Komisarz australijskiej policji, Mick Fuller, przekonuje, że najlepszym rozwiązaniem w sprawie "świadomego seksu" jest używanie przed nim aplikacji na telefon, w której dwoje ludzi wyrażałoby zgodę na stosunek. Według Fullera zbierane dane kochanków byłyby potencjalnym dowodem w sądzie, że doszło lub nie doszło do gwałtu.
O pomyśle informowały stacja BBC, gazeta Daily Mail oraz polski portal Antyweb, przypominając, że podobnych pomysłów szukano już w Danii i na ich autorów wylano kubeł zimnej wody. W zamyśle Duńczyków zgodę wyrazić trzeba by było maksymalnie na dobę przed rozpoczęciem stosunku (nie poinformowano czy rozpoczynając go trzeba znów coś kliknąć), a sama zgoda może być wycofana.
Fuller w rozmowie z australijskim radiem ABC porównał sytuację do wejścia do kawiarni, w której "też trzeba się zameldować"
Nie możesz teraz wejść do sklepu bez zeskanowania się. Dwa lata temu powiedziałbym, że to szaleństwo i nie chcę brać w nim udziału. Ale chroni ludzi. Czy możemy chronić ludzi poprzez pozytywną deklarację np. w aplikacji randkowej?
- pytał komisarz, twierdząc, że może to być pomocna technologia.
Załóżmy, że tak by było - pojawiają się jednak inne problemy. Dane musiałby być gdzieś składowane i weryfikowane. A to oznacza, że państwo wiedziałoby dokładnie kto i kiedy z kim spał. Nie trzeba chyba mówić, jak wielką bronią jest taka wiedza, chociażby w polityce.
Spór o definicję gwałtu zatacza coraz szersze koło, obecny jest także w Polsce, gdzie Rzecznik Praw Obywatelskich czy też posłanki Lewicy chcą zmiany jego definicji.