Wydaje się, że dla przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska nie było nic prostszego, niż zaprosić na unijny szczyt w Brukseli prezydenta Ukrainy. Zaproszenie to miałoby niebagatelne znaczenie polityczne, dzień wcześniej bowiem Petro Poroszenko gościł w Warszawie.
Wygłosił wówczas ważne oświadczenie o tym, że widzi przyszłość Ukrainy jako członka Unii. W takich okolicznościach jego przylot na szczyt UE bezpośrednio z Warszawy bez wątpienia wzmacniałby pozycję Polski jako kraju będącego ważną stroną w debacie o przyszłości Ukrainy. Tusk nie wykorzystał tej szansy. Mało tego, do warszawskiej wizyty Poroszenki nie odniósł się nawet w wypowiedziach. Tym samym całkowicie zignorował polskie akcenty na szczycie. Odnoszę paradoksalne wrażenie, że Polska w życiu politycznym UE była bardziej obecna za czasów Hermana Van Rompuya niż Tuska i Ewy Kopacz.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Krzysztof Szczerski