GaPol: TRUMP wypowiada wojnę cenzurze » CZYTAJ TERAZ »

Papież, który budził miłość

Gdy głos zabrał biskup Reinhard Marx, dziś kardynał Monachium i jeden z najważniejszych doradców papieża Franciszka, Ojciec Święty zażartował: „No, to mieliśmy wykład marksisty”.

YouTube.com
YouTube.com
Gdy głos zabrał biskup Reinhard Marx, dziś kardynał Monachium i jeden z najważniejszych doradców papieża Franciszka, Ojciec Święty zażartował: „No, to mieliśmy wykład marksisty”. A potem w dodatku mianował go biskupem Trewiru, czyli rodzinnego miasta Karola Marksa. W ten sposób pokazywał, jak Ewangelia zmienia i zwycięża to, co było wcześniej jej przeciwne -  mówi dominikanin o. Stanisław Tasiemski w rozmowie z "Gazetą Polską".
 
Pracował Ojciec w Radiu Watykańskim od 1998 do 2008 r. Przebywanie tak blisko św. Jana Pawła II dawało z pewnością wiele okazji do bezpośredniego z nim kontaktu, ale zapewne także wcześniej takie spotkania miały miejsce?
Papież był obecny w moim życiu właściwie od 16 października 1978 r. Jego wyboru dokonano bowiem dokładnie w przeddzień moich obłóczyn. Okres przed przyjęciem habitu to zwykle czas intensywnej modlitwy i skupienia, tymczasem nasze skupienie przemieniło się w ogromną radość z powodu wyboru Jana Pawła II. A ponieważ uczono mnie, że nic nie dzieje się bez przyczyny, zdaję sobie sprawę, że Boża Opatrzność chciała, by wszystko w moim życiu miało związek właśnie z nim. Bo ja sam widziałem to wszystko trochę inaczej, nie planowałem pewnych rzeczy.
Pod koniec mojego nowicjatu miała miejsce pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski i wtedy nagle okazało się, że potrzebny był ktoś ze znajomością języka, by pomóc w przyjęciu ceremoniarzy papieskich. A były to jeszcze czasy, kiedy można było podbiec do Ojca Świętego z kwiatami i mieć chwilę osobistej audiencji. Znalazłem się wtedy blisko, właściwie w oku cyklonu, gdy na placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego, działy się rzeczy wielkie, historyczne, gdy Papież wzywał: „Niech przyjdzie Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”.
Miałem też okazję widzieć w pałacu arcybiskupów warszawskich spotkanie Papieża z dwiema zakonnicami ze Słowacji, którym udało się jakimś cudem dotrzeć przez zamknięte granice. To było także jedno z tych niezwykłych spotkań, które mnie kształtowały.
 
A podczas kolejnych pielgrzymek?
W roku 1983 byłem już klerykiem w Krakowie. Staliśmy przed rezydencją przy ul. Franciszkańskiej. Obserwowaliśmy każdy przyjazd i wyjazd. Papież kilka razy podchodził do okna i za każdym razem rozmawiał ze zgromadzonymi. Ważne  też było samo jego spojrzenie. To były inne czasy: stan wojenny i cios, jakim był zamach 13 maja 1981 r., który bardzo na tej pielgrzymce zaciążył. Wszystko to było niezwykle emocjonalne.
Spotkanie oczy w oczy miało też miejsce na Westerplatte w roku 1987. Stałem w habicie w rzędzie ludzi, którzy chwycili się za ręce, bo wokół Ojca Świętego doszło do jakiegoś zamieszania. Do dziś pozostało mi w pamięci spojrzenie Papieża.
 
W Rzymie okazji do bezpośrednich spotkań było zapewne jeszcze więcej?
Pierwsza nadarzyła się w ostatnim dniu roku 1997. Uczestniczyłem w mszy św. w papieskiej kaplicy w Watykanie. Potem chwila spotkania. Celebrowanie Eucharystii i to niezwykłe skupienie Ojca Świętego na modlitwie, która obejmowała różne potrzeby świata, zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Kiedy znalazłem się w Radiu Watykańskim, było oczywiście dużo okazji do audiencji i otrzymania błogosławieństwa. Czymś zupełnie niezwykłym był obchodzony w Rzymie Wielki Jubileusz roku 2000. To było wielkie święto Kościoła: mnóstwo spotkań, niezwykłych wydarzeń, co wieczór wspólna modlitwa na placu św. Piotra. Jan Paweł II nadał tym obchodom niezwykły dynamizm, intensywność życia Kościoła w tych dniach trudno sobie wyobrazić. Zawsze gdy znajduję się na placu św. Piotra, towarzyszy mi echo tamtej modlitwy roku 2000.

A jakie Ojciec zauważył szczególne cechy codziennej pracy Papieża?
Niezwykłą okazją do obserwacji był Synod Biskupów dla Europy w 1999 r. Przyszło mi doświadczyć, jak Papież pracował, jak pozwalał mówić innym, uważnie słuchał, notował, nie narzucał własnej wizji. Miał oczywiście obrany kierunek, w którym prowadził Kościół, ale nie narzucał go w tym momencie. Synod był przede wszystkim czasem słuchania i rozmowy. Oczywiście z tego wynikały konkretne dokumenty papieskie, natomiast jego poczucie humoru, jego słowa w trakcie rozmów były zupełnie niezwykłe.
Byłem świadkiem wielu anegdot Papieża w auli synodalnej. Lubił żartobliwie zmieniać sens wydarzenia. Gdy np. głos zabrał ówczesny biskup Reinhard Marx, dziś kardynał Monachium i jeden z najważniejszych doradców papieża Franciszka, Jan Paweł II zażartował: „No to mieliśmy wykład marksisty”. A potem w dodatku mianował go biskupem Trewiru, czyli rodzinnego miasta Karola Marksa. W ten sposób pokazywał, jak Ewangelia zmienia i zwycięża to, co było wcześniej jej przeciwne.
Równocześnie można było dostrzec miłość, jaką darzyli go wszyscy, którzy go otaczali i dla niego pracowali. Choćby ci strzegący jego bezpieczeństwa, organizujący audiencje itd. Czasem byli to ludzie prości, ale widać było, że Papież znał ich i interesował się ich sprawami.
Dostrzegałem to również później, po śmierci Ojca Świętego, kiedy odbywały się msze św. w Grotach Watykańskich, przed jego beatyfikacją. Byli tu nie tylko Polacy, ale także osoby, które na co dzień troszczyły się o Papieża i go ochraniały. Widać było, że ci ludzie przychodzili z potrzeby serca. Po prostu cały Watykan był jego domem, w którym wszyscy czuli się objęci jego troską i modlitwą.

Całość wywiadu w tygodniku "Gazeta Polska"
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Artur Dmochowski