Jak pisaliśmy w ubiegłym tygodniu, w latach 2009–2010 z powodu epidemii grypy H1N1v zmarło w Polsce o wiele więcej osób, niż podał oficjalnie rząd. Z danych GUS wynika, że zgonów wywołanych grypą i jej powikłaniami było wtedy o przynajmniej 2000 więcej niż w latach poprzednich. Większość zmarłych osób mogłaby żyć, gdyby nie kłamstwa Ewy Kopacz - pisze Artur Dmochowski w „Gazecie Polskiej”
Przypomnijmy jedną z licznych manipulacji ówczesnej minister zdrowia. Już po śmierci pierwszego pacjenta z wykrytą infekcją H1N1v minister Ewa Kopacz stwierdziła w wywiadzie, że „nie zmarł on wcale na grypę”, tylko z powodu zapalenia płuc. Podobnie jak – według statystyk GUS – wiele kolejnych ofiar.
Ogółem w 2009 r. z powodu chorób układu oddechowego i krążenia, a więc typowych powikłań pogrypowych, zmarło aż o 6377 osób więcej niż rok wcześniej! Prokuratura powinna zająć się tym problemem i zbadać, ile z tych zgonów nastąpiło w wyniku infekcji H1N1v. W mojej ocenie, po konsultacji z ekspertami,
liczbę śmiertelnych ofiar świńskiej grypy można ostrożnie szacować na przynajmniej 2 tys.
Powszechną reakcją na
artykuł „Setki ofiar minister Kopacz” było jednak niedowierzanie:
„To niemożliwe! Rozumiem, że można Ewy Kopacz nie lubić i krytykować jej politykę, ale oskarżać ją o śmierć setek ludzi to naprawdę przesada”. Takie głosy można było usłyszeć nawet wśród dziennikarzy mediów niezależnych. Bo oczywiście w mediach prorządowych panowało absolutne milczenie – nikt nie podjął kwestii poważnych zarzutów, postawionych urzędującej premier. Artykuł zauważono jedynie w przeglądzie prasy w Polskim Radiu, a w mediach niezależnych w Telewizji Republika.
Co najsmutniejsze, zarówno polemiści, jak i wyrażający niedowierzanie zwykle samego artykułu nie czytali. A bez tego sensowna polemika nie jest możliwa, sprawa jest bowiem zbyt poważna, by poprzestawać na publicystycznej wymianie opinii. W tekście zawarte bowiem były dowody
: fakty, statystyki i cytaty z wypowiedzi ówczesnej minister zdrowia. Dla przypomnienia zamieszczamy najważniejsze tezy artykułu:
Podczas światowej epidemii świńskiej grypy w roku 2009 w Polsce zmarło z jej powodu o wiele więcej osób, niż oficjalnie podawał rząd, czyli 182.
Prawdziwa liczba ofiar została ukryta w statystykach GUS. Zostały one zakwalifikowane jako zgony z innych przyczyn, najczęściej zapalenia płuc i innych powikłań pogrypowych.
Minister Ewa Kopacz świadomie wprowadzała w błąd społeczeństwo co do zasięgu i charakteru epidemii. Wielokrotnie twierdziła np., że dominuje wirus zwykłej, a nie świńskiej grypy, co było niezgodne z prawdą. W rzeczywistości nowy wirus odpowiadał bowiem za ponad 90 proc. zachorowań.
Najpoważniejszą konsekwencją manipulacji i bagatelizowania zagrożenia przez minister Kopacz było dezinformowanie lekarzy, m.in. wydanie im błędnych rekomendacji. Grypa świńska była bowiem stosunkowo niegroźna, jeśli tylko stosowano odpowiednią terapię. Według badań przeprowadzonych w USA podawanie leków antywirusowych zmniejszało śmiertelność o niemal 70 proc. pod warunkiem zaaplikowania ich w ciągu 48 godzin od początku infekcji. Tymczasem z zaleceń Ministerstwa Zdrowia wynikało, że lekarze mogą włączać te leki do terapii dopiero w późniejszych fazach choroby, a zatem kiedy ich skuteczność była już niewielka.
W rezultacie w Polsce stosowano te leki zbyt późno i zbyt rzadko, co doprowadziło do ogromnej liczby zgonów w wyniku powikłań pogrypowych, których można było uniknąć.
Oto fragmenty kilku listów, które otrzymaliśmy od czytelników po poprzedniej publikacji na temat tragicznych konsekwencji kłamstw minister Kopacz:
„W 2009 byłam z moim 14-letnim synem za granicą. Dziecko, chore na astmę, dostało wysokiej gorączki. Lekarz natychmiast przepisał nam lek antywirusowy. Po dwóch dniach gorączka opadła. Dziecko zaczęło odzyskiwać siły. Udało się. W Polsce tego leku nie podawano, choć jest bardzo skuteczny. To było większym złem niż brak szczepionki. Widać, jak oszukano zwykłych ludzi”.
