Dopiero seria śmierci chorych dzieci poderwała śpiący od lat Narodowy Fundusz Zdrowia do działania, czyli do kontroli. Udało mu się poddać inspekcji 120 placówek. To raczej niewiele.
Dwa lata temu NFZ zlikwidował jedną trzecią punktów nocnej i świątecznej pomocy medycznej. Ich rolę przejęły małe prywatne placówki, oszczędzające na pacjentach i oszukujące na każdym kroku. Zredukowano przy okazji liczbę szpitalnych oddziałów ratunkowych. Efektem tych decyzji było obarczenie lekarzy nadmiarem obowiązków.
Dochodziło do iście dantejskich scen – dochodziło do sytuacji, gdy jeden, nieprzytomny ze zmęczenia lekarz, pełniący właśnie 48-godzinny dyżur, musiał błyskawicznie zadecydować, czy ratować dziecko z ostrym bólem brzuszka, czy też wniesionego właśnie krwawiącego rannego z wypadku. Takie są skutki nieprzemyślanej prywatyzacji. Jeśli można w ten sposób ten proces nazwać. Bo tzw. prywatyzacja na razie jakoś się nie sprawdza, szczególnie w służbie zdrowia. Wygląda zresztą raczej na wyprzedaż. Sawicka dobrze wiedziała, co mówi. Lody same się kręcą, że daj Boże zdrowie. Daj!
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Teresa Bochwic