Zanim dokument Konrada Szołajskiego pt. „Dobra zmiana” trafił do kin, przeszedł długą drogę. Polski Instytut Sztuki Filmowej odmówił dofinansowania projektu dwukrotnie: najpierw jeszcze za kadencji Magdaleny Sroki, później już za nowego kierownictwa. Co takiego jest w filmie o współczesnej Polsce, który nie spodobał się poprzednim i obecnym władzom PISF?
O filmie „Dobra zmiana” pisaliśmy kilka tygodni temu, jeszcze przed premierą dokumentu. Film ten zasługuje na uwagę z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, reżyser Konrad Szołajski podejmuje wyzwanie i przygląda się z bliska narastającemu od kilku lat polsko-polskiemu konfliktowi politycznemu z perspektywy zwykłych obywateli, a raczej obywatelek (bohaterkami dokumentu są dwie Polki, obie o imieniu Marta). Po drugie, twórca czyni to z reporterskim zacięciem, starannie dbając o to, by w wymowie filmu nie „przemycać” własnych poglądów, a tym samym oddać głos samym bohaterkom.
Te pochodzą z dwóch różnych światów: pierwsza Marta (nazywana w filmie „Titą”) to typowa Europejka - mieszka w przestronnym apartamencie w Warszawie, wspólnie z mężem wychowuje nastoletnią córkę i każdą wolną chwilę spędza na… manifestacjach Komitetu Obrony Demokracji, z którym „jest od początku”. W jego ramach szefuje organizacji zajmującej się animowaniem protestów: prowadzeniem „dopingu”, malowaniem transparentów i propagowaniem ulotek. Jak sama mówi, walczy o to, by jej córka mogła żyć w lepszym kraju. „Lepszy” oznacza dla niej świecki, liberalny i otwarty na Europę.
Druga Marta wydaje się kobietą z innej bajki - jest starsza (w zasadzie mogłaby być mamą „Tity”), co nie oznacza, że mniej aktywna. Na co dzień jest komendantką Okręgu Śląskiego Strzelców Rzeczypospolitej i przewodniczącą gliwickiego Klubu „Gazety Polskiej”. Jest typowym społecznikiem (niektórzy mogliby ją nawet nazwać feministką): zaangażowana w lokalne inicjatywy - ćwiczenia strzeleckie, biwaki dla młodzieży i wszelkie wydarzenia o charakterze patriotycznym. Jest również zaangażowaną katoliczką - uczestniczy w cotygodniowych Mszach Świętych, a na miesięcznicach smoleńskich modli się za dusze ofiar katastrofy rządowego Tupolewa.
Samo zestawienie tak różnych postaci reprezentujących dwa główne antagonizujące ze sobą w Polsce środowiska czyni „Dobrą Zmianę” jednym z najciekawszych dokumentów, jakie powstały w ostatnim czasie. Dodając do tego wspomnianą już uważność reżysera nakazującą mu wejście w rolę zewnętrznego obserwatora, który nie faworyzuje żadnej z bohaterek, otrzymujemy film skierowany tak naprawdę do wszystkich, którym nie jest obojętna sytuacja polityczna i społeczna w Polsce - a więc zarówno do sympatyków opozycji i Komitetu Obrony Demokracji, jak i do tych, którym z rządami obecnej ekipy zdecydowanie po drodze. Dlaczego więc „Dobra zmiana” została kompletnie zignorowana przez dużą część polskiego środowiska filmowego? Tego nie może zrozumieć reżyser Konrad Szołajski:
Projekt stawał wiosną 2016 dwukrotnie na komisjach w PISF z wnioskiem o dofinansowanie produkcji.Za pierwszym razem nie uzyskał rekomendacji ekspertów - zapewne bali się, że to będzie tylko reportaż o marszach KOD, a w klimacie, jaki panował wtedy w PISF był to temat zakazany - tak wynikało z recenzji i kuluarowych rozmów z ekspertami.
- mówi nam twórca.
Za drugim razem, kiedy pokazaliśmy nakręcone materiały i mogliśmy lepiej wyjaśnić intencje, eksperci już w większości byli za (m.in. Jacek Bławut i Marcel Łoziński). Jednak ostatecznie w komisji zrobił się remis, bo uwzględniono negatywny głos Anny Ferens. Anna Ferens nie powinna być w ogóle ani liderem, ani nawet ekspertem w tej sesji – miała własny projekt w tym samym priorytecie, na który to projekt w dodatku otrzymała dotację.
