Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

JOW-y: może jednak warto?

Co do jednego nikt nie ma wątpliwości: system, w którym „zwycięzca bierze wszystko”, czyli kandydat po otrzymaniu tylko 51 proc.

Co do jednego nikt nie ma wątpliwości: system, w którym „zwycięzca bierze wszystko”, czyli kandydat po otrzymaniu tylko 51 proc. głosów uzyskuje mandat do reprezentowania wszystkich wyborców, sprzyja najsilniejszym. Pokonany, nawet jeśli uzyska 49 proc., a więc niemal tyle samo, w ogóle się nie liczy.

Propozycje zmian w systemie wyborczym w Polsce do niedawna wydawały się kwestią techniczną, niewywołującą większego zainteresowania ani specjalnych kontrowersji. I to zarówno wśród polityków, jak i wśród opinii społecznej. Tymczasem, zupełnie niespodziewanie, dzięki wynikowi Pawła Kukiza w pierwszej turze wyborów prezydenckich, jednomandatowe okręgi wyborcze, główny konkretny punkt jego programu, nagle stały się jednym z centralnych problemów w naszej debacie publicznej.

Zalety i wady systemu głosowania opartego na ­JOW-ach znane są od dawna. Zwolennicy mówią przede wszystkim o stabilizacji systemu politycznego dzięki zmniejszeniu rozdrobnienia sceny politycznej, o ściślejszym związaniu polityków z wyborcami, którzy głosują na konkretnych, znanych im lokalnie kandydatów, o przejrzystości i prostocie, które zachęcają ludzi do większego zaangażowania w życie polityczne. Przeciwnicy podkreślają z kolei ryzyko dalszej oligarchizacji sceny politycznej, wpływu biznesu na proces wyborczy poprzez większe ryzyko korupcji i uzależnienia kandydatów od rozmaitych lobby, gotowych do sfinansowania kampanii, oraz pozostawienie poza parlamentem dużej części spektrum politycznego.

Decydują okoliczności

Spór o wyższość systemu proporcjonalnego nad jednomandatowym przypomina nieco inne znane, lecz w rzeczywistości nierozwiązywalne dylematy polityczne, jak choćby kwestię przewagi prezydenckiego systemu sprawowania rządów nad parlamentarno-gabinetowym. Decydujące są przecież okoliczności, w których dany system ma funkcjonować, np. stan świadomości społeczeństwa, poziom klasy politycznej, tradycje historyczne i układ sił. Nie warto zatem dywagować nad wartością jednego czy drugiego systemu w oderwaniu od konkretnego „tu i teraz”. I właśnie na tych okolicznościach, z którymi mamy do czynienia w Polsce A.D. 2015, warto się dziś zatrzymać, zastanawiając się nad sensownością propozycji Pawła Kukiza. A szczególnie nad jednym z tych czynników – zmienionym układem sił politycznych i korzyściami, jakie mogą płynąć z ewentualnego wprowadzenia nowego systemu.

Co do jednego nikt nie ma bowiem wątpliwości: system, w którym „zwycięzca bierze wszystko”, czyli kandydat po otrzymaniu tylko 51 proc. głosów uzyskuje mandat do reprezentowania wszystkich wyborców, sprzyja najsilniejszym. Pokonany, nawet jeśli uzyska 49 proc., a więc niemal tyle samo, w ogóle się nie liczy. Trudno o lepszy przykład niż ostatnie wybory w Wielkiej Brytanii, gdzie znana eurosceptyczna i niechętna imigrantom partia UKIP uzyskała aż 3 mln – 13 proc. głosów – które dały jej zaledwie dwa mandaty w parlamencie.

