywy. Skupienie się na temacie aborcji i LGBT to za mało. Trzeba wzmacniać tradycyjną rodzinę, więzi narodowe i odbudować przyrost naturalny na poziomie zastępowalności pokoleń. Nie jest to wcale nierealne. Są kraje, takie jak USA (przynajmniej ich część), Izrael i Węgry, którym ta kontrofensywa się udaje. Zadają one kłam propagandzie lewicy twierdzącej, że rewolucja obyczajowa jest historyczną koniecznością. Rewolucja komunistyczna też taką koniecznością miała być, a rozpadła się w proch.
Przede wszystkim trzeba jeszcze mocniej wspierać rodzinę. Nie wystarczy już program 500+. Trzeba, wzorem Węgrów, zbudować szeroki program kredytów i ulg wspierających rodziny w budowie ich dobrobytu. I tak jak na Węgrzech, wsparcie musi mieć charakter warunkowy, zależny od trwałości rodziny. W Polsce trzeba też kopiować rozwiązania izraelskie, które wiążą kwestie siły rodziny z siłą narodu. Nie wolno wstydzić się mówić ludziom, że przetrwanie wolnego narodu polskiego w otoczeniu historycznie wrogich nam potęg zależy od siły polskiej rodziny. Trzeba też wreszcie, wzorem amerykańskich chrześcijan, wykorzystywać wszelkie nowoczesne metody, aby wyjść z Dobrą Nowiną do tych, którzy zdążyli odrzucić swą wiarę. Nie wolno zamykać się w oblężonej twierdzy, ale trzeba odważnie ewangelizować niewierzących Polaków.
Rzeczywistość nie znosi próżni. Na miejsce katolicyzmu w Europie Zachodniej zaczyna wchodzić islam. Wśród dzieci w wieku przedszkolnym w wielu miastach Niemiec czy Francji mali muzułmanie zaczynają stanowić większość. Co więcej, islam zaczyna przyciągać do siebie także rdzennych Europejczyków, zniechęconych pustką, jaką przyniosła im rewolucja obyczajowa. Bo tak naprawdę skrajna lewica przyniosła Europie wszechogarniającą pustkę. A człowiek potrzebuje wspólnoty, potrzebuje nadziei, potrzebuje poczucia sensu życia. Inaczej mówiąc, potrzebuje zinstytucjonalizowanej religii. To dlatego młodzi muzułmanie w Europie nie dali się przyciągnąć lewicy, wybierając coraz częściej radykalny islamizm. Zwalczając tradycyjne chrześcijaństwo w Europie Zachodniej, skrajna lewica tworzy tam przestrzeń do ekspansji islamu, o wiele bardziej restrykcyjnego obyczajowo niż chrześcijaństwo.
Polska nie musi wcale pójść drogą zachodniej Europy: Hiszpanii i Irlandii. To prawda, wielu Polaków zachłysnęło się dobrobytem. Widać to po pustoszejących kościołach i pękających w szwach centrach handlowych. Ale bardzo wielu Polaków dostrzegło też zagrożenie płynące z lewicowych rewolucji. Dlatego obecna ofensywa lewicy spotyka się z prawicową odpowiedzią. Jest więc nadzieja, że uda się uniknąć w Polsce scenariusza irlandzkiego.
Ale to nie wystarczy. Trzeba pracować nad „polskim scenariuszem”. Scenariuszem, w którym polskie państwo zapewni polskim rodzinom wsparcie fizyczne i moralne, pozwalające na nowo przywrócić jej społeczne znaczenie. A silne polskie rodziny zabezpieczą polski naród przed zagrożeniem z zewnątrz, nie tylko fizycznym, lecz także moralnym. I w tym „polskim scenariuszu” przeznaczeniem Polski byłaby wielkość, nie zaś islamski emirat.