Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Niekończące się protesty górników

W apogeum kampanii do Parlamentu Europejskiego w maju 2014 r.

W apogeum kampanii do Parlamentu Europejskiego w maju 2014 r. ówczesny premier Donald Tusk po zapowiedzi strajku w Kompanii Węglowej (KW) udał się na Śląsk i ogłosił rehabilitację węgla – nazwał go wręcz polskim skarbem. A przecież doskonale wiedział, że przygotowane w styczniu przez Komisję Europejską propozycje dalszego zaostrzenia polityki klimatycznej będą musiały oznaczać coraz głębszą eliminację polskiego węgla.

Dzięki wypowiedziom premiera górnicy zawiesili protesty, a Tusk zaprosił ich na rozmowy do swojej kancelarii. Ustalono wówczas przygotowanie programu restrukturyzacji KW, ale bez zamykania kopalń wchodzących w jej skład.

W czerwcu, już po wyborach do PE, które na Śląsku wygrała PO, Tusk – tym razem z wicepremier Elżbietą Bieńkowską – przyjechał do górników i wręcz zaklinał się, że żadnej likwidacji kopalń nie będzie. Nie minęło nawet pół roku, a ustanowiona przez niego nowa premier Ewa Kopacz bez zmrużenia oka zaprezentowała program restrukturyzacji KW, oznaczający likwidację aż czterech z nich (Brzeszcze, Pokój, Sośnica-­Makoszowy i Bobrek-­Centrum) oraz jednoczesną likwidację ponad 11 tys. miejsc pracy.

Wystrychnięci na dudka

Koszty tych wszystkich działań mają sięgnąć 2,3 mld zł. Wprawdzie 6 tys. górników miało być przeniesionych do pozostałych kopalń KW, a zwolnionych miało być „zaledwie” ponad 5 tys. ludzi, ale dla rynku pracy Śląska – a także części województwa małopolskiego – byłaby to prawdziwa katastrofa. Co więcej, program restrukturyzacji KW w takim kształcie rząd przyjął bez żadnych wcześniejszych rozmów z górnikami, co zostało odebrane na Śląsku jako zupełne lekceważenie nie tylko ich, ale wręcz całego regionu.

Okazało się także, że przez pół roku rządom PO­PSL nie udało się przygotować przepisów określających minimalne parametry, jakie musi spełniać importowany do Polski węgiel, ani też powołać państwowego podmiotu, który miał sprzedawać bez pośredników węgiel pochodzący z polskich kopalń, a więc po wyraźnie niższych cenach niż dotychczasowe. Pilne załatwienie tych dwóch spraw obiecano wiosną poprzedniego roku protestującym górnikom. Ci protest przerwali, tak „przypadkowo” się złożyło, że w najbardziej gorącym okresie kampanii wyborczej do PE.

Wprawdzie pośpiesznie uchwalono nowelizację ustawy w tej sprawie, ale już rozporządzeń wykonawczych określających parametry importowanego węgla do tej pory nie udało się rządzącym przygotować.
Po ogłoszeniu przez rząd tego programu restrukturyzacji rozpoczęły się na Śląsku protesty i to na dużą skalę. Protestowali (choć nie strajkowali – wydobycie węgla cały czas trwało), górnicy nie tylko z czterech kopalń przeznaczonych do likwidacji, ale także z pozostałych 10 kopalń KW, a nawet z innych koncernów węglowych. Protest rozpoczęli też mieszkańcy miast, w których znajdowały się zagrożone kopalnie, ostro protestowali również samorządowcy – bardzo często członkowie PO.

Likwidacja jednak zbędna
 
Bardzo niezadowolony z rozlewającego się konfliktu był prezydent Bronisław Komorowski, rosła bowiem niechęć do niego w związku z odmową włączenia się do rozmów z górnikami i odmową ogłoszenia zapowiedzi weta do ustawy, tak brutalnie forsowanej przez PO i PSL.
 
W tej sytuacji rząd Kopacz wycofał się z likwidacji czterech kopalń KW (Brzeszcze, Pokój, Sośnica-Makoszowy i Bobrek-Centrum) i z przenoszenia albo też zwolnienia ponad 11 tys. ich pracowników. A właśnie te dwa posunięcia i to wykonywane wręcz natychmiast, zdaniem premier Kopacz i jej ministrów, miały uratować KW przed upadłością, co miało nastąpić w ciągu najbliższych dwóch miesięcy.
 
