95 lat temu, 28 maja 1929 r., urodził się Leszek Herdegen, wykonawca "Ballady o małym rycerzu". Grając drugoplanowe role w filmach i serialach, potrafił skraść show - m.in. w "Stawce większej niż życie", "Faraonie", "Potopie" i "Polskich drogach".
"Leszek Herdegen. Tajemnica śmierci aktora 'Polskich dróg'" - tak zatytułował rocznicowe wspomnienie o nim "Fakt". Faktycznie jednak w liczących 11 odcinków "Polskich drogach" Herdegen wystąpił tylko w pierwszym odcinku. Zagrał tam epizodyczną rolę majora Leona Korwina, który ciężko ranny, nie mogąc towarzyszyć swojemu oddziałowi, popełnia samobójstwo.
Z 18 odcinków "Stawki większej niż życie" widzowie zapamiętali trzy postacie - Hansa Klossa, Hermana Brunnera i… porucznika Erika von Vormanna wygłaszającego słynną kwestię o kasztanach na placu Pigalle. Kreujący Klossa Stanisław Mikulski wystąpił we wszystkich odcinkach, Emil Karewicz - czyli Brunner - w pięciu, natomiast Herdegen jako von Vormann tylko w jednym - jedenastym.
Jak podkreślił krytyk Jan Kłossowicz w audycji Iwony Malinowskiej w radiowej Dwójce z 2010 roku, Herdegen został zapamiętany na równi z głównymi bohaterami serialu. "Został mi w pamięci, bo był ironiczny. On się bawił w tej roli. Później mi się zresztą do tego przyznał" - wspominał.
Kreacją porucznika von Vormanna przyćmił nawet fakt powtórnego pojawienia się w "Stawce" - niewielu fanów serialu pamięta, że w 13. odcinku pt. "Bez instrukcji" wystąpił jeszcze raz - w epizodycznej roli brytyjskiego pułkownika Nicholsa.
W 1974 r. po premierze "Potopu" Jerzego Hoffmana część recenzentów utyskiwała na obsadę postaci Jana Sakowicza, zaufanego nikczemnego sługi księcia Bogusława Radziwiłła. "Powierzenie tej roli Leszkowi Herdegenowi miałoby sens, gdyby +Potop+ był filmem o Sakowiczu" - pisano.
W licznej obsadzie superprodukcji "Faraon" Jerzego Kawalerowicza postacią pozostającą w pamięci widzów jest kapłan Pentuer wykreowany przez Herdegena.
Urodził się w Poznaniu, był synem Mieczysława Herdegena, ekonomisty, i Marii z Munnichów. Dzieciństwo do 1939 r. spędził w Toruniu, okupację m.in. w Krakowie. Od 1943 r. pracował fizycznie. W 1944 r. brał udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie uczył się w krakowskim Gimnazjum i Liceum im. Sienkiewicza. Jak podaje "Encyklopedia teatru polskiego", w 1946 r. debiutował jako literat w piśmie "Młoda Rzeczpospolita", publikował też wiersze i artykuły w innych periodykach. W roku szkolnym 1948/49 występował w teatrze międzyszkolnym i w zespole amatorskim przy Wojewódzkiej Komisji Związków Zawodowych.
Dyplom aktorski w krakowskiej PWSA (później PWST, a obecnie Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie - przyp. red.) uzyskał w 1953 r. Wraz z grupą absolwentów pod kierunkiem Lidii Zamkow - późniejszej drugiej żony - zaangażował się do gdańskiego Teatru Wybrzeże, gdzie zadebiutował rolą studenta Łukina w "Barbarzyńcach" Maksyma Gorkiego; równocześnie był - wspólnie z Konstantym Puzyną - kierownikiem literackim teatru.
Wyjazd z Krakowa nie przeszkodził mu w podpisaniu 8 lutego 1953 r. - wraz z 52 innymi członkami krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, m.in. Wisławą Szymborską, Olgierdem Terleckim, Sławomirem Mrożkiem i Maciejem Słomczyńskim - "Rezolucji" potępiającej siedem osób skazanych za szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych, w tym czterech księży krakowskiej kurii. W pokazowym procesie zapadły cztery wyroki śmierci; zamienione decyzją Rady Państwa na dożywotnie więzienia.
W lipcu 1954 r. Herdegen wrócił do Krakowa, gdzie do grudnia 1955 r. prowadził dział krytyki literackiej w "Życiu Literackim", a przez następne dwa lata był kierownikiem literackim Starego Teatru. W 1956 roku, po wydaniu zbioru felietonów i recenzji "Zadania domowe", wrócił na scenę tego teatru rolą Hamleta w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Romana Zawistowskiego ze scenografią Tadeusza Kantora. Kierownik literacki występujący na scenie okazał się lokalną sensacją. Ale nie tylko z tego powodu było to teatralne wydarzenie - był to wszak pamiętny rok polskiej historii współczesnej.
