Rewolucja studencka lat 60. i 70. wydała na świat coś, co nazwano wówczas wezwaniem do tolerancji. I z pozoru za tym banalnym hasełkiem nie kryło się żadne większe niebezpieczeństwo dla wolności wyznań, poglądów i wolności słowa. Dość szybko przekonaliśmy się, że za tolerancją głoszoną przez lewactwo, wówczas w Europie zachodniej reprezentowane przez partię Zielonych, kryje się atak na wolności zagwarantowane konstytucyjnie i powszechnie uznawane za demokratyczne.
To, co dostaliśmy od byłych studentów, a dziś starzejących się polityków tzw. obozu lewicowo-liberalnego, zamieniło się z umownie nazywanej tolerancji w żądanie zaakceptowania, a nawet promowania swobód obyczajowych z pochwałą homoseksualizmu włącznie, jako postępowej alternatywy dla tradycyjnych wartości rodzinnych. No i mamy to, z czym nie walczyliśmy wówczas, kiedy rodziła się i jeszcze nie miała takiej siły przebicia demoralizacja środowisk intelektualnych, artystycznych i wreszcie politycznych.
Luz obyczajowy nie jest jednak jedynym celem byłych studentów i ich zindoktrynowanych potomków.
Ich celem jest panowanie nad światem wartości chrześcijańskich, czyli światem ludzi słabych, bo ograniczonych zasadami, których muszą przestrzegać, wierząc w Jezusa Chrystusa. Panować nad światem, to znaczy przejąć wszystko, co stanowi o jego egzystencji – politykę, gospodarkę, oświatę, kulturę. Nic zatem dziwnego, że zdemoralizowana opcja polityczna spod znaku Palikota i tzw. twardego jądra Platformy Obywatelskiej zwalcza Kościół katolicki, stosując metodę zmuszania go do „nadstawiania drugiego policzka" i wytykając grzechy popełnione oraz niepopełnione. Udając przy tym, że są obrońcami wiernych, wykorzystywanych przez księży. Ale to nie przeszkadzało im i ich towarzyszom zawierać śluby kościelne, np. Donaldowi Tuskowi. Jak się okazuje, lepiej późno niż wcale, bo dzięki temu można w Polsce zostać premierem.
Lewacka zaraza pleni się nie tylko na portalach internetowych i w wypowiedziach różnych celebrytów, ona objawia się również w zaprzeczeniu tolerancji dla innych ras.
Ataki na chrześcijańskiego posła, pochodzącego z Nigerii Johna Godsona za to, że nie akceptuje homoseksualizmu, jest emanacją rasizmu w najgorszym tego słowa znaczeniu. Owszem, tolerujemy czarnych, ale nie takich, którzy nie akceptują naszej ideologii – tak można ocenić ataki dziennikarza Lisa czy posłanki Pomaskiej z PO. Pora uprzytomnić sobie, że głoszona przez lewactwo tolerancja jest nietolerancją dla normalności i ludzkiej godności. John Godson jest czarnoskóry, jest więc człowiekiem niższego gatunku i jako taki ma obowiązek kochać tych, którzy go tolerują, bo są łaskawie tolerancyjni wobec innych ras. „Ruki pa szwam", panie Godson!
Nasze lewactwo jest żałosnym naśladownictwem trendów uważanych na Zachodzie za nowoczesne. Można je porównać do pijanego chłopka grożącego kłonicą sąsiadowi, bo ma więcej hektarów. Cóż, mamy takie lewactwo, na jakie nas stać.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Krystyna Grzybowska