Nie bać Tuska! Osiem gwiazdek zdechło, czas na bunt przeciwko obecnej władzy » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Musical „We will rock You” w polskim brzmieniu. Nie przegap - jeszcze na deskach teatru!

Polska adaptacja spektaklu „We will rock You”, która miała premierę w warszawskim teatrze Roma na wiosnę br., zyskała wraz z upływem czasu. O czym jest i czy warto się wybrać? Sprawdź!

arch.
Olga Alehno / niezalezna.pl

Oryginalny musical powstał w 2002 r. Jego autorem jest Ben Elton, który swoje dzieło stworzył we współpracy z członkami zespołu „Queen”, w oparciu o ich muzykę. Również nazwa muzycznego spektaklu pochodzi od nazwy hitu muzyków.

Sztuka nie jest o samym Freddiem Mercurym (przynajmniej nie wprost), zaś jest futurystyczną opowieścią o życiu w świecie rządzonym przez korporację Globalsoft, która kontroluje każdy aspekt życia, a wolność wyrażania się w muzyce postrzega jako zagrożenie dla siebie. Oto więc na Ga-Ga planecie, zwanej dawno Ziemią, jest Ga-Ga szkoła z Ga-Ga uczniami, którzy mają słuchać jedynie muzyki, stworzonej przez komputery. Jej maturzystą, a zarówno głównym bohaterem, jest młody człowiek Galileo Figaro, który naraża się korporacji za bycie innym, a w zasadzie wybranym. Wybranym, bo słyszy muzykę „z dawnych czasów rocka”, zaś najbardziej niebezpieczna jest jedna zapomniana już w XXV wieku melodia, która przychodzi mu we snach i której znaczenie ma poznać pod koniec spektaklu. „Galusiowi” przez całą drogę towarzyszy inna zbuntowana uczennica – Scaramouche.

Dla potrzeb polskiego widza musical został zaadaptowany do polskich realiów. Czy to się udało? Trzeba przyznać, że polscy producenci podeszli do spektaklu ambitnie. Ile sił artystycznych teatr włożył w powstanie polskiej wersji musicalu widać nie tylko po galerii zdjęciowej, rozwieszonej w foyer teatru. Już pierwsze akordy są w stanie przekonać fanów rocka do pozostania w krzesłach do końca. Muzyka „jak z płyt Queen”. Zapewne wielkie znaczenie ma tu fakt, że - jak opowiadał jeszcze przed premierą kierownik muzyczny Jakub Lubowicz - siedmioosobowy rockowy band dostał na potrzeby spektaklu gitary, stworzone i opatentowane przez współzałożyciela zespołu „Queen” Briana May’a. Dopełniają „queenowski dźwięk” syntezatory.

Na wysokim poziomie są również wokaliści. W główną rolę (w tym składzie, który obejrzałam) wciela się Jan Traczyk, zaś jego towarzyszki Scaramouche - Maria Tyszkiewicz, która gra swoją postać w stylu bohaterki z kreskówek, stworzonych na podstawie powieści Marvel. We wspaniałej formie są również wykonawczy ról drugorzędowych – żywiołowa Małgorzata Chruściel w roli głównej złodziejki Killer Queen, czy doświadczony Tomasz Steciuk jako główny hippis o imieniu Buddy.

Oddzielne uznanie należy się za pracę scenografów, kostiumerów i charakteryzatorów. Przecież postacie są tak różne – od jednakowych „posłusznych ludzików”, których przyodziano w kostiumy inspirowane przez japońską mangę i klocki LEGO, po przebrania buntowników hippisów, rozkochanych w rockowych (i rockandrollowych) brzmieniach i estetyce. Unowocześniły 21-letni musical dekoracje z użyciem nowoczesnych (dla 2023 r.) technologii komputerowych.

[poleca:https://niezalezna.pl/rozrywka/co-zrodzil-ojciec-bomby-atomowej-film-oppenheimerz-nasza-recenzja/493171]

Ciekawe, jaka będzie wersja tłumaczenia? – usłyszałam, jak uczennica zastanawia się, rozmawiając ze swoją nauczycielką, która przeprowadziła klasę do teatru. I faktycznie, jedyne nad czym nie dałam radę przejść, był fakt, że utwory „Queen” rozbrzmiały w tłumaczeniu. Legendarne - „Bicycle, bicycle”, stało się „Weź rower, weź rower”, albo samo „We will rock You” zastąpiło „Chcemy, chcemy rocka”. O ile np. przekładanie tekstów w takim musicalu, jak „Koty” ujdzie, ponieważ nie są to utwory, które nadal często słyszymy w życiu codziennym, to hity „Queen” są żywe dla nas i dziś – kiedy włączamy radio, czy nawet oglądamy, czy słuchamy reklam. Choć należy też założyć, że jest widz, który potrzebuje spektaklu w przekładzie. W końcu inaczej sale „Romy” nie byłyby wypełnione po brzegi przy każdym z pokazów. Bo przecież już na miesiące do przodu trudno znaleźć bilety z wygodnym dla oglądania miejscem.

Jest to też przyczynek by zastanowić się nad ogólnym stanem współczesnych teatrów. Z zagranicznych statystyk wynika, że w dużych miastach 9 proc. ludności ogląda rocznie spektakle. W to wliczając młodzież, która została zaprowadzona przez nauczycieli. Podczas wspomnianego przedstawienia były dwie takie grupy. – Czy tylko mnie to nie bawi? – zapytał młodzieniec swoich szkolnych kolegów, kiedy wstawał na przerwę. Faktycznie, panowie ożyli tylko w momencie, kiedy na scenie rozgrywano scenę miłosną. Czyli autorzy jednak trafili do każdego. 
 

 



Źródło: niezalezna.pl

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Olga Alehno
Wczytuję ocenę...
Wideo