- relacjonuje Szołajski.
Ówczesna dyrektor Magdalena Sroka nie bacząc na złamanie regulaminu pracy ekspertów PISF (jest w nim zapis o unikaniu konfliktu interesów - artykuł 8.) oraz ustawy o kinematografii (art. 24) podjęła decyzję negatywną, choć miała prawo postąpić inaczej – szczególnie, że za tym stały nazwiska Łozińskiego i Bławuta.
- mówi rozgoryczony reżyser.
We wspomnianym przez reżysera artykule 8 regulaminu dotyczącego pracy ekspertów czytamy:
Lider i członkowie komisji stałej oceniającej projekty z zakresu produkcji filmowej nie mogą być zaangażowani w żaden projekt aplikujący w danym roku o dofinansowanie produkcji filmowej. Mogą natomiast być autorem projektu ubiegającego się o dofinansowanie developmentu lub o stypendium scenariuszowe.
Lider i członkowie komisji stałej oceniającej projekty z zakresu developmentu i stypendiów scenariuszowych nie mogą być zaangażowani w żaden projekt aplikujący w danym roku o dofinansowanie developmentu lub stypendium scenariuszowego. Mogą natomiast być autorem projektu ubiegającego się o dofinansowanie z zakresu produkcji filmowej.
Zapytany przez nas o możliwość złamania prawa obecny dyrektor PISF Radosław Śmigulski odpiera zarzuty:
Wszystko było zgodnie z prawem. Pisanie w tej sprawie do Rzecznika Praw Obywatelskich, jak uczynił to reżyser, to absurd. Wydaje mi się, że reakcja na nieotrzymanie środków finansowych - decyzja, którą poprzedziły trzy, a w zasadzie nawet cztery procesy - była nieadekwatna. Sprawie przyglądało się również MKiDN, które także nie dopatrzyło się w procedurze żadnych nieprawidłowości.
- kwituje szef PISF.
Jak utrzymuje Szołajski, nie pomogły żadne odwołania: ani te bezpośrednio kierowane do dyrektor Magdaleny Sroki, ani prośba o interwencję ze strony Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (pod które podlega PISF) - wiceminister Jarosław Sellin nie doszukał się w procedurze dofinansowania złamania regulaminu. Nie pomogły też apele do Radosława Śmigulskiego:
W czerwcu 2018 na spotkaniu w na festiwalu Krakowie (kiedy mieliśmy już gotowy roboczy montaż), umówiłem się z nowym dyrektorem PISF Radosławem Śmigulskim na specjalny pokaz filmu, by mógł sam poznać, co w efekcie dwóch lat naszej pracy powstało. Żeby sam ocenił. Po wielu tygodniach w końcu wyznaczył termin w lipcu, ale na projekcję zorganizowaną dla niego w PISF nawet nie przyszedł, a zastąpiła go jego szefowa produkcji Małgorzata Szczepkowska-Kalemba. W połowie oglądania filmu stwierdziła, że to już jej wystarczy… że to publicystyka i że taki film ogóle nie kwalifikuje się jako projekt do dofinansowania przez PISF (sic!). Dowiodła tym, że nie zna ustawy o kinematografii i nie potrafi obejrzeć i ocenić filmu. W efekcie nie mogliśmy nawet złożyć go po raz kolejny, bo wymagałoby to zgody dyrektora, której – zgodnie z informacją pani Szczepkowskiej-Kalemby - byśmy nie uzyskali.
- relacjonuje Szołajski. Radosław Śmigulski odpiera jednak zarzuty reżysera, przekonując, że jako dyrektor, wyczerpał już wszelkie środki odwoławcze, które mogłyby w jakikolwiek sposób wpłynąć na zmianę negatywnej decyzji PISF w sprawie „Dobrej Zmiany”:
Film pana Szołajskiego był dwukrotnie oceniany jeszcze w roku 2016, jeszcze za kadencji dyrektor Magdaleny Sroki. Jestem daleki od bronienia jej decyzji, ale po odwołaniu zupełnie inna komisja sprawdzała tę decyzję. Później było jeszcze jedno odwołanie, i znów decyzja była na „nie”. Sam w czerwcu w Krakowie spotkałem pana Szołajskiego, który opowiedział mi o tym filmie. Rozważałem zastosowanie ekstraordynaryjnych metod dla gotowego już filmu i wykazałem życzliwość dla tego projektu, a teraz ta życzliwość została wykorzystana do ataku na mnie.