„Znów ożyła moja zaleczona już trochę tragedia. Czy niepodanie leków przeciwwirusowych mogło być przyczyną śmierci mojego ojca? Mój tata właśnie tamtej zimy przechodził bardzo ciężko przeziębienie (grypę?) i zmarł. Czy można na podstawie karty choroby wysunąć oskarżenia w stosunku do byłej minister? Czy taki związek przyczynowy udałoby się udowodnić? Zapewne nie postawię pani Kopacz przed sądem ani nie poniesie ona żadnych konsekwencji (widać to w sprawie Smoleńska), ale jeśli to jej decyzja przyczyniła się do śmierci zapewne nie tylko mojego taty, należy taki wniosek do prokuratury złożyć”.
„W czasie epidemii świńskiej grypy przebywałam służbowo w Kanadzie. Znajomi poradzili, abym się zaszczepiła. Lekarz zapytał, jak sobie radzą z grypą w moim kraju. Kiedy powiedziałam, że nasza minister zdrowia nie robi nic i mówi, że epidemia nam nie zagraża, uśmiechnął się z politowaniem”.
Na dobrą sprawę trudno zrozumieć, skąd bierze się – szczególnie na prawicy – powszechne niedowierzanie, z jakim przyjęto tezy artykułu. Przecież równie powszechna – właściwie dla wszystkich po „naszej” stronie wręcz oczywista – jest wiedza o tym, że Ewa Kopacz publicznie i świadomie kłamała w sejmie po tragedii smoleńskiej, mówiąc o „przekopywaniu z całą starannością ziemi na miejscu tego wypadku na głębokości ponad 1 metra i przesiewaniu jej w sposób szczególnie staranny”.
Skoro zatem wiemy, że Kopacz kłamała w kwietniu 2010 r., to czy tak trudno uwierzyć, że mogła kłamać z równą arogancją pół roku wcześniej? Co więcej, w sprawie, w której o wiele łatwiej było jej manipulować informacjami, którymi dysponowało ministerstwo i która ze względu na stopień złożoności była o wiele trudniejsza do zrozumienia i udowodnienia, niż stwierdzenie faktycznego zachowania władz rosyjskich w Smoleńsku.
To nie wszystko. Panuje bowiem, także po prawej stronie sceny politycznej, przekonanie, że podejście Ewy Kopacz do pandemii grypy w 2009 r. było właściwe i że był to wręcz jej niezaprzeczalny sukces. Uznają go za taki nawet jej krytycy.
To smutny dowód na potęgę medialnego mitu i zapewne jeden z największych sukcesów – tyle że nie Ewy Kopacz, lecz Igora Ostachowicza, kreującego także wówczas linię propagandową rządu. Jeśli bowiem zdołał on utrwalić nawet wśród przeciwników politycznych wiarę w tak sprzeczny z faktami mit, to znaczy, że udało mu się stworzyć prawdziwą alternatywną rzeczywistość, w którą uwierzyła także opozycja.
Nic nie ukazuje lepiej tego, jak silnie udało się zakorzenić w społecznej świadomości niemającą nic wspólnego z faktami legendę „sukcesu Ewy Kopacz” w walce z grypą niż sprawa szczepionek. Oprócz niedowierzania, drugą powszechną reakcją na tekst „Setki ofiar kłamstw minister Kopacz” było bowiem natychmiastowe skojarzenie:
„A, to o szczepionkach”. Tymczasem w artykule temat szczepionek w ogóle się nie pojawił!
W tekście, na podstawie twardych faktów i danych statystycznych, zarzucałem rządowi Donalda Tuska, a przede wszystkim ówczesnej minister zdrowia Ewie Kopacz, że podczas tzw. świńskiej grypy manipulowali opinią publiczną, a konsekwencją wprowadzania w błąd społeczeństwa i lekarzy była śmierć wielu źle zdiagnozowanych i leczonych pacjentów.
Przypomniałem, jak minister Kopacz wielokrotnie bagatelizowała zagrożenie i jak publicznie kłamała, twierdząc, że przypadków świńskiej grypy jest dwieście, „słownie dwieście”, gdy w rzeczywistości chorych były dziesiątki tysięcy. Celowo natomiast pominąłem problem szczepionek, gdyż to osobny wątek w całej sprawie. Nie znaczy to jednak bynajmniej, by był to sukces Ewy Kopacz. W rzeczywistości bowiem wszystko było inaczej, niż obecnie funkcjonuje w społecznej pamięci.