Platforma w drugiej lidze

Dzięki JOW-om silni, zwykle dwie największe partie, stają się zatem jeszcze silniejsi, a słabsi albo znikają, albo wegetują gdzieś na obrzeżach polityki. Wysunięcie tego postulatu przez Kukiza, gdy nie był jeszcze uważany za poważnego, samodzielnego gracza na polskiej scenie politycznej, potwierdza zresztą jego bezinteresowność: nie mógł wtedy liczyć na to, że po wprowadzeniu systemu jednomandatowego uda mu się wprowadzić do Sejmu jakąś większą grupę swoich zwolenników. Oczywiście teraz sytuacja zmieniła się diametralnie, gdyż większość sondaży sytuuje powstający ruch Pawła Kukiza na drugim miejscu. W konsekwencji, gdyby teraz odbyły się wybory według nowych zasad, to zarówno prowadzące w sondażach Prawo i Sprawiedliwość, jak i Kukiz uzyskaliby w parlamencie nadreprezentację – i to bez porównania większą niż przy obecnej ordynacji, która przecież także w pewnym stopniu premiuje zwycięzców. Równocześnie straciliby mniejsi, którzy w ogóle w wielu okręgach nie dostają się do Sejmu. Byłaby wśród nich również Platforma, która spadłaby definitywnie do drugiej ligi politycznej.

Wynikają stąd interesujące wnioski dla opozycji. Okazuje się bowiem, że przy obecnym rozkładzie poparcia sił politycznych najlepiej na wprowadzeniu JOW-ów wyszłoby… PiS. A w przyszłości? Należy oczywiście zakładać, że sympatie wyborców będą się zmieniały, choć na razie partia Jarosława Kaczyńskiego jest raczej na krzywej wznoszącej. Zakładając natomiast, że Zjednoczona Prawica, być może z Kukizem jako koalicjantem, utworzy na jesieni rząd, który byłby w stanie zmienić konstytucję i system wyborczy, to kolejne wybory mogłyby się odbyć już według nowej ordynacji. I tu oczywiście powstaje pytanie, czy za cztery lata poziom poparcia dla PiS u byłby równie wysoki jak dziś. Odpowiedź na nie pozostaje poza racjonalnym horyzontem czasowym. Z drugiej strony można zauważyć, że rządzący mają w ręku mocną kartę: mogą rozpisać wybory przyspieszone, wybierając najkorzystniejszy dla siebie termin, np. już po roku czy dwóch.

Jak przebić szklany sufit

Argumentów za JOW-ami z punktu widzenia PiS-u można przytoczyć znacznie więcej. Przede wszystkim teraz mniejsze znaczenie będą miały obawy o korupcyjny wpływ oligarchii III RP na proces wyborczy – dotąd najpoważniejsze chyba zagrożenie, sprawiające, że PiS było zdecydowanie przeciwne zmianie systemu. U władzy dysponowałoby bowiem takimi narzędziami, jak choćby służby specjalne, umożliwiające ochronę przed takimi niebezpieczeństwami.

Opowiadając się obecnie za JOW-ami, PiS mogłoby dodatkowo ominąć potencjalnie niebezpieczne starcie z ruchem Kukiza podczas kampanii przed wrześniowym referendum, która będzie pierwszym etapem kampanii wyborczej. Popierając JOW-y, centroprawica nie tylko uniknęłaby zantagonizowania zwolenników „opcji antysystemowej”, ale też mogłaby ich pozyskać dla innych punktów swojego programu, co wzmocniłoby fundament dla stworzenia późniejszej koalicji rządowej. W innym wypadku wyborcy Kukiza zbliżą się do Platformy, która przecież już ustami Bronisława Komorowskiego wyraźnie dała do zrozumienia po pierwszej turze wyborów prezydenckich, że nie ma nic przeciwko przyjęciu ich stanowiska do swojego programu.

Jeśli przedstawione rozumowanie jest słuszne, to znaczy, że poparcie okręgów jednomandatowych może przynieść z punktu widzenia PiS-u same korzyści… Wiem, brzmi to jak herezja po wielu latach trzymania się przez tę partię sztywnej linii w tym zakresie. Jednak tempora mutantur… Czy zatem partia Jarosława Kaczyńskiego pozostanie na starych pozycjach, nie biorąc pod uwagę radykalnie zmieniającej się od wyborów prezydenckich sytuacji i nie dostrzegając uruchomienia nowych mechanizmów w naszym życiu politycznym? A może dojdzie w niej do refleksji nad możliwością otwarcia się na inne opcje w kwestii systemu wyborczego?

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Artur Dmochowski