Maciej Pieprzyca nie raz już udowodnił, że darzy swoich bohaterów, a tym samym również widzów, niesamowitym szacunkiem. Reżyser „Chce się żyć” i obsypanego nagrodami „Jestem mordercą” powraca tym razem z historią Mietka Kosza - genialnego polskiego pianisty. Niewidomego jazzmana, o którym prawdopodobnie większość z nas nigdy by nie usłyszała, gdyby nie Pieprzyca. Jak to dobrze, że powstał „Ikar”! Jak to dobrze, że polskie kino ma Dawida Ogrodnika!
Już pierwsze kadry (choć słowo „takty” również by tu pasowało) najnowszego filmu Macieja Pieprzycy, reżysera głośnych „Chce się żyć” i „Jestem mordercą” zwiastują, że widz doświadczy czegoś wyjątkowego. Pokolorowany jesienią krajobraz roztoczańskiej wsi i dźwięki fortepianu (znakomita robota odpowiedzialnego za muzykę Leszka Możdżera) jako wymowne połączenie melancholijnego klimatu z genialnym jazzem to coś, co w dużej mierze oddaje fenomen Mieczysława Kosza. Pianistę, przy spełnieniu kilku konkretnych „warunków”, można by bez skrupułów zaliczyć do słynnego klubu 27 łączącego młodych, pięknych i zdolnych, którzy przeżyli swoje życie krótko, acz bardzo intensywnie. Kosza z tego grona wyklucza fakt, że zginął tragicznie „dopiero” jako 29-latek (wypadł z okna i do dziś nie wiadomo, czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy samobójstwo), a światowej kariery, mimo wielkiego talentu, nigdy nie zrobił. Być może dlatego, że zamiast w Nowym Jorku, urodził się w latach 40-tych w Antoniówce, niewielkiej wsi pod Tomaszowem Lubelskim. To, co zdążył skomponować i nagrać m.in. dla Polskiego Radia, wystarczyło Pieprzycy, by fragment po fragmencie twórczo zrekonstruować biografię, której nie powstydziłyby się legendy Nowego Orleanu.
Mietka Kosza poznajemy jako dorosłego mężczyznę, muzyka szturmem zdobywającego świat jazzu. Pianista odnosi kolejne sukcesy, hipnotyzując z pomocą fortepianu coraz szersze grono melomanów. Dopiero dzięki retrospekcjom dowiadujemy się o utraconym w wieku dwunastu lat wzroku, dzieciństwie spędzonym w ośrodku dla niewidomych w podwarszawskich Laskach i skomplikowanych relacjach rodzinnych. Pieprzyca z właściwą sobie wrażliwością i szacunkiem dla życiorysu bohatera, krok po kroku odsłania kolejne karty legendy Mietka Kosza. Legendy, która zasługiwała na to, by ktoś ją w końcu opowiedział szerszej publiczności. Wreszcie legendy, która bez znakomitej, tytułowej kreacji Dawida Ogrodnika, prawdopodobnie nigdy nie wybrzmiałaby tak mocno. Oprócz Ogrodnika, wrażenie robią także Cyprian Grabowski jako mały Mietek i Jowita Budnik, której wystarczy pięć minut na ekranie, by przypomnieć, jak wielkiej klasy jest aktorką.
Na czym polega fenomen „Ikara”, który podbił tegoroczny festiwal w Gdyni? To przede wszystkim spektakularnie opowiedziana historia (momentami dosłownie zapiera dech w piersiach, innym razem wyciska łzy, by za chwilę wywołać głośny śmiech), w której wielkie aspiracje mieszają się dramatem niepełnosprawności, rozterkami targającymi wrażliwą duszą artysty, dorastaniem w pełnym ponurych absurdów PRL-u i ogromną samotnością, która charakteryzuje chyba wszystkie największe umysły i talenty tego świata. Mietek Kosz to artysta „z prawdziwego zdarzenia”: lekko neurotyczny, ale gdy tylko zyskuje szansę, by zabłysnąć, nagle rozwija skrzydła niczym tytułowy Ikar i ukazuje swoją chwałę w pełnej krasie. Stąd dzieli go już tylko krok od skłonności narcystycznych i poszukiwania ukojenia na dnie butelki. A to nie ułatwia budowania relacji komuś, kto i tak od początku był skazany na izolację, choćby tę symboliczną - naznaczoną utratą wzroku.
To właśnie samotność jest tym, co uderza w historii Kosza najmocniej. Kiedy Mietek gra na scenie, jest królem. Gdy gasną światła reflektorów, a koledzy z zespołu idą do własnych spraw, on staje się bezradnym dzieckiem. „Dzieckiem we mgle”, które choć z obrażoną miną powtarza , że nikogo nie potrzebuje, tak naprawdę jest zależne od otoczenia. To widać nie tylko w tych momentach, w których pomocna dłoń prowadzi go przez ciemności, ale również gdy Kosz potrzebuje audytorium, bez którego jako muzyk po prostu nie istnieje.
Ukazane w „Ikarze” samotność twórcy i wyboista, pełna artystycznych kompromisów droga do doskonałości sprawiają, że „Legenda Mietka Kosza” to historia na wskroś uniwersalna. Skoda, że to nie film Pieprzycy został polskim kandydatem do Oscara zamiast interesującego, ale nie porywającego z taką siła „Bożego Ciała” Jana Komasy. Kto wie, może na fali powodzenia takich filmów jak „Narodziny gwiazdy”, czy „Bohemian Rhapsody”, historia niepozornego chłopaka z Lubelszczyzny, który miał nieco mniej szczęścia, niż Lady Gaga czy Freddie Mercury, również rozkochałaby w sobie Hollywood…?
Poza scenariuszem Macieja Pieprzycy, rolą Dawida Ogrodnika (którego po tej roli spokojnie można nazwać „Dawidem Podsiadłą polskiego kina”) i ścieżką dźwiękową Leszka Możdżera na uwagę zasługują zdjęcia i kostiumy - Witold Płóciennik i Agata Culak robią, co mogą, by jak najbarwniej oddać szarą polską rzeczywistość przełomu lat 60. I 70. Momenty, w których widz ma okazję „spojrzeć” na świat oczami tracącego wzrok muzyka, czy usłyszeć jego wyostrzonym słuchem szepty dochodzące z najodleglejszych zakątków sali koncertowej, są bezcenne. Nawet jeśli nasz bohater zamiast w Carnegie Hall, gra akurat na 9-leciu Rurociągu „Przyjaźń”.
Ocena: 9/10
"Ikar. Legenda Mietka Kosza" od 18 października w kinach. Dystrybutorem filmu jest Next Film.