Mit, w który wierzą niemal wszyscy, można streścić następująco: Ewa Kopacz postąpiła słusznie, nie kupując szczepionek przeciw świńskiej grypie. Epidemia nie była bowiem groźna, a szczepionki były niepotrzebne. Minister zdrowia odważnie przeciwstawiła się lobbingowi potężnych koncernów farmaceutycznych i winniśmy jej być wdzięczni, gdyż budżet państwa dzięki jej mądrej decyzji i stanowczości wiele zaoszczędził.
A jak wyglądały fakty? Polska rzeczywiście, jako jedyny kraj w Europie, nie kupiła szczepionek przeciwko nowemu wirusowi, które były skuteczne, lecz pojawiły się zbyt późno.
Tyle że jednocześnie Polska, jako jedyny kraj na świecie, na podstawie decyzji Ewy Kopacz kupiła i na masową skalę zastosowała szczepionki przeciwko zwykłej grypie sezonowej – kompletnie nieskuteczne wobec wirusa świńskiego, który wyparł wówczas inne wirusy grypy.
Taktyka pani minister
Metoda Ewy Kopacz, którą stosowała wielokrotnie od 2009 r., jest prosta. Gdy pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości związane z podejściem rządu do epidemii wirusa H1N1v, natychmiast kieruje uwagę na sprawę szczepionek. Jednak – jak to zostało wykazane w poprzednim tekście – to tylko margines problemu. Owszem, mogły one ocalić życie pewnej części ofiar zapobiegając zarażeniu, jednak dużo większe znaczenie w tragicznym bilansie epidemii miały zupełnie inne decyzje rządu –
związane nie ze szczepionkami, lecz z lekami antywirusowymi.
Jednak kwestia szczepionek również – wbrew legendzie – godzi w Ewę Kopacz. Fakty wyglądały bowiem następująco. Laboratoria farmaceutyczne już w lecie 2009 r. opracowały szczepionkę na nową grypę. Ze względu na potrzebę pilnego rozpoczęcia akcji szczepień producenci negocjowali jej sprzedaż bezpośrednio z rządami. W negocjacjach uczestniczyło też polskie Ministerstwo Zdrowia, ale ostatecznie zrezygnowało z zakupu. Nawet dla osób z grup ryzyka.
Minister Kopacz tłumaczyła potem, że powodem jej decyzji była obawa o ewentualne działania uboczne szczepionek. Innego zdania były jednak rządy większości krajów, które je zamówiły. I to nie tylko te najbogatsze, ale także np. Węgry. W niektórych krajach zastosowano je na masową skalę i żadnych poważniejszych skutków ubocznych nie stwierdzono. Jednak szczepionki nie miały zbyt dużego wpływu na przebieg pandemii, gdyż nie zdążono ich użyć – wygasła ona szybciej, niż oczekiwano.
Istnieją poszlaki, że prawdziwy przebieg wydarzeń był inny, niż przedstawiał to rząd. We wrześniu 2009 r. szwedzkie radio poinformowało, że polskie Ministerstwo Zdrowia zwróciło się do Szwecji o odstąpienie szczepionek. Są też informacje o podobnej misji wysłanej przez minister Kopacz na Węgry. Próby zakupu szczepionek potwierdził także rzecznik Ministerstwa Zdrowia, który powiedział, że prowadzone były w tej sprawie rozmowy z trzema koncernami.
Prawdopodobnie zatem rząd po prostu zbyt późno zaczął starać się o szczepionki
. Brakowało ich już wtedy na rynku, gdyż firmy nie nadążały z produkcją i zakup okazał się niemożliwy. Potem, kiedy z kolei było już widać, że pandemia nie osiągnęła tak masowej skali, jak początkowo się spodziewano, dorobiono do tego opóźnienia PR-owską, dobrze brzmiącą legendę o dalekowzrocznej i odważnej minister Kopacz, która wszystko przewidziała.
Decyzją tą Ewa Kopacz i Donald Tusk chwalą się do dziś. Gdy dyskutowano nad kandydaturą byłej minister zdrowia na stanowisko marszałka sejmu, był to jeden z najmocniejszych przytaczanych na jej rzecz argumentów. O ile krytykowano jej inne działania i zaniechania w resorcie zdrowia, o tyle sprawy świńskiej grypy nie podniósł nikt. A przecież w rzeczywistości zastosowanie szczepionek przed szczytem pandemii w lecie 2009 r., gdy były już dostępne, mogłoby ocalić od śmierci wiele osób. Według danych WHO, szczepienie redukowało śmiertelność z powodu grypy o 80 proc.
Decyzji o niekupieniu szczepionki pandemicznej można bronić, jeśli zastosuje się kryteria ekonomiczne. Ale wtedy trzeba postawić pytanie o cenę ludzkiego życia…
Jednak była jeszcze jedna, całkowicie zapomniana decyzja minister Kopacz, której żadne kryteria ekonomiczne nie obronią:
decyzja o zakupie szczepionek przeciw wirusowi grypy sezonowej, którego w Polsce praktycznie nie było.
