Gdy Jan Hartman dał sobie wyrwać język, uciąć dłoń, a potem głowę podczas dość niewybrednej rekonstrukcji kaźni Kazimierza Łyszczyńskiego, XVII-wiecznego ateisty, było to głównie niesmaczne, choć barwne.
W wywiadach Hartman mówił o swoim umiłowaniu wolności dla wszelkich poglądów. „W wolnym społeczeństwie nie wymagamy już od nikogo, aby w życiu prywatnym praktykował takie czy inne obyczaje, a od tego czy owego się powstrzymywał. Zgorszenie możliwe jest tylko co najwyżej publicznie” – te słowa padły z jego ust ostatnio.
Teraz zaproponował podjęcie dyskusji nad tabu kazirodztwa. Kazirodztwo go nie gorszy, gorszą go zwykle ludzie w Kościele. Żąda „nie zniesienia zakazu, tylko dyskusji”. Europa już przedyskutowała parę tematów, a potem zniosła zakazy. Legalne bywają związki homo, dobija się starsze i chore osoby. To obyczajówka, można rzec. Tabu kazirodztwa nie ma jednak podłoża obyczajowego.
Ta „wolność” zwiększa liczbę chorób i psuje pulę genetyczną populacji. Zgoda, niech się dorosłe rodzeństwa parzą między sobą. Pod warunkiem wszakże, że po przymusowej sterylizacji. Jak mawiał Marks, wolność to uświadomiona konieczność, nieprawdaż?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Teresa Bochwic