Na pochyłe drzewo każda koza skacze – boleśnie często przypomina mi się ostatnio to powiedzenie, gdy obserwuję reakcje wielu ludzi do niedawna umiarkowanych w sprawach Kościoła. Kościół, do którego czasem wciąż jeszcze zachodzą, stał się dla nich wrogiem publicznym numer jeden.
Wielu z nich jeszcze niedawno nie tylko brało kościelne śluby, lecz także w trudnych sprawach osobistych szukało w świątyniach wsparcia, pociechy w strapieniach, pomocy w wychodzeniu z nałogów itd. I często ją znajdowali. Dziś wielu z nich dostrzega w Kościele tylko zło, bulwersują się upadkiem księży, hierarchów. Przyklaskują choćby Tomaszowi Terlikowskiemu tylko wtedy, gdy krytycznie mówi o Kościele – pomstują na niego, gdy mówi o tym, co cenne i święte, albo co dla nich samych jest niewygodne. Chyba to jest największy problem, że znika wśród nas ta zdolność do obrony w Kościele tego, co dobre. I to nawet nie wśród tych, którzy decydują się na apostazję – oni jasno wybrali. W hejcie nierzadko celują ci, którzy wciąż chcą kościelnych ślubów, chrztów, bierzmowania. To jest czas próby.