Oto gdy w całej Europie, w tym w Polsce, niemal wszystkie infekcje powodował wirus grypy świńskiej, minister Kopacz i resort zdrowia radzili, by szczepić się na grypę… sezonową! I to wbrew stanowisku Specjalisty Krajowego ds. Epidemiologii oraz instytucji międzynarodowych. Z pozoru to całkowicie niezrozumiałe: Ewa Kopacz, bagatelizując zagrożenie pandemią, jednocześnie straszyła społeczeństwo zwykłym wirusem sezonowym i wyolbrzymiała zagrożenie z jego strony. Dlaczego? Wystarczy zobaczyć, kto na tym zyskał.
Szczepionka, którą jednak kupiono
Minister Kopacz, wbrew legendzie tworzonej od lat przez rząd i główne media, podjęła bowiem decyzję o zakupie z budżetu szczepionek. Tyle że na zwykłą grypę.
Według niej miały one bowiem… uodparniać na wirusa H1N1v! Nonsens tej argumentacji jest widoczny już na pierwszy rzut oka. To tak, jakby szczepienie na odrę uodparniało na ospę…
17 listopada Ewa Kopacz zwróciła się do premiera „
o przekazanie pieniędzy na szczepionki przeciw grypie sezonowej. (…) Szczepienia na nią̨ zapewniają̨ odporność́ również̇ na wirusa nowej grypy” (sic!). W rezultacie Polska kupiła ponad 300 tys. dawek szczepionki sezonowej
za blisko 6 mln zł. Co więcej, minister zaleciła szczepienie nią osób z grup ryzyka, m.in. kobiet w ciąży. S
zczepienia takie na masową skalę przeprowadzono.
Ta kuriozalna decyzja była całkowicie nieuzasadniona. Szczepionka ta nie była w żaden sposób skuteczna przeciw grypie pandemicznej, co stwierdził jednoznacznie m.in. Specjalista Krajowy ds. Epidemiologii, prof. Andrzej Zieliński:
„żadna poważna instytucja nie zaleca szczepionki przeciw grypie sezonowej przeciwko grypie H1N1v”. Profesor został później zdymisjonowany przez minister Kopacz.
Prof. Zieliński i inni eksperci przytaczali rezultaty badań dowodzących, iż „stara” szczepionka nie wytwarza odporności na pandemię, a jej stosowanie nie tylko nie zapobiegało zarażeniu, ale wręcz mogło u osób szczepionych zwiększać ryzyko hospitalizacji i zapalenia płuc! Głos ekspertów nie został jednak wzięty pod uwagę. Ewie Kopacz udało się skutecznie przekonać w 2009 r. Polaków, że warto się szczepić „starą” szczepionką.
W rezultacie udało się zwiększyć jej sprzedaż w aptekach o pół miliona sztuk w porównaniu z rokiem 2008.
Skąd jednak wziął się oderwany od rzeczywistości i wręcz niebezpieczny dla pacjentów pomysł stosowania szczepionki, która nie chroniła przed panującą infekcją? Na to pytanie powinna szukać odpowiedzi prokuratura i CBA. Wystarczy zauważyć, że
ten sam koncern, który w USA podkreślał potrzebę stosowania aktualnej szczepionki przeciw H1N1v oraz informował, że szczepionka sezonowa nie jest skuteczna przeciw grypie pandemicznej, w Polsce prowadził w tym czasie akcję promującą szczepionkę… sezonową! Akcja, wsparta oficjalnym stanowiskiem minister zdrowia, przyniosła efekty. 2,5 mln bezużytecznych, zalegających w magazynach szczepionek udało się wcisnąć Polakom. Toteż gdy na całym świecie koncern ten odnotował w 2009 r. spadek sprzedaży „starych” szczepionek, Polska była jedynym krajem, który odnotował wzrost. A Polacy wydali na to z własnej kieszeni ok. 70 mln zł.
Czy to właśnie lobbing leżał u źródeł tej niezwykłej decyzji minister Kopacz?
Czy potraktowano Polskę jak kraj kolonialny, a nas jak tubylców, którzy kupią bezwartościowe świecidełka? Czy to dlatego Ewa Kopacz nawoływała do szczepień przeciwko grypie sezonowej, twierdząc wbrew faktom, że stanowi ona większość zachorowań?
Donaldowi Tuskowi udało się po 2007 r. zamieść pod dywan wiele afer. Wydawałoby się jednak, że tak bulwersująca kwestia, jak odpowiedzialność za śmierć setek, jeśli nie tysięcy osób musi mieć jakieś konsekwencje. Dlaczego zatem wokół sprawy, która w każdym normalnym kraju spowodowałaby burzę medialną i polityczną i skończyłaby się wyrokami sądowymi dla winnych, w Polsce panuje cisza?
Źródło: Gazeta Polska
Artur Dmochowski