W latach 1956–58 współorganizował z Haliną Gryglaszewską "Teatr na Wozie" nawiązujący do tradycji trup jarmarcznych, występujący na ulicach podczas Dni Krakowa. "Ten wóz wagantów, z młodymi aktorami Teatru Starego i studentami szkoły teatralnej, objeżdżał wszystkie dzielnice i tam Leszek wygłaszał tyrady o naprawie Rzeczpospolitej" - opisywał Antoni Pszoniak w styczniu 2010 r. "To była sensacja, teatr nie zwykł, tak jak teraz, wychodzić poza swoje miejsce, do którego jest przypisywany. Obecność aktorów jeżdżących wozem to było coś wspaniałego" - mówiła aktorka Irena Jun. "Myśmy byli zupełnie młodzi, Leszek był idolem. Nie tylko z powodu wspaniałego głosu. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały. Był po prostu bohaterem. Zarówno scenicznym, jak i pozascenicznym. Razem ze Sławomirem Mrożkiem i grupą wspaniałych poetów krakowskich wszędzie bywali, można ich było spotkać, mieli niesamowitą popularność" - wspominała.
W Starym Teatrze wystąpił w wielu znaczących rolach, m.in. tytułowej w "Kaliguli" Alberta Camusa w reżyserii Lidii Zamkow (1963). Zagrał "tropiciela moralnej niekonsekwencji" - napisał wówczas krytyk Ludwik Flaszen. Swojego bohatera wyposażył w "światoburczą, przerażającą brawurę, przerażającą logikę myśli – i w ową wysoce niepokojącą aurę, jaką roztaczają wokół siebie inteligentni degeneraci" - ocenił Flaszen.
W 1964 r. został wybrany po raz czwarty na "najulubieńszego aktora Krakowa" w plebiscycie "Dziennika Polskiego". W tym samym roku przeszedł do zespołu Teatru im. Słowackiego, co nie przeszkodziło mu w 1965 r. zostać ulubieńcem Krakowa po raz piąty. Na tej scenie zagrał m.in. Makbeta, znowu w spektaklu Lidii Zamkow (1966).
Od 1965 r. Herdegen współpracował też z Filharmonią Krakowską, a w latach 70. także z warszawską Filharmonią Narodową i Teatrem Wielkim - wykonywał partie recytatorskie w "Pasji według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego oraz w oratoriach Arnolda Schoenberga, Arthura Honeggera i Kazimierza Serockiego; z zespołami symfonicznymi wyjeżdżał na występy i międzynarodowe festiwale muzyczne, m.in. do Grecji, Portugalii, Szwajcarii, Francji oraz na Bliski Wschód i do Stanów Zjednoczonych.
W 1969 r. ogólnopolski rozgłos przyniosła mu pieśń "W stepie szerokim" z tekstem Jerzego Lutowskiego i muzyką Wojciecha Kilara rozpoczynająca każdy odcinek serialu "Przygody pana Michała" w reż. Pawła Komorowskiego. Utwór stał się później nieformalnym hymnem kibiców reprezentacji Polski w siatkówce.
W 1970 r. Herdegen opublikował tomik poezji pt. "Wiersze". "Uważam się przede wszystkim za aktora i właściwie zawsze tak było, choć były dwa takie okresy, kiedy w całości oddałem się literaturze" - mówił w Polskim Radiu w 1970 r.
Od 1972 r. występował w Warszawie: najpierw w Teatrze Studio, gdzie grał tytułową rolę (na zmianę z Tomaszem Marzeckim i Markiem Walczewskim) w głośnym w Europie spektaklu Józefa Szajny "Dante". Jego prapremiera odbyła się 20 kwietnia 1974 r. we Florencji - tydzień przed warszawską.
Od sezonu 1974/75 występował w stołecznym Teatrze Powszechnym, m.in. w "Sprawie Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej wyreżyserowanej przez Andrzeja Wajdę. 11 stycznia 1980 r., cztery dni przed śmiercią, zagrał Profesora w premierze "Spiskowców" wg Josepha Conrada w reżyserii Zygmunta Huebnera.
Herdegen wystąpił w ok. 20 filmach i serialach i licznych teatrach telewizji. Prócz tych, w których "kradł show", warto przypomnieć główną - praktycznie niemą - rolę w telewizyjnym fantastycznym filmie grozy Piotra Szulkina "Oczy uroczne". W zrealizowanej na motywach ludowej przypowieści zagrał żyjącego samotnie w posępnym zamku Pana, którego spojrzenie miało dziwną i straszną siłę - sprowadzało śmierć. Mało znany, niedoceniony w Polsce film Szulkina, otrzymał w 1978 r. główną nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Fantastycznych w Trieście.
Leszek Herdegen zmarł 15 stycznia 1980 r. Wzmiankowana na wstępie tajemnica jego śmierci związana była z chorobą alkoholową. Zmagający się z uzależnieniem aktor miał wszyty esperal. Podczas towarzyskiej imprezy w Toruniu wychylił ponoć szklankę wódki, czego serce nie wytrzymało. Taką wersję miał potwierdzać Sławomir Mrożek, który w "Rzeczpospolitej" lakonicznie powiedział: "potem umarł nagle na serce".
Śmierć artysty w 50. roku życia była niepowetowaną szkodą dla teatru, filmu i literatury. Na pewno również dla Teatru Polskiego Radia, w którym ze swoim nieprawdopodobnym głosem i interpretacyjnym talentem mógł zrobić - zdaniem krytyki - wyjątkową karierę. Występował w nim zdecydowanie za rzadko.
"Posiadał coś nieuchwytnego i niespotykanego u wielu aktorów, w gruncie każdy wypowiadany przez niego tekst był poetycką metaforą - tam była pauza, był jego świetny głos. Był aktorem-poetą"
- podkreślił, wspominając przyjaciela, aktor Stanisław Brudny.