Demokracja klasyczna się przejadła, nie jest trendy, więc przywództwo UE wynalazło jej nowoczesną wersję – demokrację sterowaną. Tusk nie tylko nie należy do tej elity, ale nawet się do niej nie zbliżył, choć w dziedzinie sterowania demokracją jest prawdziwym prymusem.
Donald Tusk nie będzie kandydował na przewodniczącego Komisji Europejskiej ani na inną prominencką posadę, bo jego szczytem, to znaczy Mount Everstem marzeń, jest bycie premierem, i to premierem III RP.
„Nic piękniejszego w polityce mi się nie zdarzy” – zawiadomił premier swoich poddanych. I trzeba mu przyznać rację, bo gdy premierem być przestanie, co jest wielce prawdopodobne, nic brzydszego mu się nie zdarzy, poza spadkiem z Mount Everstu głupoty, pychy i niekompetencji.
To będzie zjazd na czterech literach, z którego Tusk wyjdzie potłuczony i skazany na polityczną emeryturę. Oczywiście może zająć się jakąś pracą społecznie użyteczną, np. na portalu córeczki, gdzie będzie prezentował modę męską dla byłych polityków oraz politycznych celebrytów. Na ten przykład spodnie z lampasami i generalską marynarką z orderami.
Mądrzy ludzie z mediów niezależnych nie dali się nabrać na ten zapowiadany szumnie, europejski awans Tuska. I to nie byle jaki. Podrzucili tę rewelację spece od ratowania mocno nadszarpniętego wizerunku zdobywcy politycznego Mount Everestu, we współpracy ze słusznymi mediami, które też wdrapały się na wysoką górę i teraz trzęsą się ze strachu, bo schodzenie z takiego
cudu natury i „fynansu” grozi śmiercią lub kalectwem.
A w każdym razie utratą prymatu w dziele wymóżdżania mas ludowych. No i co się okazało? Okazało się mianowicie, że Tusk się nie nadaje, a elity europejskie mają innych, lepszych kandydatów na wysokie funkcje w europejskiej wspólnocie szczęścia, powszechnej zgody i wzajemnego zrozumienia.
Demokracja klasyczna się przejadła, nie jest trendy, więc przywództwo UE wynalazło jej nowoczesną wersję – demokrację sterowaną. Tusk nie tylko nie należy do tej elity, ale nawet się do niej nie zbliżył, choć w dziedzinie sterowania demokracją jest prawdziwym prymusem.
Po pierwsze, nie ma armat, a w tym towarzystwie armaty to doradcy oraz ludzie obyci w towarzystwie, którzy potrafią zawierać pożyteczne znajomości oraz układy i kompetentnie sondować atmosferę panującą w Unii Europejskiej, niespecjalnie czystą i przejrzystą. Bo UE jest nękana kryzysem walutowym, gospodarczym oraz bezrobociem i dramatycznym spadkiem poziomu życia obywateli, utrzymujących wielotysięczną gromadę urzędasów ze swoich podatków.
Zatem Tuskowi zabrakło wpływowych ekspertów, na dodatek władających językami.
Obcymi, ma się rozumieć, choć znanymi od wieków w cywilizowanym świecie – angielskim i francuskim. Tych czołowych języków uczą w europejskich szkołach od wieków, uczyli w Polsce także. Ale nie w ludowej. W ludowej uczyli rosyjskiego, nie należy się więc dziwić, że prezydent i premier mają takie dobre stosunki z Rosją, bo ich doradcy rodem z PRL-u rosyjskim władają jak należy.
Nie tylko różni platformerscy europosłowie nie są w stanie porozumieć się biegle w obcych językach, nie posługuje się nimi również marszałek sejmu Ewa Kopacz, a także liczni ministrowie i posłowie wywodzący się z tej formacji. No i sam Tusk, bo nie pogada sobie z jakąś Merkel czy Hollandem jak polityk z politykiem bez tłumacza.
Z wyjątkiem „good morning, how are you” lub „bonjour”. I tak toczy się dialog równego z nierównym. I tak są traktowane nasze elity na europejskich salonach. Być może nasz premier ma poparcie Angeli Merkel, ugłaskanej słowami w języku germańskim:
„Ich liebe Dich, Angela”, ale kanclerz Merkel jeszcze nie rządzi Europą, choć zna języki obce.
Europą rządzą siły, do których polscy politycy nie mają wstępu. Jak na przykład Grupa Bilderberg, nieformalne i nieoficjalne stowarzyszenie politycznych, finansowych i gospodarczych prominentów naszego kontynentu i podobno, jak twierdzą niektórzy komentatorzy, to ono decyduje o obsadzaniu
najwyższych stanowisk we wspólnocie.
Grupa działa od 1954 r., treść obrad tego stowarzyszenia wpływowych osobistości świata zachodniego nie ma prawa przedostać się do opinii publicznej, bo obsługują je wyselekcjonowani dziennikarze. Ale coś się przedostało, i to wkrótce po spotkaniu owej grupy, mianowicie sygnał, że Donad Tusk nie jest brany pod uwagę.
I stąd ten Everest szczęścia, jaki premierowi daje rządzenie Polską.
Nie jest łatwo nadgonić zaniedbania z czasów komunizmu, nie da się nadrobić cywilizacyjnych opóźnień w ciągu 20 lat, zwłaszcza że rządzą nami ludzie o prostym umyśle, prostych zainteresowaniach i prostackiej kulturze. Nie warto się starać, bo podnoszenie własnego poziomu jest w państwie Tuska, Komorowskiego i ich towarzystwa nieopłacalne, skoro cywilizacyjne zacofanie przynosi same korzyści, czego dowodzą ich sukcesy wyborcze.
Ale to już koniec – młode pokolenie zna języki obce i nie da się nabrać na machinacje władzy.
Zamiast Mount Everestu widzi górę śmieci.
Źródło: Gazeta Polska
Krystyna Grzybowska