Nic dziwnego, że "Czarnobyl" - miniserial HBO opowiadający o historii katastrofy jądrowej z kwietnia 1986 roku - robi tak dużą furorę i odbija się tak wielkim echem wśród widzów, recenzentów i komentatorów. To bowiem nie tylko produkcja precyzyjnie odtwarzająca wiele aspektów dramatu, który wielu Polaków pamięta przez pryzmat osobliwego smaku płynu Lugola, ale i skrupulatne studium sowieckiej mentalności, która w wielu wymiarach nie minęła aż do dziś.
Nie czas i nie miejsce, by spierać się w tym krótkim tekście co do prawidłowości wszystkich szczegółów, jakie zostały pokazane w tym niezwykłym serialu. Być może na potrzeby fabuły faktycznie niektóre z nich zostały podkoloryzowane, a w sprawie innych fizycy czy naukowcy musieliby wysłać solidną glossę. Po konkretne spory - co do struktury budowy reaktora czy prawdopodobieństwa niektórych zdarzeń - odesłać trzeba na specjalnie w tej kwestii tworzone strony, pełne analiz, wymiany zdań i głosów. Z pewnością jednak autorzy "Czarnobyla" zrobili wiele, by oddać prawdę sowieckiego świata (miejscami wręcz ją zrekonstruować), który w tragiczny sposób dał o sobie znać na wiosnę roku 1986.
Zostawmy te spory na boku; historię tamtych dni większość z nas zna; jeśli nie z własnej pamięci, to z kart podręczników. Największą siłą omawianego serialu jest bowiem coś pozornie drugorzędnego: ukazanie złożoności świata stworzonego przez Sowietów - na pozór jakoś tam funkcjonującego, może i trudnego do codziennego przetrwania, ale jednak pozwalającego utrzymać głowę na powierzchni. Katastrofa w Czarnobylu była zaprzeczeniem tego kruchego i fałszywego przekonania - nieprzestrzeganie procedur czy bagatelizowanie zastrzeżeń to tylko niektóre z bezpośrednich źródeł całego zjawiska, które tkwi jednak o wiele głębiej niż w zapomnianych przepisach i koślawych strukturach - to głowy.
Tak naprawdę tę sowiecką mentalność, tego ducha homo sovieticus widać w absolutnie każdej postaci. I czołowi politycy, i pracownicy elektrowni, i naukowcy, i górnicy, i zwykli mieszkańcy - każdy na swój sposób (czasem tragiczny, czasem ponury i smutny) tworzą tę specyfikę. Z jednej strony to podległość wobec reżimu, z drugiej brak odwagi, z trzeciej przyzwyczajenie do bylejakości, z czwartej świadomość kompletnego braku znaczenia w zderzeniu z państwową machiną opartą o bezwzględne służby i bezduszne władze, gotowe poświęcić kolejne ludzkie istnienia na ołtarzu własnej propagandy. Na tym tle rzecz jasna wyróżnia się Walerij Legasow - czołowy sowiecki fizyk jądrowy oraz Uliana Chomiuk, jedna z przedstawicielek świata nauki. Ich próby walki - z jednej strony z własnymi charakterami, z drugiej z machiną sowieckiego kłamstwa - są jedynymi iskierkami nadziei w tym wielkim morzu szarzyzny i zła, jakie zaprezentowali widzom autorzy serialu.
"Czarnobyl" ukazuje to bezwzględnie, ale i bezbłędnie artystycznie - nawet twarze dobranych aktorów mówią wiele o zmęczeniu sowieckim światem, o upodlonym życiu przy samej ziemi, pod butem i bez nadziei na lepszą przyszłość. Nic dziwnego, że z rosyjskich mediów nawet dziś płynęły sygnały sugerujące wściekłość tamtejszych władz, a nawet pomysły na... kontr-serial, który "odkłamywałby" fakty zaprezentowane w produkcji HBO. Tak naprawdę nie jest to bowiem wyłącznie serialowa rekonstrukcja smutnej rzeczywistości drugiej połowy lat 80., ale ponadczasowa opowieść o świecie, w którym taka, a nie inna mentalność bierze górę nad interesem jednostki, wolnością, rozumem, zdrowiem. A przy tym to wielkie oskarżenie dla sowieckiego świata - który może dziś nazywa się inaczej, ale który przecież nie pozbył się choćby procenta swojej specyfiki, o czym czasem - ponurym rykoszetem - przekonujemy się i w Polsce.