To właśnie groźba upadłości całej KW i likwidacja ponad 50 tys. miejsc pracy miała powodować niezwykły pośpiech w uchwalaniu odpowiedniej ustawy przez Sejm (trzy czytania w ciągu zaledwie 72 godzin, bez konsultacji ze związkami zawodowymi i samorządami terytorialnymi).
 
Pełnomocnik ds. restrukturyzacji górnictwa minister Wojciech Kowalczyk, a także premier Kopacz publicznie tłumaczyli, że jeżeli te zamierzenia nie zostaną zrealizowane, to już w lutym KW zabraknie środków finansowych na wypłatę comiesięcznego wynagrodzenia.
 
Ostatecznie okazało się, że to wszystko nie jest konieczne, restrukturyzacja jest możliwa bez likwidacji kopalń, a i obligatoryjne zwolnienia także nie są niezbędne.
 
Krótka pamięć górników
 
Zaraz po podpisaniu porozumienia prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej zdecydował się dyscyplinarnie zwolnić kilkunastu działaczy związkowych, którzy uczestniczyli w proteście solidarnościowym wspierającym górników z KW, czym spowodował trwający już blisko dwa tygodnie strajk wszystkich kopalń JSW. Spowodował on dotychczas straty sięgające już 150 mln zł. Przy pomocy mediatora wynegocjowano nawet porozumienie, w którym górnicy zgodzili na sumaryczną redukcję swoich wynagrodzeń o ok. 10 proc., ale główny ich postulat odejścia prezesa JSW do tej pory nie został zrealizowany. Co więcej, zarząd spółki twierdzi, że na zwołanie walnego zgromadzenia akcjonariuszy potrzebuje przynajmniej jednego miesiąca.
 
Górnicy strajkują nie tylko w kopalniach JSW, ale także protestują przed siedzibą spółki i to z taką intensywnością, że policja już dwukrotnie używała gazów łzawiących, armatek wodnych, a nawet niestety broni gładkolufowej.
 
Ze względu na brak reakcji właściciela spółki, czyli ministra skarbu, nie widać końca tego protestu, co więcej, zaczyna on przybierać najbardziej drastyczną formę strajku głodowego podjętego przez kilkunastu górników.
 
Rządzący są teraz gotowi pójść na daleko idące ustępstwa wobec górników, ale ci chyba już zapomnieli, co premier Kopacz podpisała w Brukseli pod koniec października 2014 r. w ramach tzw. pakietu klimatycznego.
 
Ideologia redukcji CO2
 
Ewa Kopacz opowiada do tej pory, jak to z wicepremierem Januszem Piechocińskim dzielnie negocjowali, a mimo to zgodzili się na wyraźne podwyższenie poziomu redukcji CO2 do roku 2030 o 40 proc. i udział energii odnawialnej w całkowitym zużyciu energii aż do 27 proc.
 
Premier uzyskała wprawdzie darmowe pozwolenia na emisję CO2 dla elektroenergetyki na poziomie 40 proc. do roku 2030 (wcześniej miały wygasnąć do roku 2020) i aż 50-proc. udział Polski w funduszu solidarnościowym, który będzie tworzony ze sprzedaży 2 proc. pozwoleń na emisję CO2, ale mimo to koszty dostosowania polskiej gospodarki do wymogów wynikających z pakietu według ekspertów będą sięgały aż 90 mld zł rocznie (ze względu na konieczność ogromnych inwestycji modernizacyjnych i zakupu pozostałych 60 proc. pozwoleń na emisję).
 
Należy także przypomnieć, że w ustaleniach brukselskiego szczytu napisano bardzo wyraźnie: redukcja emisji CO2 o 40 proc. (a w zasadzie nawet o 43 proc.) do 2030 r., będzie się odbywała w ramach ETS, czyli europejskiego systemu handlu emisjami.
 
Ta 43-proc. redukcja zostanie osiągnięta poprzez podniesienie obecnie obowiązującego rocznego współczynnika redukcji z 1,74 proc. do 2,2 proc., a w konsekwencji ceny uprawnień do emisji CO2 wzrosną do poziomu od 20 do 30 euro za tonę.
 
Niestety premier Kopacz, podpisując się pod tym wszystkim, wprowadziła polską energetykę na tzw. ścieżkę dekarbonizacji do 2050 r., a to oznacza brak perspektyw dla polskiego górnictwa węglowego.
 
I właśnie z tych zobowiązań zaciągniętych przez Tuska i Kopacz chyba nie zdają sobie sprawy polscy górnicy.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Zbigniew Kuźmiuk