6 sierpnia 1944 roku przez okno mieszkania na warszawskiej Ochocie wpadł odłamek. Szrapnel ugodził i ranił Juliusza Kadena-Bandrowskiego – pisarza, legionistę, adiutanta marszałka Józefa Piłsudskiego z doby legionowych bojów. Mijało równo lat trzydzieści od chwili, gdy z krakowskich Oleandrów ruszała bić się o niepodległość strzelecka gromada I Kompanii Kadrowej. Za nią szły kolejne. Trzy dekady później – pokolenie Piłsudczyków, tyle że już dojrzalsze i starsze, musiało znów chwycić za broń. By bić się z Niemcami. By walczyć z Sowietami.
Rok 1944 przyniósł Polakom szeroki wachlarz działań zbrojnych – tych na Zachodzie, gdzie walczył chwalebnie pod Monte Cassino i Ankoną 2 Korpus Polski, gdzie dywizja Maczka wyzwalała Holandię i Belgię, oraz tych w kraju, gdzie od 1 sierpnia Armia Krajowa rozpoczęła heroiczny bój z Niemcami o Warszawę. W licznych oddziałach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie kadrę stanowili często ci, którzy jako młodzi jeszcze ludzie wyruszali z Legionami na bój o wolną Polskę.
„Wyliczankę” tych postaci można by zacząć od samej „góry” – czyli od gen. Kazimierza Sosnkowskiego, w 1944 roku Naczelnego Wodza i przeciwnika idei wybuchu powstania zbrojnego w Kraju – a skończyć na wielu podoficerach i oficerach mających legionową, piłsudczykowską kartę w życiorysie. Pułkownik Roman Szymański, dowódca 2 Brygady Strzelców Karpackich, walczący w 1944 roku pod Monte Cassino – poszedł 6 sierpnia 1914 jako żołnierz 2 plutonu kompanii kadrowej, by szlakiem legionowych walk dojść do wolnej Polski. W 1944 roku dawne środowiska piłsudczykowskie były podzielone i często skłócone – sanacyjnych oficerów obwiniano za klęskę kampanii wrześniowej, a historia polityczna II RP wyznaczyła wiele nowych linii podziału. Z tej, czy innej strony, największe „nazwiska” doby drugowojennej miały za sobą ten piłsudczykowski rodowód, czy korzenie (nawet jeśli wcześniej, szczególnie po 1926 roku, mocno rozeszły się drogi wielu z nich) – od Fieldorfa Nila, przez Tadeusza Pełczyńskiego, Wacława Lipińskiego po Tadeusza Katelbacha. W jakiejś mierze te konflikty kładły się cieniem na sposobach myślenia, decyzjach, wyborach (często personalnych) wielu kluczowych graczy, jeśli chodzi o wysoką kadrę wojskową w czasie II wojny światowej – wystarczy rzut oka na relacje generałów: Sikorskiego, Andersa, Sosnkowskiego, by zrozumieć, że „stosunek do Piłsudskiego” był osią wielu kluczowych interpersonalnych zależności. Jednak w swej szerokiej, największej masie pokolenie okresu walk o niepodległość z lat 1914-1920 stało się swego rodzaju wzorcem, fundamentem moralno-etycznym, źródłem wychowania i wykształcenia kolejnych pokoleń patriotów gotowych dla ojczyzny rzucić na stos „swój życia los”. Słowa marszu I Brygady brzmią w tym kontekście jak manifest ideowy. Juliusz Kaden-Bandrowski był w tym procesie tworzenia romantycznej „lawy patriotycznej”, której erupcja nastąpiła w czasie Powstania Warszawskiego jednym z ważnych twórców – jego pióro zaprzęgnięte było przecież do pracy literackiej i propagandowej w Legionach nie bez kozery. Pracował jako kronikarz I Brygady, a „Piłsudczycy”, „Bitwa pod Konarami” czy „Iskry” wyszły jeszcze w roku 1915, w czasie działań bojowych. Stanowią niezwykły zapis „początku” – tego wymarszu ku niepodległości, który można odczytywać i dosłownie i metaforycznie...
Cały tekst Tomasza Łysiaka można przeczytać w tygodniku GP.