- przekonuje Śmigulski w rozmowie z Niezalezna.pl. Zapytany przez nas o to, w jaki sposób Szołajski go atakuje, odpowiedział:
Na przykład kłamstwami powtarzanymi przez reżysera „Dobrej Zmiany”. Jeszcze niedawno Szołajski mówił, że nie oglądałem filmu, że wysłałem na projekcję produktu „asystentkę”. Prawda jest taka, że w moim imieniu na pokazie pojawiła się Małgorzata Szczepkowska-Kalemba, czyli szefowa działu Produkcji Filmowej i Rozwoju Projektów Filmowych.
- stwierdza Śmigulski. O wyjaśnienie sprawy dopytaliśmy Konrada Szołajskiego:
Projekcja była specjalnie przygotowana dla dyrektora PISF – bo jedynie taka forma ma sens - tylko on podejmuje decyzje. A przyszła jednak inna osoba – co z góry przekreślało sens pokazu, wielokrotnie specjalnie przesuwanego, aby pasował do kalendarza pana Śmigulskiego. Prawdę mówiąc, nie kojarzę, bym użył w stosunku do tej pani sformułowania „asystentka” – ale oczywiście przyznaję, że jeśli gdzieś w rozmowie użyłem takiego sformułowania w stosunku do „szefowej działu Produkcji Filmowej i Rozwoju Projektów Filmowych”, to czuję się winny i bardzo panią Małgorzatę Szczepkowską-Kalembę za to przepraszam.
- tłumaczy Szołajski.
Zdaniem Śmigulskiego, PISF zrobił wszystko, by wyjść na przeciw oczekiwaniom twórcy:
Jeszcze raz podkreślę, że droga odwoławcza została w pełni wyczerpana. Ale Konrad Szołajski nie złożył wniosku o finansowanie, nie ma już środków odwoławczych. W związku z tym, że wysłuchałem twórcy, dowiedziałem się o jego problemach, zdecydowałem się na ekstraordynaryjną ścieżkę - po obejrzeniu filmu. W ocenie mojej, jak i moich współpracowników ten film po prostu na to nie zasłużył. Dwie komisje, dwóch dyrektorów odrzucili ten projekt. Powiem tak: tutaj nie ma przypadku.
- stwierdza dyrektor.
Gdy tylko panu Szołajskiemu uda się wyjsć spoza takich insynuacji i kłamstw, to czekam na jego projekty.
- dodaje szef PISF.
Jednak i co do tego Konrad Szołajski ma wątpliwości. Zdaniem reżysera, również jego dwa kolejne projekty zostały przez PISF odrzucone właśnie ze względu na „niewygodną” „Dobrą Zmianę”. Podobny los miał spotkać „Zlecenie”, czyli projekt filmu fabularnego dotyczącego tematyki opętań i egzorcyzmów oraz szeroko pojmowanej pentekostalizacji w Kościele Katolickim:
Projekt „Zlecenie” składany na development został odrzucony, a odwołanie – mimo wsparcia wielu autorytetów, w tym księży egzorcystów – także oddalone. Stało się to zapewne za sprawą Macieja Pawlickiego, którego kuriozalna recenzja przypomina teksty pisane w latach 50., tylko tam były inne potępiane kategorie (kułacy etc.), ale stylistyka dokładnie taka sama. Niestety, dyrektor Śmigulski uznał głos Pawlickiego jako eksperta i „obrońcy religii”, a nie – wybitnych scenarzystów, teologów i religioznawców, którzy konsultowali mój projekt i uznali go za dobrze przygotowany, pożyteczny i oddający prawdę.
- mówi Szołajski. Dyrektor PISF spytany i o ten wątek, zaprzecza, jakoby projekt został odrzucony ze względów „politycznych”, jak twierdzi reżyser:
To nie Maciej Pawlicki decyduje, co robi się w PISF, a czego nie. Prawda jest taka, że projekt Konrada Szołajskiego mógł po prostu przegrać. Z moich informacji wynika, że w konkursie znalazł się już film o podobnej tematyce. Może eksperci uznali, że dwa projekty na podobny temat nie powinny być finansowane? Na pewno nie ma nic wspólnego z sympatią czy brakiem sympatii dla pana Szołajskiego.
- mówi Radosław Śmigulski.I dodaje:
Mnie zadziwia postawa twórcy, którego poniekąd rozumiem, że chce otrzymać dofinansowanie na film. Myślę, że wszyscy, którzy obawiali się, że dzieła o lewicowej wrażliwości nie będą dofinansowane przy nowym PISF, widzą, że to strachy na lachy. Dowodem może być m.in. to, że dofinansowujemy filmy Małgorzaty Szumowskiej, którą przecież trudno posądzić o konserwatywną wrażliwość.
Sprawę podgrzewa fakt, że również trzeci projekt Szołajskiego, dokument pt. „1989. Skok w kapitalizm” opowiadający o przemianach gospodarczych po upadku komunizmu w Polsce, również nie spotkał się z przychylnością PISF:
Z przecieku z prac komisji oceniającej „1989. Skok w kapitalizm” dowiedziałem się, że znalazłem się na „czarnej liście”, bo – mimo, że eksperci byli za – dyrektor Śmigulski oświadczył, że zrobiłem „niesłuszny” film „Dobra zmiana”.
- twierdzi Szołajski. Dyrektor PISF zdecydowanie odpowiada na ten zarzut i twierdzi, że takie słowa nigdy nie padły z jego ust:
Trzeba zapytać w komisji ekspertów, dlaczego ten projekt nie zasługuje na finansowanie. Zapewne w recenzji zostało mu to szczegółowo przedstawione. Trudno mi się ustosunkować do poczucia odrzucenia przez pana Szołajskiego. Nie on jedyny otrzymuje decyzje odmowne. Jeśli chodzi o projekt, to on przedstawił cała plejadę nazwisk, nie przedstawiając dokumentu, że oni - ci bohaterowie - zgodzili się wziąć udział w tym filmie. A to jest wymagane... Jeżeli pan Szołajski zwróci się o ponowne rozpatrzenie jego wniosku, po jego uzupełnieniu, to na pewno je rozpatrzymy.
- mówi nam Śmigulski. Dyrektor odniósł się również do rzekomej „czarnej listy” w PISF:
Czarna lista PISF zaczyna wyglądać trochę jak wyróżnik - ostatnia osoba, która o tym mówiła, otrzymała wielkie dofinansowanie w Cannes, jest kandydatem do Oscara, więc i pan Szołajski powinien się cieszyć. (śmiech) Nic takiego jak czarna lista w PISF nie istnieje. Jeśli kolejne (”Skok w kapitalizm”, „Zlecenie”) projekty Szołajskiego zostały przez PISF odrzucone, to tylko ze względów merytorycznych : jeden ze względów formalnych, a drugi dlatego, że w tym samym temacie pojawił się inny, o wiele lepszy projekt.
Na naszą prośbę, dyrektor PISF obejrzał „Dobrą zmianę”. Na pytanie o to, jak ocenia dokument i czy po obejrzeniu filmu, nadal nie ma szans na powtórne rozpatrzenie zarzutów reżysera, Śmigulski odpowiedział:
Mówimy o środkach ekstraordynaryjnych, zatem jeżeli film nie zrobił na nas takiego wrażenia, by uruchomić tego rodzaju procedurę, to powinno to wystarczyć, jeśli chodzi o odpowiedź. O samym filmie nie chcę mówić, bo nie zdradzam, co myślę o filmach. Nie chcę jednak uciekać od odpowiedzi na pytanie: po stwierdzeniu, że lubię filmy Kieślowskiego otrzymałem dziesiątki propozycji od twórców, którzy sugerowali, że ich projekty są podobne do Kieślowskiego. Rola dyrektora jest jasno określona, rola ekspertów również. Nie chciałbym swoim własnym gustem, zainteresowaniem przyćmiewać inwencję twórczą, z którą przychodzą producenci.
Ostatecznie „Dobra zmiana” powstała - bez środków PISF, przy pomocy takich podmiotów jak Śląski Fundusz Filmowy, Creative Europe MEDIA i francuski koproducent TS Productions. Film od 12 października jest dystrybuowany w ponad 50 polskich kinach. Otworzył festiwal „All About Freedom” w Gdańsku, wkrótce otworzy następny - „Człowiek w zagrożeniu” - w Łodzi i znajdzie się w konkursie festiwalu „Nurt” w Kielcach. Karierę zagraniczną obraz zaczyna w listopadzie na festiwalu w Chicago (ma już amerykańskiego dystrybutora) i będzie zapraszany przez wiele przeglądów i festiwali, gdyż jest jedynym obrazem współczesnej Polski. Słowem - jeszcze będzie o nim głośno.